0
Raphael 3 maja 2020 11:58
Image

W planach było jeszcze zajechanie do Łabonarskiego Parku Regionalnego (Labanoro regioninis parkas) i wejście na kolejną wieżę widokową, ale zrobiło się trochę późno – nie, że ciemno, po prostu późno – i szala chęci przechyliła się ku udaniu się do miejsca noclegowego. Było blisko, ale uczucie tak jakby przesytu, zwyciężyło. Teraz jest przynajmniej pretekst, kolejny, żeby wrócić w tamte regiony, tym razem trasą w kierunku wschodniej części Łotwy, na Dyneburg i dalej… ale to melodia przyszłości.

czas przejazdu:
Poniewież – Onikszty: 1:00
Onikszty – ścieżka w koronach drzew: 0:20
ścieżka w koronach drzew – wieża widokowa nad jez. Rubiki: 0:45
wieża widokowa nad jez. Rubiki – Podbrzezie: 1:45


.11. Wileńszczyzna

Właściwie, to czemu jadąc na Wileńszczyznę zatrzymać się nie w Wilnie, a nieco przed głównym punktem Wileńszczyzny. Powodów może być kilka: a to że Wilno było już zwiedzone, w miarę dokładnie, podczas innego wyjazdu, kilka lat wcześniej, a to dlatego też, że po drodze jest jeszcze coś ciekawego do zobaczenia, a i dlatego, że nocleg był tańszy, a może i dlatego, bo budzimy się w takim miejscu…

Image

… które już na etapie wyszukiwania miejscówek wzbudziło jakiś uśmiech pozytywnej emocji, który faktycznie okazał się być słusznym.

Pierwszą noc na Wileńszczyźnie spędzamy w starym dworze, który pełni teraz funkcję trochę domu weselnego, trochę miejsca odpłatnie noclegowego. Sam „nocleg” nie wyróżnił się niczym szczególnym, nie było złotych klamek, kryształowych żyrandoli, lokajów w wykrochmalonych liberiach (w sumie to nikogo nie było, cały proces zakwaterowania odbył się SMS-owo), a pokój był po prostu pokojem. Chodziło bardziej o klimat miejsca, może bardziej o krajobraz. Dookoła krajobraz sielskości, bociany, konie, pola, łąki, staw i jakoś w tym wszystkim dobrze się człowiek czuł… popijając na tarasie przed snem łotewskie piwo i litewski kwas.

We wsi Pikieliszki (Pikeliškės), czyli niedaleko od naszego noclegu, jest biblioteka. Akurat wszystko było zamknięte, ale nie zmienia to faktu, że w miejscu tym czułem się trochę inaczej niż gdzie indziej na Litwie i wizualizowałem sobie jak to miejsce mogło wyglądać 90 lat wcześniej. A powodem było to, że budynek wspomnianej biblioteki, architektonicznie zresztą kompletnie nieciekawy, należał wtedy do marszałka Piłsudskiego. Ciekawe, czy lubił siadać na ganku, czy może jak ja, wpadał w zadumę stojąc nad stawem znajdującym się nie dalej niż paręnaście metrów od domu. Po kilkunastu minutach tak zwanego zwiedzania zewnętrz zbieramy się dalej.

Image
dworek Piłsudskiego

Następnie zbliżamy się, a formalnie to wjeżdżamy do Wilna. Coraz więcej aut, ruch uliczny gęstnieje, człowiek się trochę odzwyczaił. Nawet jakieś mini zatory się pojawiają, no normalnie prawie jak… jak w Rydze. Jesteśmy w północnowileńskiej dzielnicy Werki (Verkiai). Miejsce do końca XVIII w. związane było z biskupami wileńskimi, potem przechodziło z rąk do rąk. Samo mieszczące się tam pałacowe założenie też wielokrotnie zmieniało się, niszczało, było odbudowywane. Obecny wygląd to efekt przebudowy z połowy XIX w. Ówcześni właściciele mieli wystarczającą kasę, aby i doprowadzić miejsce do ładu, i zapełnić go licznymi płótnami. Z dzieł światowego kalibru na ścianach wisiał Rubens, a ponoć także Rembrandt i da Vinci. Dzisiaj budynek należy do Litewskiej Akademii Nauk, a w momencie jego zwiedzania, czyli 4. lipca, był zdominowany przez pracowników firmy szykującej uroczystości z okazji… 4. lipca, tego amerykańskiego 4. lipca. Po południu pewnie była wielka feta… na tą jednak nie mamy ani ochoty, ani czasu. Zachodzimy jeszcze na punkt widokowy, żeby z góry spojrzeć na wijącą się Wilię. Widok ładny, trochę romantyczny, nie dziw, że ktoś wpadł na pomysł, żeby obok wystawić sobie pałac i wieść niezłe życie.

Image
pałac we Werkach

Image
Werki, rzeka Wilia

Jednym z motywów całego wyjazdu, w sumie, to lepiej powiedzieć, z planowanych motywów wyjazdu, było „zrobienie” dwóch wież telewizyjnych: tej w Rydze i tej w Wilnie. W Rydze wyszło jak wyszło, no to teraz czas na tą w Wilnie… acha. W sumie wieża ta jest prawie po drodze do kolejnego istotnego punktu wycieczki, no tylko trzeba troszkę odbić z trasy w prawo, potem w lewo i już się jest… a to może w drodze powrotnej, no bo wtedy słońce będzie ładnie się kładło od zachodu, poza tym przed chwilą była dość długa przerwa na Werki, i ciągle tak wysiadać, a szczególnie w takim momencie, gdy w bliskiej perspektywie czeka kolejny szczyt do korony gór Europy… No dobrze, szczycik, i może jednak bez tych „gór”, po prostu do korony Europy.

Wieża TV musi poczekać, powiedzmy, że do popołudnia, góra do wieczora – a tymczasem jazda na górę, na górkę. Najwyższy punkt Litwy leży niedaleko wsi Miedniki Królewskie (Medininkai), w której to wsi znajduje się jeden z historycznie ważniejszych zamków Rzeczpospolitej, przynajmniej w okolicach Wilna. Wzmiankowany już w XIV w., a w wieku następnym często bywał tu król Kazimierz IV Jagiellończyk, a także jego syn też Kazimierz, ten od „kaziuków”. W sumie nie wiem co dokładnie wpłynęło na brak ochoty do wejścia do środka, czy fakt, że w sumie to większa ruina, czy może cena biletu wstępu równa 4 €, czyli równowartość niecałej butelki litewskiego wina, czy dopłata 1,50 € za możliwość fotografowania, czy może to, że niebo niepokojąco zaczęło zasnuwać się jakby deszczowymi chmurami… a przecież opodal czeka top dnia, czyli litewskie wierchy i szczyty. Jedziemy więc na te wierchy.

Litwini sami do końca nie wiedzieli, które wzniesienie jest najwyższe w ich kraju. A w zasadzie wiedzieli, ale potem uznali, że się mylili i że teraz już wiedzą lepiej. Taka jest przynajmniej wersja oficjalna. Ja mam na ten temat trochę inną teorię, bardziej marketingową… ale po kolei. Kumulacja najwyższych litewskich wzniesień, na razie nie wnikając w szczegóły które ile ma, leży w obrębie sioła – chyba tak można nazwać te dosłownie kilka domostw – Juozapinė. Całość parę kilometrów od Miedników Królewskich. Wjeżdżamy na dobrą szutrówkę i bez problemów dojeżdżamy na malutki parking (54.530696, 25.627508) ulokowany kilka kroków pod Józefową Górą (Juozapìnės kálnas, oficjalnie 292,9 m.n.p.m.). Według wcześniejszych wyliczeń góra ta miała 293,6 m. Tymczasem w 2004 roku obliczono, że wcześniejsze pomiary były błędne, w wyniku czego Józefowej „ubyło” i aż dwie inne ją wyprzedziły… tu uwaga, wchodzimy w drugie miejsce po przecinku. Wyższy jest nijaki Kruopynė, pomiar 293,65 m, a jeszcze wyższa jest Góra Aukszocka (Aukštojas), znana też jako Wysoka Góra, której wyliczono 293,84… czyli aż 19 cm więcej. Trzeba przyznać, że całe 19 cm więcej robi w tym przypadku niebagatelną różnicę. Konkretnie przekłada się na oszczędność 10 kilometrów w bliżej nieznanym kierunku, bo „przegrana” z drugiego miejsca leży właśnie gdzieś 10 km obok. Natomiast numery 1 oraz 3 są tuż tuż obok siebie – zdobywamy oba.

Z parkingu pod Józefową Górą jest tylko kilka kroków na jej południowy, a niech tam... „stok”. U podnóża „podejścia” umieszczono wyrytą w pniu podobiznę jakiegoś bożka… tak to na pierwszy rzut oka wygląda. Potem okazało się, że to pomnik księcia Medonga. Na umieszczonym obok głazie wyryto „1253” – w tym roku Medong ponoć był, czyli nie wiadomo czy był, koronowany na króla. Kolejne kilka kroków podejścia i osiągamy szczyt Józefowej Góry, a na nim… hm… jakaś studzienka, kanalizacyjna? deszczowa? czy co? Na samiusieńkim szczycie onegdaj najwyższej góry w kraju! W takiej sytuacji też bym się postarał i tak bym liczył te wysokości, żeby wyższe okazało się coś bardziej prestiżowego – stąd moja marketingowa teoria źródeł kartografii litewskiej.

Image
pomnik Mednonga

Image
podejście na Józefową Górę

Image
Józefowa Góra, szczyt

Jakieś pół kilometra na południe od Józefowej Góry jest kolejny mały, szutrowy parking (54.528362, 25.623214) – baza wypadowa na Wysoką Górę. Tutaj podejścia jest trochę więcej niż kilka kroków. I bardzo dobrze, przynajmniej czuć, że zdobywa się najwyższą górę w kraju. Na szczycie postarano się o odpowiednią oprawę, która nadałaby miejscu więcej splendoru. Mamy więc kamień z wyrytą nazwą i wysokością góry (zaokrąglili sobie do okrągłych 294 m), mamy znak geodezyjny z gatunku „to tu”, mamy miejsce do rozpalania ognia – wydaje mi się, że w zamyśle nie chodziło o ogień pod kiełbaski, ale taki odświętny, żeby nie powiedzieć rytualny – mamy wreszcie solidną wieżę widokową, dzięki której w ogóle mamy jakiś widok z Wysokiej Góry. Co więcej, chmury jakoś coraz bardziej i bardziej ustępują, a w czasie eksploracji litewskich pagórków robi się bardziej i bardziej piękny dzień.

Image
na Górze Aukszockiej (Wysokiej)

Wracamy do Wilna, gdzie mamy jeden nocleg. Zanim zajedziemy pod wieżę TV, to po drodze tylko supermarket, raczej losowo wytypowany, no a skoro już nakupione tyle rzeczy, a niektóre wymagają chłodu, to może by najpierw podjechać na kwaterę. A skoro już jesteśmy, to najpierw prysznic, a skoro pogoda ładna i słońce świeci, to aż żal się nie przejść po mieście, szczególnie, że wcześniej (parę lat wcześniej) nie byliśmy na Górze Trzech Krzyży. No ale skoro iść, to może lepiej bez robienia zbędnych kółek. Dlatego wsiadamy w trolejbus i podjeżdżamy pod atrakcję, która była, też, w planach od dawna, pod kościół św. Piotra i Pawła, a po jej zwiedzeniu spacerem wchodzimy na Górę Trzech Krzyży, po czym przez Stare Miasto wracamy na kwaterę.

Co do kościoła św. Piotra i Pawła na Antokolu (Šv. apaštalų Petro ir Povilo bažnyčia), wymaga on kilku słów, w zasadzie nie tyle komentarza, co zachwytu. Kościół zbudowano w 2. poł. XVII w., w podziękowaniu za wygraną wojnę z Moskwą. Z zewnątrz… kościół jak kościół, nawet ładny. Wnętrze swą idealną i wszechobecną bielą sprawia wrażenie jakby maksymalnej czystości, może obecności czegoś nie z tego, a z lepszego świata. Prawie cała powierzchnia ścian i sklepienia wydaje się być wręcz zapchana, ale w pozytywnym sensie, setkami mniejszych i większych rzeźb, delikatnych, białych. Chociaż wystrój to barok, to jednak barok zupełnie inny od standardowego – właśnie dzięki zastosowaniu tej bieli zamiast złota i standardowych barokowych aniołków z okrągłymi dupciami (OK, aniołki też są, ale nie rzucają się w oczy). Zdjęcia z wnętrza nie umieszczę, bo 100 razy lepsze jest chociażby na Wiki – robi wrażenie.

Image
Wilno, kościół św. Piotra i Pawła

Po zachwyceniu się kościołem św. Piotra i Pawła robimy dłuższy spacer, początkowo przez raczej niezbyt popularną część wileńskich pagórków. Najpierw idziemy na Górę Stołową (Stalo kalnas), turystycznie w zasadzie niezbyt interesujące miejsce, w którym spacerują nieliczni miejscowi, tulą się kochankowie, rodzice pchają wózki ze śpiącymi niemowlakami. Nie ma tam ani jakiś specjalnych widoków, ani zabytków, klimat taki parkowy… jak to w parku. Na górze była średniowieczna osada, z której nic nie zostało, na początku XIX w. powstały na niej fortyfikacje obronne, z których też nic nie zostało, bo w poł. XX w. szczyt góry został wyrównany i spłaszczony – stąd „stołowa” góra. Niewiele dalej dochodzimy do Góry Trzech Krzyży (Trijų kryžių kalnas). Według legendy, w czasach, kiedy na Litwę nieśmiało zaglądało chrześcijaństwo, kilku mnichów zostało zabitych przez miejscowy lud, czyli mówiąc wprost Litwinów, po czym w beczkach zrzucono, a w zasadzie sturlano ich ciała z góry do Wilejki. W miejscu tym wzniesiono potem trzy krzyże, które wielokrotnie niszczały lub były niszczone, ostatnio po II wojnie światowej. W 1989 r. odbudowano je. Miejsce to można uznać za turystyczne, ale i za warte odwiedzenia. Jest to też, a może przede wszystkim, świetny, jeden z lepszych, o ile nie najlepszy, punkt widokowy na Wilno i w dodatku jak na dłoni widać z niego wileńską wieżę TV… wizytę na której przekładamy na poranek dnia następnego.

Image
Wilno, widok z Góry Trzech Krzyży

czas przejazdu:
Podbrzezie – Pikieliszki – Werki: 0:45
Werki – Miedniki Królewskie/Juozapinė: 1:15
Miedniki Królewskie/Juozapinė – Wilno: 1:15


.12. Dzukia

Jeśli by Litwę regionalizować, to Wilno i okolice leżą… no właśnie, każdy powie, i słusznie, że na Wileńszczyźnie. Ma to swoje umocowane i w tradycji i w świadomości. Ale patrząc szerzej, czy może bardziej po litewsku, to leżą w regionie Dzukia (Dzūkija). Kierując się ku Polsce już cały czas będziemy eksplorować, choć może tutaj to za mocne słowo, właśnie ten region.

Ten dzień miał być piękny, albo przynajmniej wystarczająco ładny… tak to sobie wymyśliłem. Wszak jedziemy na wieżę TV podziwiać widoki. Tymczasem poranek jakiś taki chmurny, a gdy pakujemy auto zaczyna padać. Więc najpierw zróbmy jakieś zakupy, pewnie przestanie padać. No i przestało padać – zaczęło lać. Wieżę TV odpuszczamy… do następnego razu. Kolejny trip na północny-wschód będzie pewnie nosił nazwę „Szlakiem bałtyckich wież telewizyjnych”, bo w tym miały być dwie, a nie było żadnej. Tymczasem opuszczamy Wilno.

Jedziemy na południe, gdzie w Druskienikach mamy dwie ostanie noce na Litwie i plan zakładający odpoczynek, nicnierobienie i nieplanowanie niczego. Po drodze chcemy zobaczyć pałac Tyszkiewiczów w Wace Trockiej (Trakų Vokė), ale tak leje, że nie ma sensu wysiadać. Zresztą nie wiadomo na ile jest możliwość zwiedzania, oglądania pałacu i jego obejścia – aktualnie mieści się tam siedziba Królewskiego Związku Szlachty Litewskiej. Sytuacja pogodowa utrzymuje się i tylko przejeżdżamy koło pałacu Tyszkiewiczów w Landwarowie (Lentvaris) i nie ośmielamy się wysiąść z auta na parkingu w Zatroczu (Užutrakis) przy pałacu, a jakże, Tyszkiewiczów. Do czterech razu sztuka i w Trokach ktoś zakręca kurek i robi się słonecznie, sucho, ciepło.

Troki (Trakai) to poza Wilnem miasto chyba turystycznie najbardziej kojarzone i jedno z głównych miejsc wycieczek na Litwę. W sumie nie powinno to dziwić, miejsce ma bowiem i solidną historię, i tak zwany klimat, i ładną przyrodę. Od razu przyznam, że pomimo tego wszystkiego Troki traktujemy chyba troszkę po macoszemu. Bardziej cieszymy się powrotem pogody, niż nastawiamy na zwiedzanie. Spacerujemy nad jeziorem, przyglądamy się przyrodzie i widokom, oglądamy jednostki nawodne rekreacyjno-turystyczne (przeróżne łódki do wynajęcia) i sportowe (w okolicy jest marina z jachtami, trwają mini regaty). Jemy tambylcze, ponoć rewelacyjne kibiny (złe nie były, były po prostu dobre, nic więcej ponad to) i kierujemy się ku głównej i najbardziej obleganej atrakcji. Zamek w Trokach, bo o nim mowa, swoje przeszedł. Było tego tak dużo, że obecnie w większości jest rekonstrukcją. Zamek powstał z końcem XIV w., ale od mniej więcej połowy XVII w. stał w ruinie. Prace odnowieniowe rozpoczęto w latach ’30 XX w., a dokończono ładnych parę lat po zakończeniu II wojny światowej. Mając w głowie opinie, że to rekonstrukcja, że w środku nic nie ma, a także widząc cenę biletu wstępu (8 €, fotografowanie 1,5 €), nie decydujemy się na wejście do środka. Dotąd nie wiem czy to dobry wybór? W końcu Troki to Troki.

Image
Troki, zamek na wyspie

Image
na drugim brzegu jeziora pałac w Zatroczu

Na mapie najprostsza droga z Trok do Druskienik prowadzi wpierw drogą normalną, ale potem szutrówką (nr 4704). Jako, że za szutrówkami nie przepadam, a zlane deszczem szutrówki to w ogóle dla mnie terra incognita, nadkładam kilka kilometrów i na południe kierujemy się „autostradą” A4. Okazuje się, że po drodze mamy akcent lotniczy: lotnisko, może bardziej lądowisko w Połkuniu (Palukino Aerodromas). W sumie nic ciekawego, ale przy drodze na podwyższeniu ustawiono stary szybowiec, pełniący teraz rolę jakby pomnika. Nie jest to jakieś „łał”, ale można stanąć na poboczu i zrobić zdjęcie… my nie stajemy (efekt zaskoczenia), a dla tego obiektu zawracać nie ma sensu (link do zdjęcia na GM).

Kierujemy się dalej na Merecz (Merkinė). Z nazwą tą powiązane są dwie, leżące na uboczu tej miejscowości, atrakcje. Będąc w okolicy grzechem byłoby odpuścić którąkolwiek z nich… szczególnie, że nam pogoda sprzyjała. Wpierw podjeżdżamy pod wieżę widokową nad Niemnem. Robi wrażenie, to zdecydowanie najwyższa, najbardziej solidna, najbardziej masywna wieża widokowa z tych litewskich, które dane było zobaczyć podczas tego wyjazdu. Widok na Niemen przedni. Wijąca się wśród bezkresu lasów rzeka, na rzece wyspa. O tym, że jednak w okolicy mieszkają ludzie przypomina niewiele domków, gdzieś dalej przerzucony nad rzeką most.

Image
Merecz, wieża widokowa nad Niemnem

Image

Kolejna atrakcja to miejsce bardzo specyficzne. Piramida merecka (Merkinės piramidė) położona jest na południe od miasta, głęboko w lesie, ale z możliwością dojazdu leśną, nawet niezłą, drogą. Od strony technicznej, z zewnątrz to nie jest piramida, ale raczej szklana kopuła. Dopiero pod nią mamy jakby „piramidę” stworzoną z kilku połączonych ze sobą w zarysie piramidalnym stalowych rurek. Od strony nietechnicznej… ciężko powiedzieć co to jest. Może miejsce mocy, może miejsce kontemplacji, może miejsce zbliżenia do Boga… a może po prostu efekt wytworu czyjejś fantazji i wizji architektonicznej. Twórcy tego małego kompleksu objawił się ponoć Anioł Stróż i na pamiątkę tegoż objawienia wybudował on piramidę i altanę. Na miejscu można też zaczerpnąć wody, która ma mieć właściwości energetyczne i uzdrawiające. Ciężko mi się ustosunkować do tego miejsca. Naprawdę jest ono zrobione ładnie i utrzymane schludnie. Robi dobre wrażenie. Co do właściwości „prozdrowotnych” chętnie zapoznałbym się jednak z jakimiś naukowymi badaniami, w których czarno na białym opisano by, że właściwości fizyczne są takie, a takie, chemiczne takie, a takie, oraz, że całość tak i tak wpływa na ludzki organizm.

Image
Piramida merecka

… dodam, że wodę do butelki nabrałem i wypiłem.

Od piramidy szybko i sprawnie, dobrą drogą dojeżdżamy na miejsce noclegowe.

czas przejazdu:
Wilno – Troki (przez Wakę Trocką, Landwarów, Zatrocze): 1:40
Troki – Merecz: 1:30
Merecz – Druskieniki: 0:45


Na ścianach historyczne plakaty reklamujące wody mineralne całego świata, we wspólnej kuchni pełno lokalnej mineralki, na dzień dobry w pokoju po trzy butelki na głowę, z pragnienia nie umrzemy… dwie ostatnie noce śpimy w uzdrowisku Druskieniki (Druskininkai), a precyzując, to na jego obrzeżach.

Miasto oferuje sporo. Przede wszystkim jest to uzdrowisko wodne. Ma swój aquapark, a nawet dwa… z cenami raczej mało zachęcającymi. Z atrakcji „wodnych” korzystamy tylko ze spacerów nad wodą, czyli nad Niemnem i z „kuracji wodnej” przy źródełku piękna. Niemen malowniczo snuje się tu przez las. Nie jest rzecz jasna tak szeroki, jak ten, który widzieliśmy naście dni wcześniej, ale nie jest to też byle rzeczka. Bliżej miasta las ten, po którym odbywamy przyjemny spacer ku centrum, płynnie przekształca się w leśny park, pojawia się w nim coraz więcej ścieżek, ławek, klomby z kwiatami. Wcześniej mijamy ciekawostkę, kolejkę… w Polsce zwykłem takie nazywać górskimi, ale na Litwie lepiej z tym słowem nie przesadzać – gór wszak nie ma. Kolejka linowa, a jeszcze precyzyjniej, gondolowa, łączy miasto z leżącym na drugim brzegu rzeki… ośrodkiem narciarskim, w zasadzie sztucznym, zabudowanym stokiem narciarskim. Zabudowany stok narciarski dotąd kojarzył mi się jakoś z szejkami, pustynią i Emiratami… teraz kojarzył będzie się też z widokiem na drugi brzeg Niemna.

Image
Druskieniki, kolejka gondolowa i ośrodek narciarski nad Niemnem

Image

Popularnym miejscem jest „źródło piękna”. W sumie to nie dziwota – kto nie chce być piękny. Woda zeń się wydobywająca jest tak bardzo nasycona minerałami, że nie nadaje się do picia. Żeby woda była mineralną, musi zawierać co najmniej 1 g składników mineralnych rozpuszczonych w 1 l wody. Najbardziej znana litewska butelkowana woda mineralna, Vytautas, która smakuje jak pot konia – tak się przynajmniej reklamuje – składników mineralnych ma nieco ponad 7 g w litrze. Woda ze źródła piękna zawiera ich aż 52 g! Stosuje się ją tylko zewnętrznie i zakładam, że lepiej nie zachlapywać sobie nią oczu. Miejscowi i turyści ochoczo obmywają nią twarze i nabierają do butelek na zaś. Jedyne, co moim zdaniem jest nieco nie na miejscu, to rzeźby otaczające źródło. Ujęte na nich dziewczęta są nieproporcjonalnie rozciągnięte i strasznie wychudzone. Przy źródle umieszczono jego parozdaniowy opis w kilku językach, w tym w polskim.

Image
Druskieniki, źródło piękna

Skoro uzdrowisko, to musi też być uzdrowiskowa zabudowa. Zachowało się jej całkiem sporo, chociaż mam wrażenie, że nie jest jakoś szczególnie, jeśli w ogóle, eksponowana i promowana. Nie ma żadnych opisów, czy tabliczek informujących co to takiego dany budynek. Najbardziej chyba charakterystycznym i rozpoznawalnym jest „niebieski kościółek” czyli Cerkiew Ikony Matki Bożej „Wszystkich Strapionych Radość” (Dievo Motinos ikonos „Visų liūdinčiųjų džiaugsmas“ cerkvė). Kościółek malutki, położony na rondzie, z zewnątrz ładny, coś innego niż drewniana architektura kościółków w Polsce (dygresja: przy okazji polecam nasz polski Szlak Architektury Drewnianej). Oprócz niego na uwagę zasługuje kilka willi z przełomu XIX i XX w. Zbudowane były czy to na własne potrzeby ich posiadaczy, czy to na potrzeby nabierającego rozpędu ruchu turystycznego. Dzisiaj ich funkcje są takie same, chociaż właściciele już inni.

Image
Druskieniki, niebieski kościółek

Image
Druskieniki, willa Maur

Image
Druskieniki, willa Imperial

Atrakcją uznawaną za wręcz ikoniczną dla Druskienik jest „muzyczna fontanna”. Po zachodzie słońca tryskające z niej w rytm muzyki wody są oświetlane różnymi kolorami. Melodię można sobie wybrać samemu… wysyłając nietaniego SMSa. Wcześniej coś podobnego widziałem tylko w Pradze (nie licząc tego SMSa), dawno, dawno temu, w trakcie biletowanego spektaklu wodotrysków Křižíkovej fontanny. Oczywiście na Litwie, w porównaniu do Czech, mamy wersję mini… a nawet mikro. Nocując w Druskienikach lub w okolicy, warto zajrzeć i trochę pobyć. Natomiast jeśli do miasta wpada się tylko na parę godzin, nie ma sensu czekać do nocy tylko po to, żeby obejrzeć podświetlaną na kolorowo wodę tryskającą w rytm muzyki. Po wysłuchaniu i obejrzeniu kilku utworów grzecznie idziemy spać… a następnego dnia powrót do Polski.

Image
Druskieniki, muzyczna fontanna

Jako, że w czeluściach internetu nie natrafiłem na żadną dokładną mapę najważniejszych atrakcji Druskienik, stworzyłem własną – może komuś pomoże zaplanować pobyt i nie pominąć jakiegoś ciekawego miejsca. Obrazek jest linkiem do niej:

Image

Ostatni dzień roadtripu to cały czas jazda do domu. Po drodze tylko na chwilę zatrzymujemy się we wsi Wiejsieje (Veisiejai) aby wejść na wieżę widokową, a dalej to już tylko noga w gaz. Co do wieży, widoki z niej takie, do jakich Litwa już nas przyzwyczaiła: pola, lasy, jeziora. Sama konstrukcja wieży, jako ładnie pomyślana, stanowi chyba większą atrakcję niż widok z niej.

Image
Wiejsieje, wieża widokowa

Za nami 18 dni zwiedzania, plażowania, przejazdów. Dni wykorzystanych prawie tak, jak wydawało się, że miały być wykorzystane. Czy się podobało? Tak. Czy ciągnie w tamte regiony? Tak, na pewno (w sumie to mało jest miejsc, w które nie ciągnie). Czy jest sens wracać? Dokładnie w te same miejsca to nie, lub raczej nie. Może więcej czasu poświęciłbym na Mierzeję Kurońską. Po drodze pewną tajemniczością kusi Obwód Kaliningradzki, ujście Niemna. Poza tym cała Estonia i północna Łotwa czekają na „odkrycie”… no i te nieszczęsne wieże telewizyjne, co miały być, a ich nie było.

Koniec / lit. galas / łot. beigas (tak przynajmniej twierdzi translator)

.

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

jerzy5 13 czerwca 2020 00:42 Odpowiedz
Świetna pomoc, dziękuje, ciągle ta trasa jest przedemna
tropikey 21 czerwca 2020 20:11 Odpowiedz
Po pierwsze, gratuluję świetnej, rzeczowej i bardzo pomocnej (i zachęcającej do wyjazdu) relacji.Po drugie, co do tego fragmentu:"W ten oto sposób na Windawę zeszło, wliczając zrobione przy opuszczaniu miasta zakupy w centrum handlowym „Tobago” (Trynidadu obok nie zauważyłem)…"nie chciałbym się wcinać w nieodpowiednim momencie, więc nieśmiało zapytam, czy wątek Tobago będzie pociągnięty? To jest wspaniała historia (Jakub Kettler, itd.) i ciekaw jestem, czy tam na miejscu są jakieś związane z nią miejsca?
raphael 22 czerwca 2020 20:24 Odpowiedz
@tropikeyszczerze mówiąc, to nie szukałem żadnych nawiązań do tamtejszych kolonialnych epizodów, ba... nawet o nich w tamtych chwilach nie myślałem. Może wpływ na to miało to, że jesteśmy o kilkaset lat "mądrzejsi" od kurlandzkich kolonistów i teraz jestem przekonany, że tego typu eskapady nie miały żadnych szans na długotrwałe powodzenie, bez wielkiego zaplecza morskiego, bez wyjścia na otwarte morze i z patrzącymi spode łba sąsiadami, którzy dysponowali dużymi lądowymi armiami.Przeglądałem wczoraj oficjalne strony Lipawy i Windawy i nie zauważyłem żadnej wzmianki o tej historii... a na Centrum Handlowe "Tabago" trafiłem przypadkiem i dopiero Ty mi skojarzyłeś od czego wzięła się nazwa :)
zibid 16 sierpnia 2020 21:27 Odpowiedz
Dobra relacja - i dobra propozycja na Covidowe wojaże - jestem w trakcie planów i na pewno skorzystam z Twojej relacjiNatomiast w lipcu popełniłem 3-dniowy trip właśnie w okolice Dyneburga. Poniżej wrzucam Ci swój plan może wykorzystasz. Bartniki Kosciół Ruiny kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła Dwór Antoniego Tyzenhauza Pojeziory Pałac Zabiełłów i Gawrońskich Kowno Klasztor w Pożajściu Nocleg Jonava Skorula - gotycki kościół katolicki pod wezwaniem św. Anny Żejmy Zabytkowy pałac Kossakowskich Siesikai Zamek w Siesikach siedziba Dowgiałłów od 1745 Towiany zespół pałacowy wybudowany w 1802 r. przez Benedykta Morykoniego Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego Rogów Cerkiew Narodzenia Matki Bożej Raguvėlė Pałac Komarów w Rogówku Kapliczka Raguvėlės Chapel Traszkuny Kościół i klasztor bernardynów fundowany w 1689 r. przez Władysława Sokołowskiego Onikszty Obiad - Seklyčia Euro Pub Burbiszki Dwór Burbiškisów Punkt widokowy Wisaginia Ignalińska Elektrownia Jądrowa Jeziorosy Kosciół Virgin Mary of the Assumption Church Ēģipte Zniszczony kościół, wokół cmentarz Dyneburg Nocleg Dyneburg Twierdza Anspaku Ruimy dworu Aizkalne Cerkiew Prele Ruiny zamku Borchów Kaplica Rotunda Riebiņi Pałac w Riebiņi Riebiņi Cerkiew Pareizticīgo baznīca Makarovka Cerkiew Makarovkas vecticībnieku lūgšanu nams Rogoviki Cerkiew Malta cerkiew Lūznava dwór Kierbedziów Rzeżyca Cerkiew św. Mikołaja w Rzeżyc Wzgórze zamkowe Ludza Ruiny zamku Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny Agłona Bazylika w Agłonie Kovaļova Cerkiew polma droga Krasław Kościół św. Ludwika Pałac barokowy zbudowany przez Konstantego Ludwika Platera w latach 1765–1791 Vasargelišķu Punkt widokowy Juzefova Kościół katolicki Dyneburg Nocleg Antuzów Pałac Ledóchowskich Kościół z 1794 roku
raphael 17 sierpnia 2020 21:22 Odpowiedz
@Zibidwiększości podanych przez Ciebie miejsc nie kojarzyłem, myślę, że część z nich na pewno dopiszę do mojej "mapy" kolejnego wyjazdu w tamte regiony... najbliższy wolny termin jakoś za 2 lata ;)
zibid 17 sierpnia 2020 22:15 Odpowiedz
:D Kurlandia ..... za rok w czerwcu z mojej strony , bynajmniej taki plan ;)