0
Darek M. 26 listopada 2025 20:45
Image

Po wyjeździe z parku udałem się do hotelu w Dovenport z takim ładnym widokiem z okna:
ImageNa trzeci i zarazem ostatni dzień w Tasmanii zaplanowałem wizytę w Tasman National Park.

Tragicznie zaplanowane noclegi sprawiły, że dojazd zajął mi aż 4 godziny. Zacząłem od Remarkable Cave:
Image
Image

Następnie odwiedziłem punkty widokowe Shipstern Lookout, Cape Raoul Lookout i jeszcze kawałek dalej robiąc przyjemną trasę ok. 9 km. Niestety brakło mi już czasu na dotarcie na koniec półwyspu.
Image
Image
Image

W drodze powrotnej na lotnisko wstąpiłem jeszcze na Tasman Arch, Devil’s Kitchen i Cliffs Lookout Point:
Image
Image
Image
Image
Image
Image

Z zaplanowanych wcześniej, a nie zrealizowanych planów wypadły Bay of Fire i Freycinet National Park. Jeden dodatkowy dzień i dałbym radę zrobić całość.

Na Tasmanii przejechałem łącznie ok 1050 km. To był mega intensywny czas. Niedosyt pozostał.

Tymczasem wylot z Tasmanii opóźniony o 1:20h :/
Nici z planów na prysznic na przesiadce.
Na szczęście zdążyłem na przesiadkę i jutro Mt Kosciuszko.Jasne, że wolałbym dłużej. Jednak lepiej 3, niż zero ;)

Dzisiaj szalony dzień: W jeden dzień muszę dostać się z hotelu na lotnisko, wypożyczyć auto, zrobić zakupy i przejechać ok 3h do parku Mt Kosciuszko, gdzie z kolei mam zdobyć najwyższy szczyt Australii kontynentalnej. Potem już tylko dostać się z powrotem na lotnisko na lot o 18:50 do Melbourne.

Rano podłe śniadanie w hotelu Ibis Styles Canberra nie odbiegające od tych w USA i Uber na lotnisko. To pierwszy hotel, gdzie nie dali nawet butelki wody, jak o nią zapytałem i czy mogę welcome drink zamienić na wodę, to recepcjonistka powiedziała, że woda się skończyła, ale może Pan sobie zagotować w czajniku ;)

W wypożyczalni dostałem VW Polo i było to najlepsze z otrzymanych aut. Subaru i Hyundai (otrzymany ostatniego dnia) słabo się prowadziły i wymagały dużo więcej uwagi niż „Europejczyk”, który sam jechał, a średnie spalanie wyszło zaledwie 4,9 l/100 km.

Udało się sprawnie dojechać do celu robiąc po drodze zakupy w Aldi i wypijając kawę z McDonald’s. Z braku czasu nie eksperymentowałem.

Image

Trochę niespodziewanie na miejscu okazało się, że wczoraj spadł śnieg (Australijczycy spotkani na szczycie sami się dziwili). Miałem więc obawy, że bieg na szczyt mocno się wydłuży.
Image
Image

Na szczęście zaspy utrudniające poruszanie się były tylko w kilku miejscach. Czas na szlakowskazie to 3:30h, z czego do celu - szczytu Mt Kosciuszko udało się dobiec w 1:10h. Swoją drogą ciekawa historia z nazwą tego szczytu.
Image

Na ostatnim kilometrze jakiś dzieciak się mnie złapał i biegł za mną wyprzedzając mnie nawet na 15 sekund po czym opadł z sił [emoji28] Na szczycie zameldował się jakieś 3-5 min po mnie. Jak się okazało, biega w zawodach rangi krajowej, ale na 400 metrów na stadionie. Góry to jednak trochę inny sport.
Image

Na szczycie porozmawiałem jeszcze ze spotkanymi Australijkami (na zdjęciu za mną) i udałem się w drogę powrotną, co zajęło mi ok 50 min.
Image

Droga powrotna na lotnisko bez większej historii, ale widoczki ładne:
Image

Na lotnisku nie było saloniku na kartę Priority Pass. Były za to miejsca, gdzie otrzymuje się do wykorzystania 36 AUD. W pierwszym miejscu wziąłem taki zestaw (plus zupkę azjatycką na pierwsze danie, której zdjęcie mi zaginęło):
Image

W drugim z kolei taki zestaw na drugie danie (frytki już wybyły [emoji23]):
Image

Szczerze mówiąc, to chyba wolę taką opcję niż saloniki i słabe jedzenie, którego zazwyczaj zjem za dużo. Pierwszy raz zresztą miałem okazję spróbować kredytu na kartę PP.

Dzisiaj czeka mnie jeszcze wypożyczenie auta na lotnisku w Melbourne i dojazd do Ballarat, skąd zaczynam jutrzejszą objazdówkę.Ostatni dzień w Australii zaczynam o 7:00 rano od śniadania w Mercure Ballarat.

Na dzisiaj zaplanowałem pętlę po Great Ocean Road. Łącznie jakieś 6:30h w aucie.

Zaczynam od 12 Apostoles i szczęka mi opada już na starcie:
Image
Image
Image
Image
Image
Image

W drodze na Cape Otway Lightstation spotykam koalę (samo wejście na latarnię sobie odpuszczam):
Image

Po drodze…
Image
Image
Image

Następnie zatrzymuje się przy Sheoak Falls i
Swallow Cave na nieco dłuższy spacer:
Image
Image

Kolejne są Teddy's Lookout:
Image

Eagle Rock Lookout i Split Point Lookout:
Image

Na koniec jadę jeszcze na Anglesea Golf Club, gdzie pierwszy raz widzę kangury:
Image
Image

Teraz już tylko droga na lotnisko, oddanie auta, prysznic w saloniku Air New Zealand i 3 loty do domu (tym razem miejsce 2K).
Image

Łącznie na wyjeździe zrobiłem autem jakieś 2100 kilometrów i muszę przyznać, że było to dosyć męczące. Lewostronny ruch też nie pomagał [emoji6]

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

abelincoln 27 listopada 2025 23:08 Odpowiedz
Darek M. napisał:taką oto prywatną limuzyną MaybachOoo, u Ciebie to przynajmniej działał telewizor i kubeczki wyglądają na niezużyte :D
elwirka 1 grudnia 2025 12:08 Odpowiedz
To na pewno śniadanie. Aperol by ci tego nie zrobił;-)Darek M. napisał:Tuż przed wejściem na pokład zaczęło mi być niedobrze. No pięknie, czymś się zatrułem.Ból brzucha towarzyszył mi przez cały dzień. Pytanie, czy był to wczorajszy Aperol czy dzisiejsze śniadanie w saloniku?!
magalhaes 1 grudnia 2025 23:08 Odpowiedz
Polecam miejsce na uspokojenie kiszek: The House of Spuds. Zapiekanki z ziemniaka w dowolnym wydaniu.
akna 6 grudnia 2025 23:08 Odpowiedz
Mnie tydzień na Tasmanii było mało ;-) a co dopiero 3 dni. Bardzo fajnie się ogląda i czyta.
hiszpan 10 grudnia 2025 23:08 Odpowiedz
Ale miałeś świetną pogodę! Tylko pozazdrościć bo to wcale nie oczywiste w tych miejscach!