Napawam się widokiem longboatów przycumowanych do lin, stopy cieszą się dotykiem piasku. Jest pięknie. Zaraz zaraz.. coś mi tutaj nie gra. Jezu… jaki smród. Masakra! Dopiero teraz zauważam, że 100m od nas zacumowana jest barka. Taka duża platforma która jest… śmieciarką!!! Dokładnie na naszej pięknej rajskiej plaży zwożone są śmieci z całej wyspy i ładowane na tą platformę. Delikatny wiatr się zmienia i znowu nic nie czuć, ale jak zawieje w nasza stronę, to odór jest masakryczny. W sumie chwile dumam nad tym i stwierdzam, że te wszystkie śmieci musza przecie być jakoś z tej wyspy zabierany, a i my sami ich pewnie będziemy sporo produkować. Widziałem kiedyś jakiś film, gdzie na Malediwach są całe małe wysepki wysypiskami śmieci i tam są zwożone śmieci z innych wysp. Człowiek się nad tym nigdy za bardzo nie zastanawia, ale przecież magicznie one nie znikają. Tylko dlaczego akurat pod naszymi domkami?
200m od tej platformy już nie czuć żadnych zapachów, a i ona sama odpłynęła kolejnego dnia. Nie mniej, widziałem że wiele osobo z tego resortu chodziło się na to skarżyć i w sumie się nie dziwie. Klawiatura nie jest w stanie oddać smrodu jaki się roznosił
:) W każdym razie nakręciłem taki filmik który znany mi jest w Internetów – „oczekiwania vs rzeczywistość” i idealnie pasuje
:)
Wyspa ma też swój „Walking street”. To tam mieszczą się w głównej mierze wszystkie Puby, restauracje, masaże, agencje turystyczne No wszystko to co można sobie wyobrazić w takim miejscu. Wszedłem do kilku z restauracji i już wiem, że to samo 200m dalej obok głównego deptaka będzie taniej i bardziej naturalnie, mniej turystycznie. Nie oznacza to że nie korzystaliśmy, tylko znaleźliśmy dla siebie odpowiednia knajpkę, w której było bardzo smakowicie i miło, więc zbyt często nie zmienialiśmy miejscówki, tym bardziej że ta była najniżej naszego bungalowa.
Tutaj można wykupić kilak wycieczek na pobliskie wyspy. Będą jednak w takim rajskim miejscu, zupełnie chyba niepotrzebne zawracanie głowy, gdyż inne nie będą się wiele różniły Można oczywiście udać się na snoorkliwanie lub i normalne nurkowanie, a także na połów ryb. Dla miłośników wspaniała sprawa. Sprzęt można spokojnie wypożyczyć, nie trzeba go zabierać ze sobą.
W Polsce ze dwa razy korzystałem z masażu i był to taki raczej masaż sportowy. Tutaj na „naszej” plaży był masaż i żal było nie spróbować. Tym bardziej że anturaż był niesamowity. Leży się w zasadzie na plaży, z widokiem na lazur krystalicznej wody, a szum fal dociera do Twoich uszu. Leżymy sobie z Bartkiem więc na leżance i rozkoszujemy chwilą.To prawdziwa uczta dla ciała i umysłu. Koszt to 300baht, czyli jakieś 50zł. W Polsce masaż tajski to z 200zł jak nic.
Z racji mojego Wiktora, ten manewr powtarzają dziewczyny, a my zajmujemy się nim w tym czasie Jak widać na poniższych zdjęciach, one musiały chwile poczekać na swoją kolejkę, ale chyba nie nudziły się za bardzo
:)
My postanowiliśmy się przejść na zachodnia część wyspy, na „Sunset Beach”. Tam wszędzie blisko jak wspomniałem, wiec po 15 minutach jesteśmy na miejscu. Miejscówka fajna, jeszcze ciszej i bardziej klimatycznie. Początkowo planowałem tam zamieszkać na te kilka dni, ale biorąc pod uwagę logistykę wózka i ukształtowanie teren dobrze że tego nie zrobiliśmy. Tam tez ładnie. Mało osób, cisza spokój. Wiktor zasypia, my po małym Changu na plaży i postanawiamy wracać.
Jak zwykle staramy się iśc jakimiś innymi drogami, aby poznać miejsce i w sumie całkiem przypadkiem trafiliśmy na buddyjską świątynie Hantalai w środku wyspy. Nie przypomina zwykłych świątyń w Tajlandii - z luksusowymi dachami i imponującymi schodami ze wspaniałymi smokami. Jest to budka z parą posągów i kolorowymi wstążkami. W centrum zakładu stoi duży posąg Złoty Budda. Lokalni mieszkańcy Ko Lipe (Tajlandia) przychodzą do niej codziennie, aby się modlić. No ale jest tutaj kompletna cisza, nie ma nikogo. Wchodzą na jej teren, pod nogami szeleszczą liście z drzew. Zza posagu wyskakują nagle dwa psy których nie zauważyłem, ale nie szczekają tylko się oddalają, a ja się nieźle wystraszyłem. Nie jest to jakieś wyjątkowo piękne miejsce, ale czuje tutaj pewną „magię”, serio. Może to ta cisza, może to ten ptak zerkający na mnie z drzewa i przeskakujący z gałęzi na gałąź, jest dziwnie ale bardzo interesująco.
Po drodze zachwycam się tajskimi owocami, drzewami. Strasznie mnie to cieszy. No i zauważyłem że niektórzy dzielą się nimi za darmo.
Nasz pobyt na wyspie trwał cztery dni i nie ma co opisywać każdego dnia oddzielnie, bo były one podobne do siebie. Jako że z Bartkiem nie jesteśmy typami śpiochów, każdego dnia po 6 rano spotykaliśmy się przy plaży. Siedzimy i obserwujemy wschody słońca. Ładnie, choć pewnie nie tak spektakularnie jak zachody słońca. Codziennie po 7 rano widzimy mnichów spacerujących po plaży i zbierających jałmużnę. I ludzie im te dary dają, otrzymując w zamian błogosławieństwo.
Generalnie wybór Koh Lipe to strzał w dziesiątkę. Chciałem aby Asia i Bartek zobaczyli piękną plażę z białym piaskiem i krystaliczną wodą, gdzie nie ma tłumów i jest rajsko. Udało się. Jeszcze w Polsce rozważałem także wyspę Koh Kood, ale ostatecznie filmy na YT i filmy z drona przekonały mnie do Koh Lipe.
Co do drona to tez miałem ze sobą, widok z góry jest przepiękny i faktycznie wygląda jak na Malediwach.
Po czterech dniach czas udać się w dalsza podróż. Nasi przyjaciele Asia i Bartek musza wracać już do Polski. Wstępnie myślałem że będą wracać taka samą drogą, ale czyli speed boat, bus do Hat Yai, samolot do Bangkoku i kolejny na Phuket. Poniewaz to był dzień wyloty zdo Polski istniało zagrożenie wysypania się jakiegoś odcinka, a ryzyko duże. Ostatecznie zdecydowali się na speedboat do Phuket, z przerwa na Koh Lanta i Phi Phi.
My 30 minut po nich mieliśmy swoją łódź na malezyjską wyspę Langkawi, wcześniej czekając w czymś co można nazwać halą "odpływów" (?)
8-)
cdn-- 23 Lut 2023 15:15 --
Kurczę, nie ogarniam tych zdjęć. W edycji mam niektóre zupełnie w innych miejscach, a na forum niektóre się dublują, albo pojawiają się w innych akapitach
:( Dotyczy tego ostatniego posta z Koh Lipe. Nie mam siły do tego już, jakoś mnie to zniechęca, albo mam zły system obsługi tych zdjęć.
@elwirka - nie rejestrowałem. Latałem tylko w Chiang Rai, na Koh Lipę, Phuket i w Kambodży. Odpuściłem duże skupiska i przede wszystkim Bangkok. Krótkie loty, kilka ujęć do filmu, który zawsze robię z wyjazdu, ale to takie wiesz... pamiątki rodzinne. Żaden ze mnie operator. No a dron mały mini mavic2 - 249g.
-- 23 Lut 2023 15:19 --
Mihal09 napisał:
Fajnie czytać takie relacje. Sami podróżujemy z dwójką małych urwisów i mimo to, że 3 lata temu byliśmy w Tajlandii, to rozglądamy się ponownie za biletami.
Postaram zrobić w podsumowanie kilku działów i jedno z nich poświęcę podróżowaniu z dzieckiem. Dzisiaj wróciliśmy do Polski i po ponad 3 tygodniach jesteśmy nieco... zmęczeni. I mówiąc wprost, zmęczył nas najbardziej chyba nasz 3 letni syn, z którym wcześniej problemów nie bylo. Ot bunt 3 latka, skoki rozwojowe etc etc, ale o tym mocniej
;-) Na forum brakuje mi trochę wymiany poglądów na takie tematy, aby się lepiej przygotowywać do takich podroży.
Langkawi - Malezja
Zauważam, że jeśli chodzi o kurs do Malezji na Langkawi to procedura jest nieco inna. W oddali na morzu zacumowana jest większa łódź. Najpierw longboatem transportują nasze bagaże a później takim samym środkiem transportu podpływały do naszej większej łodzi. Płyniemy, a komfort jak na promie, wiec Wiktor od razu odpala tryb codziennej drzemki. Nasz duży speedboat ma duży speed i szybko się przemieszany. Podróż bez większych emocji. Sporo wolnych miejsc jeszcze. Po przybiciu do wyspy standardowa procedura. Paszport. Pieczątka. Dziękuje. My wybraliśmy port Telega z uwagi na fakt iż chcieliśmy zobaczyć od razu Sky Bridge, wiszący miarę.
Nie mam tutaj internetu ale jeszcze w Polsce zarejestrowałem się i wykupiłem kartę eSim z Airlo. Korzystając z łańcuszka z F4F i linku polecającego za 5$ dostałem cashback 3$. W ciągu całej podróży dzięki podaniu mojego linka moje konto wzrosło do ponad 20$. W sumie fajnie. Problem polega na tym ze aby uruchomić taka kartę inność internet trzeba najpierw mieć… Internet
:D Ma to sens… Na szczęście w punkcie informacyjnym udostępniają darmowe wifi, co pozwoli mi uruchomić ekarte i zamówić Graba. W pobliżu jest stacja bezszumowa, tam bankomat. Zakupy tylko za gotówkę.
Nie ma tutaj transportu do Sky Bridge lokalnego, ale obskakują cię od razu taksówkarze. Ceny kosmos w porównaniu z Grabem lub Boltem. Odległość od port Telega do kolejki CableCar na Sky Bridge to 3,5km. Taksówkarze chcą 9$. Grab do hotelu to 19RM (Ringgit malezyjski), a odległość 17km. W przeliczeniu 19zł.
Mimo ze mamy tylko bagaże podręczne w postaci plecaków, to jednak ważą one po 7kg. Do tego wózek, Wiktora i upał, sprawił ze decydujemy się jednak odjechać w druga stronę do hotelu a dopiero wrócić po południu.
Hotel spoko. Najważniejsze ze mamy 3 łóżka. W większości hoteli mamy jedno na którym śpimy w trójkę. Racji tego ze Wiktor w nocy kręci się niczym wskazówka zegara to jakoś snu często jest mocno średnia. Zresztą dla rodzica otrzymanie kopa w środku nocy w głowę nie jest niczym zaskakującym
;-).
Idziemy się przejęć głównym deptakiem. zerkamy na plaże. No Ok, ale nie planujemy plażować. Dla odmiany zjadany arabski kebab. Smakuje bardzo dobrze. Zauważam ze ceny są bardzo przyzwoite a przelicznik dla nas bardzo łatwy. Dla ulepszenie malezyjski 1 ringgit to 1zł.
Bierzemy Graba (22zł) i jedziemy do jednej z największych atrakcji Langkawi - Sky Bridge, czyli 125-metrowa wisząca kładka piesza. Zawieszono ją na wysokości 660 metrów nad poziomem morza na porośniętym dżunglą szczycie Gunung Mat Chinchang. Rozpościerają się z niej wspaniałe widoki na tropikalny las deszczowy, wybrzeże i malezyjskie wyspy.
Na miejscu udajemy się do kolejki która nas na górę przetransportuje. Przewyższenie spore. Atrakcja ta nie jest tania. Wiktor musi już płacić wiec za naszą trójkę kasują nas 235RM, czyli 242zł. Przełykam to. Ostatnio ciągle porównuje z kolejka do ogrodów botanicznych na Maderze, gdzie bez mrugnięcia oka zapłaciliśmy i jakoś tak… no płacę. Zresztą wyjścia nie ma, możemy zostać na dole i za darmo w górę popatrzeć. Sama kolejka na górę to 2 kilometry trasy, co może być dla odwiedzających atrakcją samą w sobie.
Na górze się okazuje ze aby wejść na most trzeba zapłacić kolejny bilet. Nie lubię takiej strategii. Może było to gdzieś na dole opisane ale nie zauważyłem. Do mostu można dotrzeć dwoma drogami. Kolejna krótka kolejka lub pieszo po schodach. Cena za dodatkowy krótki odcinek dla nas to 43zł.
Bierzemy szybko kolejna kolejkę bo nie zostało dużo czasu przed zamknięciem mostu i nie chcemy ryzykować hiper krótkiego pobytu na miejscu.
Na początku mostu od razu wita mnie tabliczka z zakazem lotu dronem. Czuję zawód, bo liczyłem na spektakularne ujęcia. Oczywiście gdzieś tam na dole mogłem się zaczaić w krzakach ale to tez strefa oddziaływania lotniska i nie chciałem robić szopek. Sam most… No jak most. Nie wiem w sumie czego oczekiwałem ale chyba mnie to jakiś rozczarowało. Tzn jest fajnie, ale tak to jest jak człowiek ma oczekiwania że film w kinie będzie genialny, a on był zaledwie świetny
;-). Wiktor be strachu biegał po moście co nie bardzo mi się podobało ale tez o dziwo nie czułem żadnego lęku przestrzeni. Czuje się bezpieczniej jak szczeliny między prętami są wystarczająco wąsko ustawione, tak aby głowa dziecka się nie przecisnęła. Jak zawsze mam w takich sytuacjach lek że wypadnie mi z ręki telefon którym robię zdjęcia i nagrywam
:) Z pewnością warto to zobaczyć ale stosunek ceny do jakości dla mnie wątpliwy. Rozumiem jednak że wymagało to sporej inwestycji, więc ekonomia tutaj tez musi się zgadzać. Generalnie nasza mini wycieczka spoko ale najnormalniej nie było to coś co mógłbym opowiadać z wypiekamy na policzkach. No i generalnie całe to miejsce to przygotowane pod turystę miasteczko atrakcji. Byliśmy jednak już późnym popołudniem i wszystko było już pozamykane. W zasadzie to turystów to jednak na palcach dwóch rak można policzyć. Dla bezpieczeństwa na samym moście w tym samym czasie może przebywać tylko 200 osób. Podczas naszego pobytu było 7, więc komfort zapewniony.
Po zajechaniu na dół łapiemy graba do centrum. Sporo małp biega i jest to dla nas z pewnością duża atrakcja ale trzeba jednak uważać na przypadkowy atak, ugryzienie czy zadrapanie. Szczególnie trzeba uważać na dziecko, dla którego nie jest to powód do zachowani dystansują wręcz przeciwnie.
Wracamy pod hotel. Już ciemno. Jemy dobrą kolacje, kupujemy pamiątkowy magnes i idziemy spać. Cieszę się widokiem orientalnych owoców których nie mamy w Polsce. Lubię im robić zdjęcia. Rano mamy wcześnie samolot do Singapuru a wizyta tutaj jest tylko krótkim przystankiem w związku korzystną siatką lotów.
Nad ranem wyraźnie słyszę nawoływanie muezzina. Myślałem że coś mi się śniło, ale przecież Malezja to muzułmański kraj. Rano 6:30, zaczynamy łapać Graba i nic, czekam i czekam. Nic nie jeździ póki co. Taksówkarze za bliską odległość chcą 50zł. Po 15 minutach czekania zaczynam się łamać i oczywiście dam tyle, bo spóźnienie na samolot ma dużo większe konsekwencje. Na szczęście jest i grab (19RM). Jeszcze zanim dojechał to wysłał wiadomość abyśmy ubrali maseczki. Ee… że co? No ale nie mam czasu na odwoływanie i szukanie kolejnego. Na dnie plecaka mieliśmy gdzieś w sytuacji awaryjnej potrzeby.
Lotnisko jest małe, nawet bardzo małe. Rano nie mieliśmy śniadania więc planuje coś kupić na lotnisku, ale się okazuje że jest z tym kłopot. W naszej hali odlotów, jest sklepik, ale nie ma żadnych kanapek, automat do kawy zepsuty, z napojami zepsuty. Można sobie kupić cukierki i… ostre zupki chińskie w kubeczku do zalania wrzątkiem. Wiktor cały czas śpi, a Magda z zupki rezygnuje, czego ja nie chce mimo wszystko sobie odmówić. Na lotnisku są automaty do bezpłatnego nalania sobie wody doi picia, co jest fajnym udogodnieniem. No i dla dziecka zawsze przechodzi jedna butelka wody na kontroli bagażu, co istotne.
Tym razem lecimy do Singapuru. Lot jest krótki, 1,5h. Wiktora dopiero zbudziliśmy na lotnisku docelowym.
Mamy więc cały dzień na zwiedzenie miasta, bo wieczorem mamy lot do Kuala Lumpur. Cieszę się w sumie z tego bardzo. Nigdy tam nie byłem , a Singapur to będzie mój 55 odwiedzony kraj.Singapur
Dzień wcześniej wypełniam wymagany SG Arrival Card (SGAC) with Electronic Health Declaration. Robi się to intuicyjnie, ale mozna jedynie na 3 dni przed przylotem. Od razu po wypełnieniu zauważam że popełniłem literówkę w swoim nazwisku. No trudno, nie mam jak tego już odkręcić. Zerkam na forum F4F co tam na ten temat więcej jest napisane i wyczytuje że są na miejscu tablety do wypełnienia, wiec spoko. Tak też było. Podczas kontroli paszportowej nikt literówki nie zauważył, za to pomyliłem się w dacie urodzenia Magdy, wpisując jakiś zlepek daty przylotu i mojego rocznika. Chyba zmęczony już byłem to wypełniając. Tutaj miła niespodzianka. Pogranicznik uśmiechnął się i powiedział że mamy się nie martwic, że on to poprawi u siebie w komputerze. Miło.
Pierwsze wrażenie z lotniska bardzo pozytywne. Muzyka która leci jest kojąca dla uszu i bardzo mi się to podoba. Ciekawe żyrandole w inżynierskiej precyzji poruszają się pod sufitem. Ładnie. Niestety nasz terminal to terminal 4. To nie tutaj jest słynny wodospad i inne atrakcje. Tutaj raczej oprócz tego że jest całkiem ok i ładnie, to nie ma nic wyjątkowego, spektakularnego lub nie zauważam. Z pewnością jednak lotnisko jest najwyższej klasy. Widziałem zdjęcia i opisy z innych terminali i można tutaj spędzić wiele godzin nie nudząc się. My jednak mamy inny cel i chcemy wykorzystać ten czas. Mamy w zasadzie 12h wolnego i chcemy pozwiedzać trochę centrum miasta.
Pierwszy nasz cel to znalezienie przechowalni bagażu na ten czas. Wylatujemy także z terminala 4, wiec to musi być tutaj. Okazuje się że to bardzo proste. Zaraz za kontrolą paszportową kierujemy się wprawo do końca korytarza i tam jest odpowiedni punkt. Generalnie to mało ludzi jest na tym terminalu, jak na tak duże lotnisko, ale pewnie cały ruch odbywa się na innych. Co do przechowali bagaży, to ważna informacja jest taka, że nie można zostawiać laptopów i pracownik to nawet sprawdza, przeszukując nasze bagaże. No to jeden plecak będę nosił, trudno. Niestety z niewiadomych przyczyn, zasady są tez i takie, że ze plecak, nawet taki jak nasz jako podręczny trzeba zapłacić jak za dużą walizkę. Przed nami jeden Azjata zostawił tak duża walizkę, że nasze trzy plecaki by się tam zmieściły i jeszcze by było miejsce. Niestety takie zasady i musimy płacić większą stawkę. Mimo wszystko to dla nas dobre rozwiązanie, bo nie bardzo sobie wyobrażałem zwiedzanie miasta z trzeba plecakami i Wiktorem w wózku.
Bierzemy bezpłatny shuttlebus na terminal 3, bo stamtąd jedzie kolejka centrum. Wszystko idzie sprawnie. Nie martwię się o bilety, bo wcześniej doczytałem że można bez problemu płacić na bramce kart kredytywą. Tylko dla każdego pasażera musi być oddzielna. Na szczęście mam dwie, a Wiktor nie potrzebuje.
Kierujemy się na Maxwell Food Centre. Jeszcze w Polsce widziałem kilka filmów na ten temat i wiele osób polecało to miejsce. Można tam też zjeść w kilku knajpkach z listy Michelina i mamy zamiar to sprawdzić. Docieramy bez kłopotów i wszystko jest doskonale oznaczone. Na miejscu korzystam z mapy google dzięki mojej karcie eSim. Jestem z tego rozwiązania bardzo zadowolony, bo mam tylko tajska kartę i nie chciałem teraz codziennie kupować karty z innego kraju.
Docieramy na miejsce i widzę przeogromny tłok. To chyba jakaś przerwa na lunch bo jest. cała masa pracowników z pobliskich biurowców. Knajpek jest tak dużo i tak różnorodnych, że kompletnie nie wiadomo co zjeść, a dania często ukierunkowane są chińsko, co tym bardziej powoduje moją dezorientacje. Zauważyliśmy już wcześniej że te chińskie dania nie bardzo nam podchodzą i często można zaliczyć kulinarna wpadkę. No najnormalniej nie wszystko nam smakuje.
Nie mam gotówki. Jakoś nie wiem dlaczego, uznałem że w takim mieście wszystko załatwię za pomocą karty kredytowej. Ludzi tłum, Wiktor zaczyna się wyrywać i uciekać, bo wszystko go interesuje. Jest ciepło, zaczynamy być głodni. Niestety nie mogę płacić kartą. Pytałem w wielu punktach i niestety nie. Mają tutaj opracowany system płatności elektronicznych za pomocą QR kod i każdy sobie skanuje, płaci i pokazuje sprzedawcy. Pytam o ten system, ale dowiaduje się że to jakaś lokalna aplikacja. Mam problemy językowe bo co kogo nie pytam, to nie mówi za bardzo po angielsku. Nie ma co ukrywać że powoli zaczynam się frustrować, gdyż zaczynam zauważać upływający czas, którego przecież nie mamy za wiele. Co dziwne lokalni nie bardzo wiedza gdzie jest najbliższy bankomat, więc za pomocą nawigacji ruszam na pobliski Chinatown po pieniądze. W końcu znajduje bankomat, ale dobra godzinę na to wszystko zmarnowaliśmy kręcąc się w kółko, wciągając zapachy jedzenia nie móc nic zjeść.
nick napisał:Kurde na swoim, wolność itd. a tylko 3 tygodnie urlopu? Zostałbyś z pół roku
:DWiesz co, staram się raz w miesiące mieć wyjazd. Rok temu mialem 10. Ten jest dłuższy, ale to tez taki sprawdzian dla nas. Ostatnio myśleliśmy aby wyjechać na zimę właśnie do Tajlandii, albo gdzieś w cieple kraje przezimować. Kto wie, może nawet i emerytura
:lol: . Uznałem jednak ze bezpieczniej będzie jak sprawdzę kraj, zanim rzucę się na kilka miesięcy. No i nie ma co ukrywać, podróż z dzieckiem to nie to samo co siedzenie w jednym miejscu na przysłowiowej du**e
;) Jak wrócimy pod koniec lutego, to już mamy pomookowane bilety na Eurotriop mały, póki co siedzę się tym ze tutaj ponad 30 stopni, a znajomi wysyłają mi filmy jak to muszą odśnieżać swoje samochody
:)
Dopiero przygotowujemy się do wyjazdu, także z ciekawością czytam wasze najnowsze wskazówki! Szczególnie czekam na Kambodżę... ale info z Tajlandii też się przydadzą!
;)
:) Udanego pobytu i jak najwięcej odpoczynku!
:)
Relacje na pewno napisze w całości. Myślałem ze będzie w miarę regularnie, ale najnormalniej w świecie to duży problem dla mnie. Jesteśmy tak zmęczeni wieczorami ze masakra
:). Wbrew pozorom trochę czasu to zajmuje, a jak się ma małego brzdąca na pokładzie, to nie tak łatwo sobie usiąść i spokojnie pisać. Póki co żyjemy, dzisiaj już w Malezji, ale systematycznie będę uzupełniał
;-)
Fajnie czytać takie relacje. Sami podróżujemy z dwójką małych urwisów i mimo to, że 3 lata temu byliśmy w Tajlandii, to rozglądamy się ponownie za biletami.
-- 23 Lut 2023 15:15 -- Kurczę, nie ogarniam tych zdjęć. W edycji mam niektóre zupełnie w innych miejscach, a na forum niektóre się dublują, albo pojawiają się w innych akapitach
:(Dotyczy tego ostatniego posta z Koh Lipe. Nie mam siły do tego już, jakoś mnie to zniechęca, albo mam zły system obsługi tych zdjęć.@elwirka - nie rejestrowałem. Latałem tylko w Chiang Rai, na Koh Lipę, Phuket i w Kambodży. Odpuściłem duże skupiska i przede wszystkim Bangkok.Krótkie loty, kilka ujęć do filmu, który zawsze robię z wyjazdu, ale to takie wiesz... pamiątki rodzinne. Żaden ze mnie operator.No a dron mały mini mavic2 - 249g. -- 23 Lut 2023 15:19 -- Mihal09 napisał:Fajnie czytać takie relacje. Sami podróżujemy z dwójką małych urwisów i mimo to, że 3 lata temu byliśmy w Tajlandii, to rozglądamy się ponownie za biletami.Postaram zrobić w podsumowanie kilku działów i jedno z nich poświęcę podróżowaniu z dzieckiem. Dzisiaj wróciliśmy do Polski i po ponad 3 tygodniach jesteśmy nieco... zmęczeni. I mówiąc wprost, zmęczył nas najbardziej chyba nasz 3 letni syn, z którym wcześniej problemów nie bylo. Ot bunt 3 latka, skoki rozwojowe etc etc, ale o tym mocniej
;-) Na forum brakuje mi trochę wymiany poglądów na takie tematy, aby się lepiej przygotowywać do takich podroży.
DAD napisał: I mówiąc wprost, zmęczył nas najbardziej chyba nasz 3 letni syn, z którym wcześniej problemów nie bylo. Ot bunt 3 latka, skoki rozwojowe etc etc, ale o tym mocniej
;-) Na forum brakuje mi trochę wymiany poglądów na takie tematy, aby się lepiej przygotowywać do takich podroży.To może zmienić tytył relacji na "Bunt trzylatka. Skoki rozwojowe w Azji Południowo- Wschodniej". Na pewno bardziej chwytliwy. Co do podróżowania z trzylatkiem, doskonale Cię rozumiem, dlatego ja na razie nie wybieram się rodzinnie dalej niż na Cypr.
;)
@DAD wspaniała relacja, bardzo za nią dziękuje, wszystko wskazuje na to że cześć waszej wyprawy (Chiang Mai/Rai) będzie powielona przezemnie i przyjaciół.
@Dryblas - dziękuję
:).Ponieważ za miesiąc ruszam do Chin i Wietnamu, to moze tak zmotywowany napiszę relacje "Azja południowo-wschodnia rodzinnie - dwa lata później
:lol: "
Napawam się widokiem longboatów przycumowanych do lin, stopy cieszą się dotykiem piasku. Jest pięknie. Zaraz zaraz.. coś mi tutaj nie gra. Jezu… jaki smród. Masakra!
Dopiero teraz zauważam, że 100m od nas zacumowana jest barka. Taka duża platforma która jest… śmieciarką!!! Dokładnie na naszej pięknej rajskiej plaży zwożone są śmieci z całej wyspy i ładowane na tą platformę. Delikatny wiatr się zmienia i znowu nic nie czuć, ale jak zawieje w nasza stronę, to odór jest masakryczny. W sumie chwile dumam nad tym i stwierdzam, że te wszystkie śmieci musza przecie być jakoś z tej wyspy zabierany, a i my sami ich pewnie będziemy sporo produkować. Widziałem kiedyś jakiś film, gdzie na Malediwach są całe małe wysepki wysypiskami śmieci i tam są zwożone śmieci z innych wysp. Człowiek się nad tym nigdy za bardzo nie zastanawia, ale przecież magicznie one nie znikają. Tylko dlaczego akurat pod naszymi domkami?
200m od tej platformy już nie czuć żadnych zapachów, a i ona sama odpłynęła kolejnego dnia. Nie mniej, widziałem że wiele osobo z tego resortu chodziło się na to skarżyć i w sumie się nie dziwie. Klawiatura nie jest w stanie oddać smrodu jaki się roznosił :)
W każdym razie nakręciłem taki filmik który znany mi jest w Internetów – „oczekiwania vs rzeczywistość” i idealnie pasuje :)
Wyspa ma też swój „Walking street”. To tam mieszczą się w głównej mierze wszystkie Puby, restauracje, masaże, agencje turystyczne No wszystko to co można sobie wyobrazić w takim miejscu. Wszedłem do kilku z restauracji i już wiem, że to samo 200m dalej obok głównego deptaka będzie taniej i bardziej naturalnie, mniej turystycznie. Nie oznacza to że nie korzystaliśmy, tylko znaleźliśmy dla siebie odpowiednia knajpkę, w której było bardzo smakowicie i miło, więc zbyt często nie zmienialiśmy miejscówki, tym bardziej że ta była najniżej naszego bungalowa.
Tutaj można wykupić kilak wycieczek na pobliskie wyspy. Będą jednak w takim rajskim miejscu, zupełnie chyba niepotrzebne zawracanie głowy, gdyż inne nie będą się wiele różniły Można oczywiście udać się na snoorkliwanie lub i normalne nurkowanie, a także na połów ryb. Dla miłośników wspaniała sprawa. Sprzęt można spokojnie wypożyczyć, nie trzeba go zabierać ze sobą.
W Polsce ze dwa razy korzystałem z masażu i był to taki raczej masaż sportowy. Tutaj na „naszej” plaży był masaż i żal było nie spróbować. Tym bardziej że anturaż był niesamowity.
Leży się w zasadzie na plaży, z widokiem na lazur krystalicznej wody, a szum fal dociera do Twoich uszu. Leżymy sobie z Bartkiem więc na leżance i rozkoszujemy chwilą.To prawdziwa uczta dla ciała i umysłu. Koszt to 300baht, czyli jakieś 50zł. W Polsce masaż tajski to z 200zł jak nic.
Z racji mojego Wiktora, ten manewr powtarzają dziewczyny, a my zajmujemy się nim w tym czasie
Jak widać na poniższych zdjęciach, one musiały chwile poczekać na swoją kolejkę, ale chyba nie nudziły się za bardzo :)
My postanowiliśmy się przejść na zachodnia część wyspy, na „Sunset Beach”. Tam wszędzie blisko jak wspomniałem, wiec po 15 minutach jesteśmy na miejscu. Miejscówka fajna, jeszcze ciszej i bardziej klimatycznie. Początkowo planowałem tam zamieszkać na te kilka dni, ale biorąc pod uwagę logistykę wózka i ukształtowanie teren dobrze że tego nie zrobiliśmy. Tam tez ładnie. Mało osób, cisza spokój. Wiktor zasypia, my po małym Changu na plaży i postanawiamy wracać.
Jak zwykle staramy się iśc jakimiś innymi drogami, aby poznać miejsce i w sumie całkiem przypadkiem trafiliśmy na buddyjską świątynie Hantalai w środku wyspy. Nie przypomina zwykłych świątyń w Tajlandii - z luksusowymi dachami i imponującymi schodami ze wspaniałymi smokami. Jest to budka z parą posągów i kolorowymi wstążkami. W centrum zakładu stoi duży posąg Złoty Budda. Lokalni mieszkańcy Ko Lipe (Tajlandia) przychodzą do niej codziennie, aby się modlić. No ale jest tutaj kompletna cisza, nie ma nikogo. Wchodzą na jej teren, pod nogami szeleszczą liście z drzew. Zza posagu wyskakują nagle dwa psy których nie zauważyłem, ale nie szczekają tylko się oddalają, a ja się nieźle wystraszyłem. Nie jest to jakieś wyjątkowo piękne miejsce, ale czuje tutaj pewną „magię”, serio. Może to ta cisza, może to ten ptak zerkający na mnie z drzewa i przeskakujący z gałęzi na gałąź, jest dziwnie ale bardzo interesująco.
Po drodze zachwycam się tajskimi owocami, drzewami. Strasznie mnie to cieszy. No i zauważyłem że niektórzy dzielą się nimi za darmo.
Nasz pobyt na wyspie trwał cztery dni i nie ma co opisywać każdego dnia oddzielnie, bo były one podobne do siebie. Jako że z Bartkiem nie jesteśmy typami śpiochów, każdego dnia po 6 rano spotykaliśmy się przy plaży. Siedzimy i obserwujemy wschody słońca. Ładnie, choć pewnie nie tak spektakularnie jak zachody słońca.
Codziennie po 7 rano widzimy mnichów spacerujących po plaży i zbierających jałmużnę. I ludzie im te dary dają, otrzymując w zamian błogosławieństwo.
Generalnie wybór Koh Lipe to strzał w dziesiątkę. Chciałem aby Asia i Bartek zobaczyli piękną plażę z białym piaskiem i krystaliczną wodą, gdzie nie ma tłumów i jest rajsko. Udało się. Jeszcze w Polsce rozważałem także wyspę Koh Kood, ale ostatecznie filmy na YT i filmy z drona przekonały mnie do Koh Lipe.
Co do drona to tez miałem ze sobą, widok z góry jest przepiękny i faktycznie wygląda jak na Malediwach.
Po czterech dniach czas udać się w dalsza podróż. Nasi przyjaciele Asia i Bartek musza wracać już do Polski. Wstępnie myślałem że będą wracać taka samą drogą, ale czyli speed boat, bus do Hat Yai, samolot do Bangkoku i kolejny na Phuket. Poniewaz to był dzień wyloty zdo Polski istniało zagrożenie wysypania się jakiegoś odcinka, a ryzyko duże.
Ostatecznie zdecydowali się na speedboat do Phuket, z przerwa na Koh Lanta i Phi Phi.
My 30 minut po nich mieliśmy swoją łódź na malezyjską wyspę Langkawi, wcześniej czekając w czymś co można nazwać halą "odpływów" (?) 8-)
cdn-- 23 Lut 2023 15:15 --
Kurczę, nie ogarniam tych zdjęć. W edycji mam niektóre zupełnie w innych miejscach, a na forum niektóre się dublują, albo pojawiają się w innych akapitach :(
Dotyczy tego ostatniego posta z Koh Lipe. Nie mam siły do tego już, jakoś mnie to zniechęca, albo mam zły system obsługi tych zdjęć.
@elwirka - nie rejestrowałem. Latałem tylko w Chiang Rai, na Koh Lipę, Phuket i w Kambodży. Odpuściłem duże skupiska i przede wszystkim Bangkok.
Krótkie loty, kilka ujęć do filmu, który zawsze robię z wyjazdu, ale to takie wiesz... pamiątki rodzinne. Żaden ze mnie operator.
No a dron mały mini mavic2 - 249g.
-- 23 Lut 2023 15:19 --
Postaram zrobić w podsumowanie kilku działów i jedno z nich poświęcę podróżowaniu z dzieckiem. Dzisiaj wróciliśmy do Polski i po ponad 3 tygodniach jesteśmy nieco... zmęczeni. I mówiąc wprost, zmęczył nas najbardziej chyba nasz 3 letni syn, z którym wcześniej problemów nie bylo. Ot bunt 3 latka, skoki rozwojowe etc etc, ale o tym mocniej ;-) Na forum brakuje mi trochę wymiany poglądów na takie tematy, aby się lepiej przygotowywać do takich podroży.
Langkawi - Malezja
Zauważam, że jeśli chodzi o kurs do Malezji na Langkawi to procedura jest nieco inna. W oddali na morzu zacumowana jest większa łódź. Najpierw longboatem transportują nasze bagaże a później takim samym środkiem transportu podpływały do naszej większej łodzi. Płyniemy, a komfort jak na promie, wiec Wiktor od razu odpala tryb codziennej drzemki.
Nasz duży speedboat ma duży speed i szybko się przemieszany. Podróż bez większych emocji. Sporo wolnych miejsc jeszcze.
Po przybiciu do wyspy standardowa procedura. Paszport. Pieczątka. Dziękuje.
My wybraliśmy port Telega z uwagi na fakt iż chcieliśmy zobaczyć od razu Sky Bridge, wiszący miarę.
Nie mam tutaj internetu ale jeszcze w Polsce zarejestrowałem się i wykupiłem kartę eSim z Airlo. Korzystając z łańcuszka z F4F i linku polecającego za 5$ dostałem cashback 3$. W ciągu całej podróży dzięki podaniu mojego linka moje konto wzrosło do ponad 20$. W sumie fajnie.
Problem polega na tym ze aby uruchomić taka kartę inność internet trzeba najpierw mieć… Internet :D Ma to sens…
Na szczęście w punkcie informacyjnym udostępniają darmowe wifi, co pozwoli mi uruchomić ekarte i zamówić Graba.
W pobliżu jest stacja bezszumowa, tam bankomat. Zakupy tylko za gotówkę.
Nie ma tutaj transportu do Sky Bridge lokalnego, ale obskakują cię od razu taksówkarze. Ceny kosmos w porównaniu z Grabem lub Boltem.
Odległość od port Telega do kolejki CableCar na Sky Bridge to 3,5km. Taksówkarze chcą 9$. Grab do hotelu to 19RM (Ringgit malezyjski), a odległość 17km. W przeliczeniu 19zł.
Mimo ze mamy tylko bagaże podręczne w postaci plecaków, to jednak ważą one po 7kg. Do tego wózek, Wiktora i upał, sprawił ze decydujemy się jednak odjechać w druga stronę do hotelu a dopiero wrócić po południu.
Hotel spoko. Najważniejsze ze mamy 3 łóżka. W większości hoteli mamy jedno na którym śpimy w trójkę. Racji tego ze Wiktor w nocy kręci się niczym wskazówka zegara to jakoś snu często jest mocno średnia. Zresztą dla rodzica otrzymanie kopa w środku nocy w głowę nie jest niczym zaskakującym ;-).
Idziemy się przejęć głównym deptakiem. zerkamy na plaże. No Ok, ale nie planujemy plażować. Dla odmiany zjadany arabski kebab. Smakuje bardzo dobrze. Zauważam ze ceny są bardzo przyzwoite a przelicznik dla nas bardzo łatwy. Dla ulepszenie malezyjski 1 ringgit to 1zł.
Bierzemy Graba (22zł) i jedziemy do jednej z największych atrakcji Langkawi - Sky Bridge, czyli 125-metrowa wisząca kładka piesza. Zawieszono ją na wysokości 660 metrów nad poziomem morza na porośniętym dżunglą szczycie Gunung Mat Chinchang. Rozpościerają się z niej wspaniałe widoki na tropikalny las deszczowy, wybrzeże i malezyjskie wyspy.
Na miejscu udajemy się do kolejki która nas na górę przetransportuje. Przewyższenie spore. Atrakcja ta nie jest tania. Wiktor musi już płacić wiec za naszą trójkę kasują nas 235RM, czyli 242zł. Przełykam to. Ostatnio ciągle porównuje z kolejka do ogrodów botanicznych na Maderze, gdzie bez mrugnięcia oka zapłaciliśmy i jakoś tak… no płacę. Zresztą wyjścia nie ma, możemy zostać na dole i za darmo w górę popatrzeć.
Sama kolejka na górę to 2 kilometry trasy, co może być dla odwiedzających atrakcją samą w sobie.
Na górze się okazuje ze aby wejść na most trzeba zapłacić kolejny bilet. Nie lubię takiej strategii. Może było to gdzieś na dole opisane ale nie zauważyłem.
Do mostu można dotrzeć dwoma drogami. Kolejna krótka kolejka lub pieszo po schodach. Cena za dodatkowy krótki odcinek dla nas to 43zł.
Bierzemy szybko kolejna kolejkę bo nie zostało dużo czasu przed zamknięciem mostu i nie chcemy ryzykować hiper krótkiego pobytu na miejscu.
Na początku mostu od razu wita mnie tabliczka z zakazem lotu dronem. Czuję zawód, bo liczyłem na spektakularne ujęcia. Oczywiście gdzieś tam na dole mogłem się zaczaić w krzakach ale to tez strefa oddziaływania lotniska i nie chciałem robić szopek.
Sam most… No jak most. Nie wiem w sumie czego oczekiwałem ale chyba mnie to jakiś rozczarowało. Tzn jest fajnie, ale tak to jest jak człowiek ma oczekiwania że film w kinie będzie genialny, a on był zaledwie świetny ;-). Wiktor be strachu biegał po moście co nie bardzo mi się podobało ale tez o dziwo nie czułem żadnego lęku przestrzeni. Czuje się bezpieczniej jak szczeliny między prętami są wystarczająco wąsko ustawione, tak aby głowa dziecka się nie przecisnęła. Jak zawsze mam w takich sytuacjach lek że wypadnie mi z ręki telefon którym robię zdjęcia i nagrywam :)
Z pewnością warto to zobaczyć ale stosunek ceny do jakości dla mnie wątpliwy. Rozumiem jednak że wymagało to sporej inwestycji, więc ekonomia tutaj tez musi się zgadzać. Generalnie nasza mini wycieczka spoko ale najnormalniej nie było to coś co mógłbym opowiadać z wypiekamy na policzkach.
No i generalnie całe to miejsce to przygotowane pod turystę miasteczko atrakcji. Byliśmy jednak już późnym popołudniem i wszystko było już pozamykane. W zasadzie to turystów to jednak na palcach dwóch rak można policzyć. Dla bezpieczeństwa na samym moście w tym samym czasie może przebywać tylko 200 osób. Podczas naszego pobytu było 7, więc komfort zapewniony.
Po zajechaniu na dół łapiemy graba do centrum. Sporo małp biega i jest to dla nas z pewnością duża atrakcja ale trzeba jednak uważać na przypadkowy atak, ugryzienie czy zadrapanie. Szczególnie trzeba uważać na dziecko, dla którego nie jest to powód do zachowani dystansują wręcz przeciwnie.
Wracamy pod hotel. Już ciemno. Jemy dobrą kolacje, kupujemy pamiątkowy magnes i idziemy spać. Cieszę się widokiem orientalnych owoców których nie mamy w Polsce. Lubię im robić zdjęcia. Rano mamy wcześnie samolot do Singapuru a wizyta tutaj jest tylko krótkim przystankiem w związku korzystną siatką lotów.
Nad ranem wyraźnie słyszę nawoływanie muezzina. Myślałem że coś mi się śniło, ale przecież Malezja to muzułmański kraj. Rano 6:30, zaczynamy łapać Graba i nic, czekam i czekam. Nic nie jeździ póki co. Taksówkarze za bliską odległość chcą 50zł. Po 15 minutach czekania zaczynam się łamać i oczywiście dam tyle, bo spóźnienie na samolot ma dużo większe konsekwencje. Na szczęście jest i grab (19RM). Jeszcze zanim dojechał to wysłał wiadomość abyśmy ubrali maseczki. Ee… że co? No ale nie mam czasu na odwoływanie i szukanie kolejnego. Na dnie plecaka mieliśmy gdzieś w sytuacji awaryjnej potrzeby.
Lotnisko jest małe, nawet bardzo małe. Rano nie mieliśmy śniadania więc planuje coś kupić na lotnisku, ale się okazuje że jest z tym kłopot. W naszej hali odlotów, jest sklepik, ale nie ma żadnych kanapek, automat do kawy zepsuty, z napojami zepsuty. Można sobie kupić cukierki i… ostre zupki chińskie w kubeczku do zalania wrzątkiem. Wiktor cały czas śpi, a Magda z zupki rezygnuje, czego ja nie chce mimo wszystko sobie odmówić. Na lotnisku są automaty do bezpłatnego nalania sobie wody doi picia, co jest fajnym udogodnieniem. No i dla dziecka zawsze przechodzi jedna butelka wody na kontroli bagażu, co istotne.
Tym razem lecimy do Singapuru. Lot jest krótki, 1,5h. Wiktora dopiero zbudziliśmy na lotnisku docelowym.
Mamy więc cały dzień na zwiedzenie miasta, bo wieczorem mamy lot do Kuala Lumpur. Cieszę się w sumie z tego bardzo. Nigdy tam nie byłem , a Singapur to będzie mój 55 odwiedzony kraj.Singapur
Dzień wcześniej wypełniam wymagany SG Arrival Card (SGAC) with Electronic Health Declaration. Robi się to intuicyjnie, ale mozna jedynie na 3 dni przed przylotem. Od razu po wypełnieniu zauważam że popełniłem literówkę w swoim nazwisku. No trudno, nie mam jak tego już odkręcić. Zerkam na forum F4F co tam na ten temat więcej jest napisane i wyczytuje że są na miejscu tablety do wypełnienia, wiec spoko. Tak też było. Podczas kontroli paszportowej nikt literówki nie zauważył, za to pomyliłem się w dacie urodzenia Magdy, wpisując jakiś zlepek daty przylotu i mojego rocznika. Chyba zmęczony już byłem to wypełniając. Tutaj miła niespodzianka. Pogranicznik uśmiechnął się i powiedział że mamy się nie martwic, że on to poprawi u siebie w komputerze. Miło.
Pierwsze wrażenie z lotniska bardzo pozytywne. Muzyka która leci jest kojąca dla uszu i bardzo mi się to podoba. Ciekawe żyrandole w inżynierskiej precyzji poruszają się pod sufitem. Ładnie. Niestety nasz terminal to terminal 4. To nie tutaj jest słynny wodospad i inne atrakcje. Tutaj raczej oprócz tego że jest całkiem ok i ładnie, to nie ma nic wyjątkowego, spektakularnego lub nie zauważam. Z pewnością jednak lotnisko jest najwyższej klasy. Widziałem zdjęcia i opisy z innych terminali i można tutaj spędzić wiele godzin nie nudząc się. My jednak mamy inny cel i chcemy wykorzystać ten czas. Mamy w zasadzie 12h wolnego i chcemy pozwiedzać trochę centrum miasta.
Pierwszy nasz cel to znalezienie przechowalni bagażu na ten czas. Wylatujemy także z terminala 4, wiec to musi być tutaj. Okazuje się że to bardzo proste. Zaraz za kontrolą paszportową kierujemy się wprawo do końca korytarza i tam jest odpowiedni punkt. Generalnie to mało ludzi jest na tym terminalu, jak na tak duże lotnisko, ale pewnie cały ruch odbywa się na innych.
Co do przechowali bagaży, to ważna informacja jest taka, że nie można zostawiać laptopów i pracownik to nawet sprawdza, przeszukując nasze bagaże. No to jeden plecak będę nosił, trudno. Niestety z niewiadomych przyczyn, zasady są tez i takie, że ze plecak, nawet taki jak nasz jako podręczny trzeba zapłacić jak za dużą walizkę. Przed nami jeden Azjata zostawił tak duża walizkę, że nasze trzy plecaki by się tam zmieściły i jeszcze by było miejsce. Niestety takie zasady i musimy płacić większą stawkę. Mimo wszystko to dla nas dobre rozwiązanie, bo nie bardzo sobie wyobrażałem zwiedzanie miasta z trzeba plecakami i Wiktorem w wózku.
Bierzemy bezpłatny shuttlebus na terminal 3, bo stamtąd jedzie kolejka centrum. Wszystko idzie sprawnie. Nie martwię się o bilety, bo wcześniej doczytałem że można bez problemu płacić na bramce kart kredytywą. Tylko dla każdego pasażera musi być oddzielna. Na szczęście mam dwie, a Wiktor nie potrzebuje.
Kierujemy się na Maxwell Food Centre. Jeszcze w Polsce widziałem kilka filmów na ten temat i wiele osób polecało to miejsce. Można tam też zjeść w kilku knajpkach z listy Michelina i mamy zamiar to sprawdzić.
Docieramy bez kłopotów i wszystko jest doskonale oznaczone. Na miejscu korzystam z mapy google dzięki mojej karcie eSim. Jestem z tego rozwiązania bardzo zadowolony, bo mam tylko tajska kartę i nie chciałem teraz codziennie kupować karty z innego kraju.
Docieramy na miejsce i widzę przeogromny tłok. To chyba jakaś przerwa na lunch bo jest. cała masa pracowników z pobliskich biurowców. Knajpek jest tak dużo i tak różnorodnych, że kompletnie nie wiadomo co zjeść, a dania często ukierunkowane są chińsko, co tym bardziej powoduje moją dezorientacje. Zauważyliśmy już wcześniej że te chińskie dania nie bardzo nam podchodzą i często można zaliczyć kulinarna wpadkę. No najnormalniej nie wszystko nam smakuje.
Nie mam gotówki. Jakoś nie wiem dlaczego, uznałem że w takim mieście wszystko załatwię za pomocą karty kredytowej. Ludzi tłum, Wiktor zaczyna się wyrywać i uciekać, bo wszystko go interesuje. Jest ciepło, zaczynamy być głodni. Niestety nie mogę płacić kartą. Pytałem w wielu punktach i niestety nie. Mają tutaj opracowany system płatności elektronicznych za pomocą QR kod i każdy sobie skanuje, płaci i pokazuje sprzedawcy. Pytam o ten system, ale dowiaduje się że to jakaś lokalna aplikacja. Mam problemy językowe bo co kogo nie pytam, to nie mówi za bardzo po angielsku. Nie ma co ukrywać że powoli zaczynam się frustrować, gdyż zaczynam zauważać upływający czas, którego przecież nie mamy za wiele. Co dziwne lokalni nie bardzo wiedza gdzie jest najbliższy bankomat, więc za pomocą nawigacji ruszam na pobliski Chinatown po pieniądze. W końcu znajduje bankomat, ale dobra godzinę na to wszystko zmarnowaliśmy kręcąc się w kółko, wciągając zapachy jedzenia nie móc nic zjeść.