Po wyjeździe z parku udałem się do hotelu w Dovenport z takim ładnym widokiem z okna: Na trzeci i zarazem ostatni dzień w Tasmanii zaplanowałem wizytę w Tasman National Park.
Tragicznie zaplanowane noclegi sprawiły, że dojazd zajął mi aż 4 godziny. Zacząłem od Remarkable Cave:
Następnie odwiedziłem punkty widokowe Shipstern Lookout, Cape Raoul Lookout i jeszcze kawałek dalej robiąc przyjemną trasę ok. 9 km. Niestety brakło mi już czasu na dotarcie na koniec półwyspu.
W drodze powrotnej na lotnisko wstąpiłem jeszcze na Tasman Arch, Devil’s Kitchen i Cliffs Lookout Point:
Z zaplanowanych wcześniej, a nie zrealizowanych planów wypadły Bay of Fire i Freycinet National Park. Jeden dodatkowy dzień i dałbym radę zrobić całość.
Na Tasmanii przejechałem łącznie ok 1050 km. To był mega intensywny czas. Niedosyt pozostał.
Tymczasem wylot z Tasmanii opóźniony o 1:20h :/ Nici z planów na prysznic na przesiadce. Na szczęście zdążyłem na przesiadkę i jutro Mt Kosciuszko.Jasne, że wolałbym dłużej. Jednak lepiej 3, niż zero
;)
Dzisiaj szalony dzień: W jeden dzień muszę dostać się z hotelu na lotnisko, wypożyczyć auto, zrobić zakupy i przejechać ok 3h do parku Mt Kosciuszko, gdzie z kolei mam zdobyć najwyższy szczyt Australii kontynentalnej. Potem już tylko dostać się z powrotem na lotnisko na lot o 18:50 do Melbourne.
Rano podłe śniadanie w hotelu Ibis Styles Canberra nie odbiegające od tych w USA i Uber na lotnisko. To pierwszy hotel, gdzie nie dali nawet butelki wody, jak o nią zapytałem i czy mogę welcome drink zamienić na wodę, to recepcjonistka powiedziała, że woda się skończyła, ale może Pan sobie zagotować w czajniku
;)
W wypożyczalni dostałem VW Polo i było to najlepsze z otrzymanych aut. Subaru i Hyundai (otrzymany ostatniego dnia) słabo się prowadziły i wymagały dużo więcej uwagi niż „Europejczyk”, który sam jechał, a średnie spalanie wyszło zaledwie 4,9 l/100 km.
Udało się sprawnie dojechać do celu robiąc po drodze zakupy w Aldi i wypijając kawę z McDonald’s. Z braku czasu nie eksperymentowałem.
Trochę niespodziewanie na miejscu okazało się, że wczoraj spadł śnieg (Australijczycy spotkani na szczycie sami się dziwili). Miałem więc obawy, że bieg na szczyt mocno się wydłuży.
Na szczęście zaspy utrudniające poruszanie się były tylko w kilku miejscach. Czas na szlakowskazie to 3:30h, z czego do celu - szczytu Mt Kosciuszko udało się dobiec w 1:10h. Swoją drogą ciekawa historia z nazwą tego szczytu.
Na ostatnim kilometrze jakiś dzieciak się mnie złapał i biegł za mną wyprzedzając mnie nawet na 15 sekund po czym opadł z sił [emoji28] Na szczycie zameldował się jakieś 3-5 min po mnie. Jak się okazało, biega w zawodach rangi krajowej, ale na 400 metrów na stadionie. Góry to jednak trochę inny sport.
Na szczycie porozmawiałem jeszcze ze spotkanymi Australijkami (na zdjęciu za mną) i udałem się w drogę powrotną, co zajęło mi ok 50 min.
Droga powrotna na lotnisko bez większej historii, ale widoczki ładne:
Na lotnisku nie było saloniku na kartę Priority Pass. Były za to miejsca, gdzie otrzymuje się do wykorzystania 36 AUD. W pierwszym miejscu wziąłem taki zestaw (plus zupkę azjatycką na pierwsze danie, której zdjęcie mi zaginęło):
W drugim z kolei taki zestaw na drugie danie (frytki już wybyły [emoji23]):
Szczerze mówiąc, to chyba wolę taką opcję niż saloniki i słabe jedzenie, którego zazwyczaj zjem za dużo. Pierwszy raz zresztą miałem okazję spróbować kredytu na kartę PP.
Dzisiaj czeka mnie jeszcze wypożyczenie auta na lotnisku w Melbourne i dojazd do Ballarat, skąd zaczynam jutrzejszą objazdówkę.Ostatni dzień w Australii zaczynam o 7:00 rano od śniadania w Mercure Ballarat.
Na dzisiaj zaplanowałem pętlę po Great Ocean Road. Łącznie jakieś 6:30h w aucie.
Zaczynam od 12 Apostoles i szczęka mi opada już na starcie:
W drodze na Cape Otway Lightstation spotykam koalę (samo wejście na latarnię sobie odpuszczam):
Po drodze…
Następnie zatrzymuje się przy Sheoak Falls i Swallow Cave na nieco dłuższy spacer:
Kolejne są Teddy's Lookout:
Eagle Rock Lookout i Split Point Lookout:
Na koniec jadę jeszcze na Anglesea Golf Club, gdzie pierwszy raz widzę kangury:
Teraz już tylko droga na lotnisko, oddanie auta, prysznic w saloniku Air New Zealand i 3 loty do domu (tym razem miejsce 2K).
Łącznie na wyjeździe zrobiłem autem jakieś 2100 kilometrów i muszę przyznać, że było to dosyć męczące. Lewostronny ruch też nie pomagał [emoji6]
To na pewno śniadanie. Aperol by ci tego nie zrobił;-)Darek M. napisał:Tuż przed wejściem na pokład zaczęło mi być niedobrze. No pięknie, czymś się zatrułem.Ból brzucha towarzyszył mi przez cały dzień. Pytanie, czy był to wczorajszy Aperol czy dzisiejsze śniadanie w saloniku?!
Po wyjeździe z parku udałem się do hotelu w Dovenport z takim ładnym widokiem z okna:
Tragicznie zaplanowane noclegi sprawiły, że dojazd zajął mi aż 4 godziny. Zacząłem od Remarkable Cave:
Następnie odwiedziłem punkty widokowe Shipstern Lookout, Cape Raoul Lookout i jeszcze kawałek dalej robiąc przyjemną trasę ok. 9 km. Niestety brakło mi już czasu na dotarcie na koniec półwyspu.
W drodze powrotnej na lotnisko wstąpiłem jeszcze na Tasman Arch, Devil’s Kitchen i Cliffs Lookout Point:
Z zaplanowanych wcześniej, a nie zrealizowanych planów wypadły Bay of Fire i Freycinet National Park. Jeden dodatkowy dzień i dałbym radę zrobić całość.
Na Tasmanii przejechałem łącznie ok 1050 km. To był mega intensywny czas. Niedosyt pozostał.
Tymczasem wylot z Tasmanii opóźniony o 1:20h :/
Nici z planów na prysznic na przesiadce.
Na szczęście zdążyłem na przesiadkę i jutro Mt Kosciuszko.Jasne, że wolałbym dłużej. Jednak lepiej 3, niż zero ;)
Dzisiaj szalony dzień: W jeden dzień muszę dostać się z hotelu na lotnisko, wypożyczyć auto, zrobić zakupy i przejechać ok 3h do parku Mt Kosciuszko, gdzie z kolei mam zdobyć najwyższy szczyt Australii kontynentalnej. Potem już tylko dostać się z powrotem na lotnisko na lot o 18:50 do Melbourne.
Rano podłe śniadanie w hotelu Ibis Styles Canberra nie odbiegające od tych w USA i Uber na lotnisko. To pierwszy hotel, gdzie nie dali nawet butelki wody, jak o nią zapytałem i czy mogę welcome drink zamienić na wodę, to recepcjonistka powiedziała, że woda się skończyła, ale może Pan sobie zagotować w czajniku ;)
W wypożyczalni dostałem VW Polo i było to najlepsze z otrzymanych aut. Subaru i Hyundai (otrzymany ostatniego dnia) słabo się prowadziły i wymagały dużo więcej uwagi niż „Europejczyk”, który sam jechał, a średnie spalanie wyszło zaledwie 4,9 l/100 km.
Udało się sprawnie dojechać do celu robiąc po drodze zakupy w Aldi i wypijając kawę z McDonald’s. Z braku czasu nie eksperymentowałem.
Trochę niespodziewanie na miejscu okazało się, że wczoraj spadł śnieg (Australijczycy spotkani na szczycie sami się dziwili). Miałem więc obawy, że bieg na szczyt mocno się wydłuży.
Na szczęście zaspy utrudniające poruszanie się były tylko w kilku miejscach. Czas na szlakowskazie to 3:30h, z czego do celu - szczytu Mt Kosciuszko udało się dobiec w 1:10h. Swoją drogą ciekawa historia z nazwą tego szczytu.
Na ostatnim kilometrze jakiś dzieciak się mnie złapał i biegł za mną wyprzedzając mnie nawet na 15 sekund po czym opadł z sił [emoji28] Na szczycie zameldował się jakieś 3-5 min po mnie. Jak się okazało, biega w zawodach rangi krajowej, ale na 400 metrów na stadionie. Góry to jednak trochę inny sport.
Na szczycie porozmawiałem jeszcze ze spotkanymi Australijkami (na zdjęciu za mną) i udałem się w drogę powrotną, co zajęło mi ok 50 min.
Droga powrotna na lotnisko bez większej historii, ale widoczki ładne:
Na lotnisku nie było saloniku na kartę Priority Pass. Były za to miejsca, gdzie otrzymuje się do wykorzystania 36 AUD. W pierwszym miejscu wziąłem taki zestaw (plus zupkę azjatycką na pierwsze danie, której zdjęcie mi zaginęło):
W drugim z kolei taki zestaw na drugie danie (frytki już wybyły [emoji23]):
Szczerze mówiąc, to chyba wolę taką opcję niż saloniki i słabe jedzenie, którego zazwyczaj zjem za dużo. Pierwszy raz zresztą miałem okazję spróbować kredytu na kartę PP.
Dzisiaj czeka mnie jeszcze wypożyczenie auta na lotnisku w Melbourne i dojazd do Ballarat, skąd zaczynam jutrzejszą objazdówkę.Ostatni dzień w Australii zaczynam o 7:00 rano od śniadania w Mercure Ballarat.
Na dzisiaj zaplanowałem pętlę po Great Ocean Road. Łącznie jakieś 6:30h w aucie.
Zaczynam od 12 Apostoles i szczęka mi opada już na starcie:
W drodze na Cape Otway Lightstation spotykam koalę (samo wejście na latarnię sobie odpuszczam):
Po drodze…
Następnie zatrzymuje się przy Sheoak Falls i
Swallow Cave na nieco dłuższy spacer:
Kolejne są Teddy's Lookout:
Eagle Rock Lookout i Split Point Lookout:
Na koniec jadę jeszcze na Anglesea Golf Club, gdzie pierwszy raz widzę kangury:
Teraz już tylko droga na lotnisko, oddanie auta, prysznic w saloniku Air New Zealand i 3 loty do domu (tym razem miejsce 2K).
Łącznie na wyjeździe zrobiłem autem jakieś 2100 kilometrów i muszę przyznać, że było to dosyć męczące. Lewostronny ruch też nie pomagał [emoji6]