0
DAD 6 lutego 2023 16:54
IMG_3312.jpg



Kolejny przystanek to świątynia Angkor Thom – Bayon. No i tutaj bardzo mi się podoba. Już daleka widać płaskorzeźby dużych twarz na wieżach tej świątyni. Podobno na 54 wieżach, jest 216 twarzy. Nie sprawdzałem. Zatapiam się w zaułkach świątyni. Światło pięknie przedziera się pomiędzy kolumnami. Te twarze robią na mnie duże wrażenie. Zawsze w takich miejscach mam chwile refleksji nad minionymi wiekami. Najpierw zastanawiam się w jaki sposób takie świątynie budowano, z taką precyzja wykonania. To dzisiaj można podeprzeć się inżynierskimi projektami, komputerowymi wyliczeniami i przede wszystkim zaawansowanymi narzędziami i maszynami.
Później przychodzi zawsze myśl, co się wydarzyło, że takie piękne miasto zostało opuszczone. To nie jest jedyne miejsce na ziemi, które mnie zaskakuje w ten sposób. Co, jeśli khmerowie tego nie wybudowali tylko lata temu przyszli w to miejsce a to już tam było? :)


IMG_0558.jpg



IMG_0689.jpg



IMG_0709_4760.jpg



IMG_0718.jpg




Kolejny punkt na mapie naszego zwiedzania to świątynia Ta Prohm. Można śmiało napisać, że jest pochłaniana przez dżunglę. Została ona rozsławiona przez film z udziałem Angeliny Jolie – Lara Croft: Tomb Rider. Kilkunastometrowe drzewa, których korzenia obrastają mury i budynki świątyni robią niesamowite wrażenie. Bardzo lubię widoki, gdzie natura zwycięża. O dziwo wcale nie ma tutaj dużo ludzi. Widziałem przed wyjazdem na filmach nawet długie kolejki aby zrobić sobie jedno kultowe miejsce pod drzewem. W sumie w całej świątyni podczas naszego pobytu, było może z 20 osób. Mamy szczęście. Ta świątynia także ma swój klimat. Cisza spokój. Mijamy grupki mnichów buddyjskich. Niektórzy ochoczo przybijają „piątkę” z Wiktorem. Siedzimy, podziwiamy widoki i cieszymy się ciszą. Pięknie tutaj.


IMG_3391.jpg



IMG_3395.jpg



IMG_3464.jpg



Powoli zaczynamy czuć jednak zmęczenie dnia i zaczynamy robić się głowni. Nasz kierowca zawozi nas do jednej z restauracji na terenie kompleksu. Jest nieco drożej, ale też bez przegięcia, za to jedzenie smaczne. Po wyjściu dopada nas grupa dzieciaków oferując magnesy z twarzami z poprzedniej świątyni Bayon. Może i bym kupiłem gdybym już wcześniej się w takie nie zaopatrzył. Za to dzieciaki nie bardzo chyba chciały przyjąć odmowę i były mocno natarczywe. Nie lubię tego, tym bardziej że odmawiałem wiele razy.

Obejrzeliśmy jeszcze kolejne dwie świątynie, które oczywiście były bardzo ładne, ale tak ogromnego wrażenia jak poprzednie już nie zrobiły. Wybraliśmy tzw małą pętle, ale w sumie na zwiedzaniu spędziliśmy tego dnia 7h. No i wcale nie mamy poczucia że jakoś wyjątkowo duża czasu na te świątynie poświęcaliśmy. Z pewnością było warto. Jesteśmy pewni że to był dobrze spędzony czas i to miejsce możemy zdecydowanie polecić.


IMG_0750.jpg



IMG_3259.jpg




Wracamy do Siem Reap. Wiktor oczywiście każdemu po drodze musiał pomachać rączką ku uciesze innych. Spędzamy resztę popołudnia na basenie hotelowym. Wiktor opanowuje nurkowanie w wodzie i łapiemy trochę odpoczynku.

Wieczorem udajemy się na „Pub Street”. Dzisiaj dużo więcej ludzi, ale pewnie dlatego że to weekend. trochę się powłóczyliśmy, zjedliśmy dobrego strret food’a i tajskie lody.


IMG_3579.jpg



IMG_3624.jpg



Na finał dnia zdecydowaliśmy się na „rybne spa”, czyli w zasadzie obskubywanie martwego naskórka przez ryby. Czytałem o tym że to mało higieniczne i oczywiście istnieje ryzyko zakażenia, ale jak to w życiu bywa, człowiek najlepiej aby z domu nie wychodził bo wszystko jest niebezpieczne. Samo spa bardzo przyjemne, taki w sumie relaks po całodniowym chodzeniu. Koszt to całe 3$ dla naszej dwójki, bez limitu czasu. Czyli jak za darmo w sumie. Widziałem gdzieś na jakiś lotniskach 15 minut za 15euro. W sumie fajne doświadczenie. Nie musze tego powtarzać, ale chciałem sprawdzić jak to jest. Przyjemnie.
Najwyższy czas udać się już do hotelu, bo na drugi dzień wylatujemy już z Kambodży, a rano planujemy jeszcze pojechać do Kampung Phluk

IMG_3586.jpg

Kampong Phluk - Kambodża

Rano polatałem trochę dronem po okolicy, ale nic spektakularnego nie było. Śniadanie i witamy się z Tee, naszym kierowcą tuktuka. Dzisiaj „pływająca wioska” Kompong Phluk.
W sumie czekałem na tej wyjazd. Chciałem na własne oczy to zobaczyć. Wcześniej przeczytałem, że jak ktoś był już w kanałach Thonburi w Bangkoku to może odpuścić temat w Kambodży. Niw chce mi się w to wierzyć. W Bangkoku byłem, widziałem i było fajnie. Nie mniej to w Kambodży to zupełnie inna skala i zupełnie coś na innym poziomie. Jedyny co mnie martwiło to fakt, że część relacji opisywało to jako „ludzkie zoo”. Takie określenie kojarzy mi się z wioską długich szyi w Tajlandii, ale to chyba nie to samo. Wiele relacji temu przeczyło i warto tez samemu się o tym przekonać.

Dojazd tuktukiem zajął nam chyba z godzinę. O ile część drogi była normalna asfaltowa, to druga część była szutrowa, pomiędzy małymi wioskami. To że czasem trochę się zakurzyło to jeszcze nic, ale stan dróg masakryczny. Może to po ziemie, ale dziura na dziurze. Wiec raz że wolniej się odcinkami jechało, a dwa że mocno nas „wytrzepało”.
Dojedzmy do punktu kontrolnego, gdzie niby kupuje się bilety.


IMG_3653.jpg



IMG_3655.jpg



Jakoś nie wiedzieć czemu, myślałem że dojedziemy do łodzi i będę negocjował z kimś lokalnym. Okazało się że to normalnie zorganizowany biznes. Stoją strażnicy, nie przejedziesz dalej. Kupuj Pan bilet lub zawracaj… hmm…. 20$ od osoby za kurs + 5$ las namorzynowy. Próbuje cos negocjować, ale nic to nie daje. No wrócić przecież nie wrócimy, więc płacę po 20$ od osoby, Wiktor nie musi płacić nic. Dostajemy bilety i w sumie na nich jest taka cena wydrukowana. Wygląda na to że to już stała opłata i faktycznie zrobiła się z tego komercyjna atrakcja. Nie zrażony tym jedziemy dalej. Po kilku minutach docieramy do miejsca, gdzie zacumowanych jest cała masa łodzi.


IMG_3667.jpg



Rozglądam się po miejscu i w sumie jesteśmy sami, co mnie nieco zaskoczyło. Nie przyjechaliśmy wcale jakoś wcześnie, jest po 10 rano. Ktoś na przekierowuje do jednej z kobiet która nas przejmuje i prowadzi na łódkę. Widziałem takie na filmach które oglądałem przed wyjazdem, więc wszystko jest zgodnie z oczekiwaniami. Płyniemy.
Nasza „kapitan” nie mówi po angielsku, więc próby kontaktu kończą się wymownymi uśmiechami. Nic to, za to za burtą robi się interesująco.

Jezioro Tonle Sap jest niezwykle ciekawe. Ustanowiono tutaj Rezerwat Biosfery UNESCO. Jest to największe jezioro na Półwyspie Indochińskim oraz jeden z największych akwenów słodkowodnych na świecie, zasobny w ryby słodkowodne. Powierzchnia Tonle Sap zmienia się w zależności od pory roku. Od ok. 2,5 tys. w porze suchej do ok. 15 tys. km² w porze deszczowej. Z tego właśnie względu, budynki wznoszone są na kilkumetrowych palach, co robi niesamowite wrażenie. Mnie to trochę przypomina film „Water World” z Kevinem Costnerem. Po rozpoczęciu pory deszczowej rzeka Tonle Sap zmienia kierunek i zaczyna płynąć wstecz, wtłaczając do jeziora wody z Mekongu. To wtedy poziom wody gwałtownie się podnosi. Podobno wyławia się tutaj rocznie ponad 200 tysięcy ton ryb.


IMG_3812.jpg



IMG_3805.jpg



IMG_3798.jpg



IMG_3945.jpg



Hasło woda to życie tutaj ma szczególne znaczenie. Mijamy coraz więcej zabudowań. Ludzie jednak zupełnie się nami nie przejmują. Co więcej, ochoczo wchodzą w interakcje z Wiktorem, który za cel obrał sobie pomachanie każdemu kogo zobaczy. Ludzie uśmiechnięci, machają nam i wracają do swoich zajęć. Życie tutaj płynie swoim rytmem. Czy to ludzkie zoo? Absolutnie nie. Za to jest dla mnie wyjątkowo interesująco.
Ludzie zajęci rozwieszaniem czy reperowaniem sieci. Ktoś inny transportuje trzcinę, to znowu drewno. Ktoś inny naprawia łódkę. Płyniemy w ciszy obserwując to wszystko z uwagą.


IMG_3769.jpg



IMG_3735.jpg



Po jakimś czasie dopływamy do takiej większej platformy. Ktoś do nas podchodzi i zaprowadza do miejsca gdzie uwięzione są krokodyle. Jest tam tez restauracja, więc można i krokodyla sobie zjeść. Pomimo tego że to drapieżniki i których się jednak boje, to nie spodobało mi się to. W małej klatce przetrzymywane gady, ku uciesze odwiedzających. No niby jak w prawdziwym zoo, ale tutaj tak jakoś inaczej. No nie podobało mi się to i tyle. Może dlatego że Wiktor chciał sobie po platformie pobiegać, a mnie to szczególnie chyba stresowało. Łączenie oglądania tego wszystkiego, filmowanie, robienie zdjęć i pilnowanie aby trzylatek nie wpadł do krokodyli jest męczące.


IMG_3827.jpg



Zostawiam więc Magdę z młodym i sam wspinam się na pięterko, bo dosyć wątpliwie bezpiecznych schodach zabezpieczonych drutem. Na górze leżaki, parasole, w sumie można sobie posiedzieć. Ja puszczam drona i oblatuje okolice. Z góry to jednak zupełnie inaczej wszystko widać. Nie planujemy korzystać z małych łódek aby chwile popływać po lesie namorzynowym. Tutaj akurat mam wątpliwości, nie chodzi nawet o te 5$, ale w zasadzie każda wcześniejsza relacja okraszona jest opisami niemal bardzo nachalnych próśb o dodatkowy napiwek czy kupni ryżu lub zeszytów dla dzieci. Niestety wszystko na to wskazuje, że ryż który jedynie można kupić w dużych workach i całe pakiety zeszytów pewnie nigdy nie trafiają do dzieci, i handlowane są w kółko. No taki pomysł na biznes, a ja strasznie nie lubię czuć się jak bankomat. Dlatego już przed wyjazdem wiedzieliśmy że to odpuścimy.


IMG_3834.jpg



IMG_3848.jpg



Wracamy na łódź i płyniemy dalej. Krajobraz nie zmienia się, ale chwile później wypływamy na szeroką przestrzeń jeziora. W oddali widzę kilka dużych łodzi, takich platform w których są restauracje.

My odpływamy od brzegu i po chwili silnik gaśnie. Nic się nie stało, to celowe zagranie. Po chwili podpływa mała łódka z towarem do kupienia. Czyli jednak był w tym jakiś interes. W sumie kupiliśmy kiść bananów chyba za 1-2$ i po krótkiej rozmowę na temat asortymentu i koniec pokazu. W sumie nie pozostaje chyba nic innego, niż wracać, bo co zobaczyliśmy to nasze. Nic więcej chyba już z tego nie wyciągniemy, a mamy na uwadze fakt, że za kilka godzin mamy już samolot do Bangkoku.


IMG_3859.jpg



Wracając mijamy sporo łódek wyładowanych turystami, zaczyna się na zakrętach nawet korkować. Więc mieliśmy jednak szczęście oglądając to w sumie bez innych i w ciszy. Robi się tłoczno i głośno, wiec na nas czas.

Po powrocie do miejsca startu, żegnamy się z nasza Panią kapitan i jej synem, bo po drodze odebrała go ze szkoły. Widzieliśmy że biegnie do nas jakiś bosy chłopczyc, który później wskoczył do naszej łodzi. Wiktor szybko nawiązał kontakt i spędził czas na pokładzie z nowym kolegą bawiąc się zabawkami.


IMG_3963.jpg



IMG_3982.jpg



Wracamy do hotelu, po drodze przyglądam się życiu na kambodżańskiej wsi. Widać duża biedę, ale co chwile widać tez bardzo ładne domy i widać że ktoś tam tez miał na to wszystko pieniądze. Dysproporcje są na całym świecie. Po powrocie do Siem Reap, mamy jeszcze 2h na szybkie zakupy, obiad i ruszamy na lotnisko. Żegnamy się z naszym kierowcą. Dostaje od nas finansowy bonus, a Wiktor żegna się z nim na lotnisku jak ze starym przyjacielem :). W sumie spędziliśmy z nim 3 dni, wiec już się z zaprzyjaźniliśmy. Szkoda że nie używa telefonu, bo byśmy mogli go z czystym sumieniem polecić.


IMG_4025.jpg

Przylatujemy do Bangkoku, ale nie chcemy tutaj nocować. Tym bardziej źle wspominamy poprzedni nocleg przy samym lotnisku. Czekamy niespełna 2h więc na kolejny samolot i lecimy na Phuket. Gdyby nie to że mamy powrotny lot do Polsku z Phuket, to raczej byśmy tutaj nie zawitali. Obydwa loty szybko i bez dodatkowych atrakcji, wiec nie ma co temu poświęcać więcej czasu. Phuket ku zaskoczeniu przywitał nas… deszczem.
Zarezerwowaliśmy hotel przy lotnisku w odległości 1,3km od lotniska. Nie chcieliśmy tracić czasu w Bangkoku i zdecydowaliśmy się na taki ruch.
Ponieważ padało, zerknąłem na Graba i Bolta. Każdy operator oczekiwał 1000baht. Ile? 130zł za trochę ponad 1km? No bez jaj. Magda zmęczona całym dniem zaczyna się buntować, bo może i blisko do hotelu ale nie chce wieczorem mieć wszystkiego mokrego co też trochę rozumiem. No ale mimo wszystko 1km za 130zł to jest jawne przegięcie. Czekamy więc aż przestanie padać, pomimo że już 21 wieczorem.

Na szczęście po 15 minutach deszcz wyraźnie odpuścił, a drobne kropelki nas nie zrażają. Odległość faktycznie była bliska, wiec czułbym się fatalnie płacąc taka kwotę za transport.

Mając w pamięci nocleg przy lotnisku w Bangkoku nie miałem dużych oczekiwań. Za to rzeczywistość okazała się przekraczające nasze oczekiwania. Bardzo duży pokój i w końcu Wiktor ma swoje łózko, co po takim czasie spania razem okazuje się że ma duże znaczenie. Piękne podświetlenia hotelu, pływające ryby przy wejściu do pokoi. Obok restauracja z pysznym jedzeniem. 100zł za noc dla naszej trójki. Nie ma co opisywać, było na serio na poziomie i odpoczęliśmy.

Rano sprawdzam Bolta na Kata Beach – 350baht. No to już jest dla nas ok, choć przyzwyczajeni jesteśmy do mniejszych cen. Na Phuket trzeba będzie przywyknąć. Pyszne śniadanie w restauracji obok i jedziemy.
Wyraźnie widać że to inna Tajlandia która znamy z północy. Szeroka droga, sporo samochodów, spore inwestycje. Dojeżdżamy do hotelu przed południem. Pokój nie gotowy, ale wzięliśmy taki z basenem wiec rozkładamy się na leżakach. Mamy przed sobą cztery dni, które postanowiliśmy przeznaczyć na odpoczynek po… urlopie ;-).
Niestety ale znowu mamy jedno duże łózko podwójny, wiec wypracowanym już przez nas systemem trójkąta będziemy musieli sobie jakoś poradzić.

Po wyprowadzce do pokuje postanawiamy się w końcu przejść i udać na plaże. To podobno jedna z najładniejszych plaż tej wyspy. Jesteśmy nieco oddaleni od głównego deptaka. Hotel wprawdzie dysponuje bezpłatnym transportem na Kata lub Karon Beach, ale chcemy się przejść. To 15 minut, wiec zwiedzamy okolice.

Po drodze wymieniamy uwagi i Magda słusznie zauważa, że nie mijamy typowo tajskich knajpek. Że wszędzie takie pod turystów. W zasadzie. Niemal w każdej napisy po…. Rosyjsku.
Faktycznie Rosjan jest dużo. Docieramy do plaży i zerkamy na siebie. No plaża jak plaża. Parasole, leżaki… dużo ludzi. Niemal jak we Władysławowie. Wiem że na Phuket są z pewnością urocze plaże i piękne miejsca, no ale jakoś czujemy mocny zawód. Z pewnością nasze wrażenia potęguje fakt, iż jeszcze kilka dni temu byliśmy na Koh Lipe, która można śmiało nazwać rajską wyspą z białym piaskiem i turkusowa wodą.

IMG_4076.jpg



Wracamy w tereny naszego hotelu i tam znajdujemy prawdziwie tajską knajpkę przy samej ulicy. Do tej knajpy przychodziliśmy już później na każdy większy posiłek oprócz śniadań które zapewniał hotel.
Nie dosyć że cenowo dla nas odpowiednio, choć drożej niż na północy kraju, naprawdę smacznie i oryginalnie tajsko.

IMG_4409.jpg



Kolejnego dnia postanawiamy odpocząć nad basenem, bo plaża nas kompletnie nie przekonała, a i jakiś wybitnych potrzeb plażowych już nie mamy. Wiktor jest przeszczęśliwy i nauczył się tez nurkować. Śmiesznie wygląda trzylatek który wyławia z dnia brodzika kamienie, zanurzając się na kilka sekund pod wodę. W sumie odpoczęliśmy. Ostatnio sporo mieliśmy przemieszczania się i intensywnego zwiedzania, że najnormalniej nic nie robienie sprawiło nam przyjemność. Co więcej stwierdziłem, że wcześniej tez co kilak dni powinniśmy robić sobie takiego stopa na nic nie robienie. No ale jak to na wyjazdach, zawsze szkoda czasu lub szkoda coś odpuścić, bo nie wiadomo kiedy znowu w te okolice trafimy. Mimo wszystko przy dłuższym wyjeździe uważam że to jest jednak ważne i w przyszłości będziemy mieć to także na uwadze.

Tego dnia podczas drzemki Wiktora wybraliśmy się jeszcze na masaż. Mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia z tajskim masażem i atrakcyjne ceny, szkoda nie skorzystać.
Magda tym razem wybrała masaż stup, a dla mnie wybrała masaż tajski z olejkami.
Położyłem się na łóżku, zasłonięty kotarą i oddałem się błogiemu nastrojowi. Taki specyficzny masaż, bo tajka po mnie nawet chodziła, ale sumaryczny przyjemnie. Pod koniec masażu wydarzyło się jednak dla mnie coś zaskakującego. Tajka szepce mi do ucha, „Want you Happy And?” Rozszerzam oczy ze zdziwienia, więc pytanie zostaje powtórzone. WTF sobie myślę . Moja żona siedzi 2m dalej za kotarą, a tutaj bez krępacji taka propozycja?
Z uśmiechem podziękowałem i musiałem mieć głupia minę wychodząc zza kotarki, bo Magda od razu mnie zapytała co taką dziwną minę mam, ale zdołałem tylko powiedzieć że plecy mnie bolą bo masaż był intensywny. Dopiero po wyjściu opowiedziałem jej o co chodziło. Pośmialiśmy się trochę z tego i tyle z przygody :lol:

Kolejny dzień postanawiamy przeznaczyć na zwiedzanie. Sprawdzam Bolta i ze zdziwieniem stwierdzam, ze gdziekolwiek bym nie chciał pojechać to kosztuje to około 500baht. Czy do posagu Big Buddy, czy do Old Town Phuket czy na lotnisko, to cena taka sama. Dziwne. Przecież czasami to jest dwukrotnie większa odległość.
Decydujemy się na kurs do Big Buddy. Wprawdzie nie spodziewam się tam nic spektakularnego, ale jak już tutaj jesteśmy to głupio nie zobaczyć.

Trzeba pamiętać że Big Budda jest świątynią, a nie jedynie posagiem. Wymagany jest odpowiedni strój, w tym dla kobiet zakrycie ramion. Wiele osób o tym zapomniało, ale było tam miejsce gdzie można było sobie dokupić odpowiednie wdzianko. Wprawdzie za stosunkowo duże pieniądze i raczej jednorazowe, ale jednak da się kupić dla zapominalskich. Sporo tutaj Rosjan, a w zasadzie przewaga zwiedzających.
Sam pomnik Wielkiego Buddy mierzy 45 metrów i jest w zasadzie symbolem tej wyspy i jego największa atrakcją. Ze wzgórza gdzie mieści się posąg roztacza się ładny widok, sięgający plaży Karon a także Old Town. Na terenie wzgórza sporo jest małp i trzeba faktycznie uważać. Widziałem że w pewnym momencie szarpały się z kimś w sprawie reklamówki którą trzymał w ręce. Sam posag ciekawy. Gdybym był tylko na Phuket były pewnie nie lada atrakcją. Po pobycie na północy kraju jest to kolejny posag który widziałem, jakkolwiek to dziwnie nie brzmi. Z pewnością jednak nie żałuje przyjazdu tutaj.


IMG_4206.jpg



IMG_4226.jpg



IMG_4250.jpg



No i na koniec zaliczenie toalety o której warto wspomnieć, bo wydrążona w powalonym konarze drzewa ;-)

IMG_4255.jpg



Bierzemy Bolta i ruszamy do Old Town Phuket. Musieliśmy zejść trochę niżej poza teren pod który podjechałem, gdyż przy samym wjeździe czuwała „mafia taksówkowa”. Nie obyło się małej afery, robienia zdjęć i straszenia Policją przez taksówkarzy w kierunku naszej Pani z Bolta i wydawać by się mogło, że była tym faktycznie mocno przejęta.

Do Phuket Town przyjecha liśmy w sumie zrobić sobie jakieś zakupy przed wylotem, coś innego zobaczyć i trochę się tam powłóczyć. Już przy wjeździe złapał nas deszcz. P{przeczekaliśmy w jednej z restauracji jedząc dobry obiad. Ponarzekaliśmy na ceny wspominając północ kraju i pochodziliśmy trochę po uliczkach. Nie wiem czy to już zmęczenie podróżą, ale miasto jak miasto, Tłoczne, zakorkowane. No nic tam nie było co by nas miało urzec. Gówna ulica to Talang Road. Uliczka ładna, kamienice ciekawe, kolorowe. Nie mniej byliśmy po obfitym deszczu, więc wszystko było w sumie szare i chłodne. Może tak trafiliśmy, ale ciężko się jednak było tym wszystkim zachwycać. Zaczynam się zastanawiać nad moim marudzeniem, ale tam chyba faktycznie nie było nic ciekawego. Uciekliśmy na targ i tam pomiędzy straganami cieszyliśmy oko owocami i warzywami. Widziałem na zdjęciach że tam może tez być i raz że pogoda średnia, a dwa że kumuluje się chyba już jakieś dzienne zmęczenie. Już chyba lepiej było jechać na Patong.

IMG_4294.jpg



IMG_4304.jpg



Przy okazji trafiam na znak ewakuacji z powodu tsunami i przypominam sobie że niemal 20 lat temu odbyła się tutaj ogromna tragedia, gdzie na skutek właśnie tsunami, zginęło szacunkowo ponad 220 000 osób. Dzisiaj mało chyba już kto o tym pamięta, a z pewnością się tym nie przejmuje.

IMG_4185.jpg



Tym razem postanawiamy wrócić do hotelu komunikacją zbiorową, a więc takimi ciekawymi autobusami/ ciężarówkami z ławkami w na pace. To dosyć popularny środek transportu. Koszt 40baht od osoby, więc zamiast 500 za Bolta, za nas 80. Wiktor bez opłaty.
No zawsze to jakaś atrakcja i dla nas, choć tutaj to Wiktor miał największą frajdę, gdyż mógł wszystkim uczestnikom drogi znowu machać ręką.
Dosyć zmęczeni wracamy na bazę, więc ja idę z Wiktorem na basen, a Magda zaczyna nas pakować. Jutro będzie ostatni dzień, a wieczorem wylot.

IMG_4283.jpg



IMG_4317.jpg



Ostatni dzień spędzamy na zakupach. W zasadzie to kupiliśmy kilka pamiątek i sporo przypraw, past i innych kulinarnych dodatków. Lubię i potrafię gotować, więc jak już zapomnę smaków Azji, z pewnością będzie w domu do czego wracać.
Cieszę oczy owocami i warzywami na targu, widokiem owoców morza i tak w sumie na niczym upływa czas aż do wylotu.
Poznałem nowe owoce, między innymi Mangostan, Rambutam, Dragon Eye i Snake Eye. Na serio ciekawe i w sumie dobre :)

IMG_4340.jpg



IMG_4337.jpg



IMG_4338.jpg



IMG_4339.jpg



IMG_4341.jpg



Bierzemy Bolta na lotnisko. Tam bez problemów załatwiamy sprawy odprawy i lot do Istambułu Turkish Airlines. 2h przerwy i lot LOTem do Warszawy i 8:25 czasu polskiego jesteśmy na miejscu. No to w sumie przespany lot, więc nawet nie ma co rozpamiętywać. Za to w Polsce… minus 2 stopnie i zderzenie się z rzeczywistością :)

PODSUMOWANIE, UWAGI i WNIOSKIPodsumowanie będzie nieco nietypowe. To podsumowanie o podróżowaniu z dzieckiem.
Dla naszego trzylatka lot samolotem nie jest stresem, a raczej atrakcyjna zabawą. Przynajmniej ten aspekt podróżowania nam nie doskwiera, bo wiem że wielu rodziców ma z tym problem, gdyż dzieci się mogą bać latania samolotem. W tym wieku jednak dziecko nie do końca rozumie zależności przyczynowo skutkowych, a więc lot sam w sobie nie będzie niczym wyjątkowym. Wyjątkowa może być długość lotu i konieczności spędzenia czasu dziecka w fotelu samolotu. Nasz syn ma za sobą prawie 40 lotów w ciągu jego trzech lat i tylko raz leciał do tej pory na tak długim dystansie. Z racji tego że miał wcześniej roczek na długiej trasie, oprócz spania i jedzenia nie trzeba było wielkich przygotowań. Tym razem trzylatek potrzebuje jednak więcej zajęć. Dlatego też połowę podręcznego plecaka zajmowały książeczki, kolorowanki, kredki i różne karciane gry. No i nie ma co ukrywać że też tablet z bajkami i grami, które też czasami odegrywały na wyjeździe istotną rolę.

Niestety trzylatek po jakimś czasie bawienia się swoimi zabawkami, zaczyna zajmować się wszystkim dookoła. Podoba mu się otwieranie i zamykanie stolika na fotelu przed nim, co jednak może powodować duża irytację sąsiedniego pasażera. To nie jest tak, że jak leci „bąbelek” to powinno się być wyrozumiałym. Inni pasażerowi także płaca za bilet i nie koniecznie musza podzielać zamiłowania do dzieci, a w szczególności do naszych.
Dlatego konieczność ciągłego „pacyfikowania” naszej pociechy, a więc przekonywania go do innych bezpieczniejszych zabaw jest konieczne. O ile w domu, czasami człowiek ma możliwość skupienia się na czymś innym, tutaj jednak uwaga musi być skupiona w szczególności na tym. Tym bardziej, że czasami trzeba zwalczyć w sobie instynkt mordercy w sytuacji gdy dziecko nie chce być w pasach i siedzieć na fotelu pod czas startu lub lądowania. Tutaj nie ma co ukrywać, ale wychowywanie dziecka to nie są tylko piękne zdjęcia na FB i Instagramie, a jeśli ktoś uważa że jego dziecko jest jak anioł i cały czas siedzi grzecznie, nic nie chce, je i pije na zawołanie i śpi wtedy kiedy mu śpimy to najzwyczajniej konfabuluje ;) .

Grunt to nie pozwolić na to, aby taki wyjazd z dzieckiem popsuł nam sam wyjazd lub popsuł nasze relacje. Wiem że łatwo napisać że cierpliwość jest cnotą, ale nie każdy jest z urodzenia świadomym pedagogiem dziecięcym i wie od A do Z jak postępować z pociechami. No i w zasadzie nic w tym złego, byle do samego końca postępować odpowiedzialnie, choć czasami wiem że o empatie niezmiernie trudnio.

Podczas naszej ponad 3 tygodniowego wyjazdu nie musieliśmy się troszczyć o jakieś place zabaw. Sam wyjazd będzie na tyle fascynujący że wrażeń będzie ponad miarę, a z niektórymi emocjami dziecko nie będzie mogło sobie same poradzić. Mówienie przez sen „bonbon” podczas wyimaginowanego karmienia słonia dobitnie pokazuje jak dalece otoczenie wywiera wpływ na dziecko. To my dorośli wiedząc o wiele więcej często fascynujemy się i przezywamy wiele dni to co zobaczymy, a co dopiero dziecko, które swoich emocji czasami nie potrafi nawet nazwać.
Oczywiście fascynacja dziecka, może się czasami równać z naszą frustracja. Czy nie zabawne jest dla dziecka bieg przed siebie, mijając wszystkie Gate’y na lotnisku? Dziecko nie zna konsekwencji swoich działań, bo jest za małe. Dlatego bardzo nam pomogła wiedza o skokach rozwojowych dziecka i o ich buntach. W naszym przypadku był to bunt najpierw dwulatka, a teraz trzylatka.
Doskonale pamiętam, jak nasz syn leżał na środku Wieży Eiffla bez butów, tupiąc nogami, krzycząc w niebogłosy. Zdziwione spojrzenia wielu ludzi na brak naszej reakcji. Nie ma wtedy nic lepszego niż przeczekanie „ataku” a następnie pozwolenie aby dziecko się do nas przytuliło, znajdując w nas oparcie.

Jak należy postępować w sytuacji? Przede wszystkim trzeba wiedzieć że wybuch gniewu 2-3 latka to nie kwestia wyjątkowa.
Niczym szczególnym nie będzie gdy nasz dwulatek będzie nagle chciał iść do domu, płacząc przy tym niemiłosiernie, a po powrocie do domu płakać że przyszedł do domu. Wpadanie w histerie nie jest niezwykłe. To okres gwałtownych emocji, które szybko się zmieniają, a okres od płaczy do śmiechu może trać zaledwie kilkadziesiąt sekund. Trzeba się tego nauczyć.

Przyznać trzeba że z początkiem wcale nie przychodziło mi to łatwo, a moja frustracja wynikała także z naszej bezsilności w takich sytuacjach.
Dlatego tak samo jak ochoczo przygotowujemy się do wyjazdu, sprawdzamy co zwiedzić, powinniśmy także być przygotowani na reakcje naszych dzieci, jego rozwój i umieć się do tego dostosować.

Przy buncie trzylatka mamy nieco inne problemy. To okres gdzie dziecko czuje a raczej wydaje mu że traci poczucie bezpieczeństwa. Obrażanie się czy fochy nie są niczym szczególnym. Musieliśmy bardzo uważać aby wchodząc np. do windy ktoś z nas dorosłych pierwszy nie wcisnął przycisku piętra, gdyż ta nieuwaga mogłaby skutkować 15 minutowym płaczem, które ciężko na początku opanować.
Czasami nie można pozwolić jednak dziecku na autonomię. Są chwilę że my dorośli wiemy że machanie tabletem poza burta łódki może mieć opłakane skutki, a dziecku wali się wtedy cały świat jak mu ten tabel zabieramy. Frustracja nasza może wzrastać w sytuacji gdy wymagana jest wtedy cisza lub nie jesteśmy sami, a nie chcemy innym przeszkadzać.
O ile człowiek jest świadomy pewnych zachowań, to po kilku tygodniach spędzania z sobą 24h na dobę u nas też ma prawo wystąpić „zmęczenie materiału”.

Jak można sobie z tym radzić? Przede wszystkim pozwolić dziecko na przeżywanie swoich emocji. Czy to będzie płacz czy gniew, to dziecko musi się nauczyć radzić sobie z takimi emocjami. Warto później z dzieckiem o tym porozmawiać i nie wmawiać mu że „chłopaki nie płaczą”.

My nie zaplanowaliśmy żadnych atrakcji dla dziecka. Uznaliśmy że jest na tyle małe, że wszystko w koło póki co jest ciekawe i jest atrakcyjne. Bo czy karmienie słonia nie jest dla niego lepsza atrakcja niż wizyta w piaskownicy którą ma w domu?
Z perspektywy czasu stwierdzamy, że jednak nasz plan był jednak nieco napięty w początkowej fazie. Znajomi po dwóch tygodniach musieli wracać, a chcieliśmy stosunkowo dużo zobaczyć. No i wcale nie chodzi o to że dziecko musi sobie odpocząć. Dziecko to sobie odpoczywa. W zasadzie jak przychodzi pora drzemki to śpi w wózku, w tuktuku czy samolocie i go nic nie obchodzi. To my musimy zadbać także o nasza regenerację. To my zmęczeni fizycznie i psychicznie mamy mniej cierpliwości do wybryków malucha, a im dalej w podróży tym o spięcie łatwiej 8-) . Dzisiaj wiem, że tak średnio raz na 4-5 dni musimy mieć jeden dzień postoju, gdzie nie spieszymy się na żaden samolot, nie trzeba wstawać na wschód słońca ani na inne atrakcje bo nam coś ucieknie. Już wiem że raz na tydzień hotel nawet z małym basenem to były odpowiedni relaks, bo i dziecko się zabawi i rodzice odpoczną. O własne akumulatory trzeba także zadbać, nie tylko te z kamery czy drona :)


IMG_3997.jpg



Z praktycznych rzeczy jakie sobie wymyśliliśmy przed wyjazdem to na pewno zakup wózka, spacerówki. Nasz syn oczywiście ma swoją spacerówkę, ale uznaliśmy, że w takiej podróży wózek ma spore szanse aby ulec zniszczeniu, a i chcieliśmy mieć go nieco lżejszy. W związku z tym, kupiliśmy całkiem dobry, używany wózek na OLX, za 70zł. Wypraliśmy go przed wyjazdem, mocno eksploatowaliśmy a finalnie zostawiliśmy go celowo przed samym wylotem do Polski. Jeszcze w Polsce przygotowaliśmy sobie także kilka t-shirtów które planowaliśmy wyrzucić, więc zabraliśmy ze sobą i tam zamiast wyprać rozstaliśmy się z nimi, co i tak byśmy w Polsce uczynili. Znowu trochę więcej miejsca w plecaku.

Od dawna na krótkie wyjazdy zabieraliśmy plecaki podręczne, ale na tak długi wyjazd nigdy. Zdecydowaliśmy się spakować w trzy podręczne plecaki, z czego w jednym z nich były zabawki naszej pociechy i sprzęt elektroniczny. Czy był z tym jakiś kłopot? Nie! Co kilka dni robiliśmy pranie w pralniach, co było nie tylko wygodne, co najnormalniej praktyczne. No nie ma co ukrywać, miało to duże znaczenie ekonomiczne przy tylu lotach. Finalnie było ich 12 podczas tego wyjazdu.

Płatności. Podczas całego pobytu płaciłem gotówką lub kartą Revolut. Raz jeden przy zakupie biletów na łódź na wyspie Koh Lipe miałem z tym problem. Z jakiegoś powodu bank informował mnie że transakcja jest robiona w innym miejscu niż się akurat znajduję. Zupełnie nie zrozumiałe, ale na szczęście miałem kilka innych kart. Nawet nie było konieczne ich fizyczne posiadanie, gdyż takie karty mam najnormalniej w wirtualnym portfelu w swoim telefonie. Warto wiec nie polegać tylko na jednej karcie podczas takiego wyjazdu, a gotówkę chciałem zostawić sobie na pobyt w kolejnych krajach tego wyjazdu.

Czasami znajomi pytają nas po co zabieramy małe dziecko ze sobą na takie wyjazdy. Przecież i tak nie będzie niczego pamiętać. Przede wszystkim nie mogliśmy nikogo obarczyć obowiązkiem wychowawczym malucha na tak długi okres. Z drugiej strony to nie jest tak że dziecko nie pamięta i nie warto. Z pewnością dla dziecko jest dużo możliwości poznawczych, których nawet nie ma co wymieniać, bo jest ich tak dużo.
No i najważniejsze, to że dziecko nie będzie wiele pamiętać, nie oznacza że my nie pamiętamy.
Kiedyś przeczytałem historyjkę, jak to na starość żona trafiła do szpitala w zaawansowanym stadium choroby i traciła pamięć. Mąż codziennie przychodził do szpitala ją odwiedzać, aż w końcu personel szpitala zasugerował mu, żeby codziennie nie przychodził, bo żona i tak go nie będzie pamiętać. Na co on powiedział, że żona może i nie będzie pamiętać, ale on tak.
Bardzo mi się ta historia spodobała.
Tak, my pamiętamy. Robimy masę zdjęć i materiały filmowego, z którego montujemy później pamiątkowe filmy z wyjazdów. To są dla nas bezcenne wspomnienia, bo dziecko szybko wyrasta, a niestety czasu nie da się cofnąć.
Dlatego doskonale wiemy, że życie i podróże z małym dzieckiem nie składają się tylko z pięknych chwil. To nie tylko radość, zabawa, ale i często złość, gniew, zmęczenie fizyczne czy psychiczne. Tylko to wszystko ulotne. Za kilka lat będziemy tęsknić za tym, że nasze dziecko się do nas przytula, całuje i deklaruje swoją miłość. Zmęczenie mija, wspomnienia pozostają, a wspólnie spędzony czas jest bezcenny.
Kiedyś sobie obiecaliśmy, że pojawienie się dziecka w naszym życiu nie spowoduje że przestaniemy podróżować i udaje się to nam bardzo dobrze. Podróżujemy teraz chyba nawet więcej, niż przed pojawieniem się malucha. Wszystko jest w naszych głowach. My po powrocie już wypoczęliśmy i planujemy kolejne wyjazdy :)

IMG_2078.jpg


Dodaj Komentarz

Komentarze (14)

grzalka 7 lutego 2023 10:09 Odpowiedz
Czekam na ciąg dalszy, udanej podróży?
nick 7 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
Kurde na swoim, wolność itd. a tylko 3 tygodnie urlopu? Zostałbyś z pół roku :D
grzalka 7 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
Czekam na ciąg dalszy, udanej podróży?
dad 7 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
nick napisał:Kurde na swoim, wolność itd. a tylko 3 tygodnie urlopu? Zostałbyś z pół roku :DWiesz co, staram się raz w miesiące mieć wyjazd. Rok temu mialem 10. Ten jest dłuższy, ale to tez taki sprawdzian dla nas. Ostatnio myśleliśmy aby wyjechać na zimę właśnie do Tajlandii, albo gdzieś w cieple kraje przezimować. Kto wie, może nawet i emerytura :lol: . Uznałem jednak ze bezpieczniej będzie jak sprawdzę kraj, zanim rzucę się na kilka miesięcy. No i nie ma co ukrywać, podróż z dzieckiem to nie to samo co siedzenie w jednym miejscu na przysłowiowej du**e ;) Jak wrócimy pod koniec lutego, to już mamy pomookowane bilety na Eurotriop mały, póki co siedzę się tym ze tutaj ponad 30 stopni, a znajomi wysyłają mi filmy jak to muszą odśnieżać swoje samochody :)
nick 7 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
@DAD Wiadomo, niech Hong Thong Cię prowadzi, pozdro z Chiang Mai ;)
popcarol 14 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
Ekstra! Byłam w większości wymienionych miejsc parę lat temu, super sobie przypomnieć :) Miłej reszty podróży!
alesikpl 14 lutego 2023 23:08 Odpowiedz
Dopiero przygotowujemy się do wyjazdu, także z ciekawością czytam wasze najnowsze wskazówki! Szczególnie czekam na Kambodżę... ale info z Tajlandii też się przydadzą! ;) :) Udanego pobytu i jak najwięcej odpoczynku! :)
dad 15 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
Relacje na pewno napisze w całości. Myślałem ze będzie w miarę regularnie, ale najnormalniej w świecie to duży problem dla mnie. Jesteśmy tak zmęczeni wieczorami ze masakra :). Wbrew pozorom trochę czasu to zajmuje, a jak się ma małego brzdąca na pokładzie, to nie tak łatwo sobie usiąść i spokojnie pisać. Póki co żyjemy, dzisiaj już w Malezji, ale systematycznie będę uzupełniał ;-)
mihal09 22 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
Fajnie czytać takie relacje. Sami podróżujemy z dwójką małych urwisów i mimo to, że 3 lata temu byliśmy w Tajlandii, to rozglądamy się ponownie za biletami.
elwirka 22 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
Rejestrowałeś drona w Tajlandii czy latałeś na nielegalu?;-)
dad 23 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
-- 23 Lut 2023 15:15 -- Kurczę, nie ogarniam tych zdjęć. W edycji mam niektóre zupełnie w innych miejscach, a na forum niektóre się dublują, albo pojawiają się w innych akapitach :(Dotyczy tego ostatniego posta z Koh Lipe. Nie mam siły do tego już, jakoś mnie to zniechęca, albo mam zły system obsługi tych zdjęć.@elwirka - nie rejestrowałem. Latałem tylko w Chiang Rai, na Koh Lipę, Phuket i w Kambodży. Odpuściłem duże skupiska i przede wszystkim Bangkok.Krótkie loty, kilka ujęć do filmu, który zawsze robię z wyjazdu, ale to takie wiesz... pamiątki rodzinne. Żaden ze mnie operator.No a dron mały mini mavic2 - 249g. -- 23 Lut 2023 15:19 -- Mihal09 napisał:Fajnie czytać takie relacje. Sami podróżujemy z dwójką małych urwisów i mimo to, że 3 lata temu byliśmy w Tajlandii, to rozglądamy się ponownie za biletami.Postaram zrobić w podsumowanie kilku działów i jedno z nich poświęcę podróżowaniu z dzieckiem. Dzisiaj wróciliśmy do Polski i po ponad 3 tygodniach jesteśmy nieco... zmęczeni. I mówiąc wprost, zmęczył nas najbardziej chyba nasz 3 letni syn, z którym wcześniej problemów nie bylo. Ot bunt 3 latka, skoki rozwojowe etc etc, ale o tym mocniej ;-) Na forum brakuje mi trochę wymiany poglądów na takie tematy, aby się lepiej przygotowywać do takich podroży.
igore 23 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
DAD napisał: I mówiąc wprost, zmęczył nas najbardziej chyba nasz 3 letni syn, z którym wcześniej problemów nie bylo. Ot bunt 3 latka, skoki rozwojowe etc etc, ale o tym mocniej ;-) Na forum brakuje mi trochę wymiany poglądów na takie tematy, aby się lepiej przygotowywać do takich podroży.To może zmienić tytył relacji na "Bunt trzylatka. Skoki rozwojowe w Azji Południowo- Wschodniej". Na pewno bardziej chwytliwy. Co do podróżowania z trzylatkiem, doskonale Cię rozumiem, dlatego ja na razie nie wybieram się rodzinnie dalej niż na Cypr. ;)
dryblas 6 stycznia 2025 12:08 Odpowiedz
@DAD wspaniała relacja, bardzo za nią dziękuje, wszystko wskazuje na to że cześć waszej wyprawy (Chiang Mai/Rai) będzie powielona przezemnie i przyjaciół.
dad 6 stycznia 2025 12:08 Odpowiedz
@Dryblas - dziękuję :).Ponieważ za miesiąc ruszam do Chin i Wietnamu, to moze tak zmotywowany napiszę relacje "Azja południowo-wschodnia rodzinnie - dwa lata później :lol: "