Afryka - nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu. Niby nic tam ciekawego nie ma, najtrudniejszy kontynent do podróży, syf i często niebezpiecznie. Do tego drogie doloty, nie mówiąc już transporcie na kontynencie. A jednak, ciągnie tam człowieka i zawsze wraca z wypiekami na twarzy.
Miała być Libia, taka Afryka i nie-Afryka. Trudności w kraju spowodowały odwołanie naszego wyjazdu. Na kilka tygodni przed, zostałem z niczym i szukałem jakiegoś zastępstwa i oczywiście wszędzie ceny w kosmosie. Udało mi się znaleźć Cotonou z Berlina za 430 euro Brussels. Genialna cena. Z Polski x2. Do Berlina dojechać można. Powrót z Brukseli biorę do WAW i rezygnuję z ostatniego odcinka. Dzień urlopu zaoszczędzony, a poranny LOT był za jedyne 250 zł. Niewiele więcej niż pociąg z Berlina.
Wizy - do Beninu łatwo e-visa. Jednokrotna 50$, wielokrotna 75$. Dostaję w 5 minut. Togo można dostać na każdym przejściu granicznym za 25000 CFA. Wpadam jeszcze na głupi pomysł - może by tak na 2 dni do Lagos w Nigerii? Wniosek dość tani, nazbierałem papierów i zawiozłem do ambasady. Byłem na rozmowie i wszystko byłoby ok, gdybym od razu miał w LOI, że zapraszający bierze za mnie pełną odpowiedzialność. A tak to nie zdążyłem. W piątek odebrałem paszport bez wizy, a w niedzielę pojechałem do Berlina.
Poczytałem w ostatniej chwili co mogę zobaczyć w tych krajach i nie nastawiałem się na wiele. Postanowiłem potraktować ten wyjazd jako przygodę, gdzie droga jest celem. Srodze, ale pozytywnie(!) się zawiodłem. Oba kraje mają bardzo ciekawe miejsca do zaoferowania i to postaram się wam przybliżyć.
1500 km. O dziwo, pierwszy raz ruszam sam do Afryki.Do Berlina dojeżdżam Intercity. Loty niestety są dość drogie, a pociągi wykupione na wiele dni w przód. Na Ostbahnhoff przesiadam się w S9 - nocleg mam w Premier Inn na stację przed lotniskiem. Cena 58 euro za nowy hotel jest więcej niż dobra. Z przesiadką w Brukseli i postojem technicznym w Abidjan, lądujemy 30 minut spóźnieni. Czeka mnie długa kolejka do immigration, gdzie nowością dla mnie jest pobieranie odcisków palców z ruchu ręki, bez dotykania. Jeszcze kolejka do kantoru, bo przecież trzeba kserować paszport i podawać numer telefonu by wymienić kasę... 1.5h po rozkładowym czasie odbiera mnie kierowca z hotelu. Jest godzina 23 i wolałem mieć transport zapewniony, a to tylko 5000 CFA (35 zł). 3* afrykańskie to gorsze niż 1 w EU, ale ledwo działająca klima jest. Ciepła woda słabo tryska z rozlatującej się słuchawki prysznica, a łóżko jest twarde jak cholera. Standard zatem w sam raz
;)
O 7:30 już mam pobudkę - śniadanie do pokoju - omlet, kawa i kawałek bagietki. Jak już mnie obudzili to się zbiorę... Dziś w planie Ouidah i Ganvie. Wychodzę z hotelu, obok już zakład trumien przygotowuje kilka kolejnych, a ja idę slalomem do głównej drogi by nie wdepnąć w kałużę i błoto po wieczornym urwaniu chmury.
Jak dojechać do Ouidah? Pan w hotelu napisał mi kartkę po francusku "ja jadę do Ouidah". Przekaz był jasny - stajemy na głównej drodze i łapiemy. Czekam dosłownie 5 minut i siadam z przodu. Na każdym skrzyżowaniu kierowca zwalnia i trąbi - tak się tu oznajmia, że zbiera się dodatkowych pasażerów. Zaraz łapiemy kolejnych i za jedyne 1000 CFA (7 zł) w 45 minut dojeżdżam do Ouidah.
Zatrzymuję się na obwodnicy i idę kawałek do Sacred Forest. To ciekawe miejsce, które pokazuje kilku bożków religii animistycznej i dalej odprawiane są obchody voodoo.
Dopiero otworzyli, gościu chce aż 4000 CFA i jest też przewodnikiem. Opowiada o znaczeniu każdego posągu. O wszystkich oczywiście od razu zapomniałem oprócz jednego. Można się domyślić od czego jest
;)
Niektóre są uczłowieczone, a niektóre posklecane z jakichś metali.
No i pogryzły mnie komary..., ale biorę Malarone, więc się mocno nie przejmuję.
Przewodnik proponuje zwiedzenie pozostałych ciekawych miejsc w mieście i proponuje 20k CFA (140 zł). Ja proponuję 10k, a stanęło na 15k. Jedziemy przez kilka muzeów, stare siedziby Europejczyków i dojeżdżamy do Temple of Pythons. Mają kilka sztuk. Zakładają mi jednego na szyję, ale zdjęć wam oszczędzę
;)
Kult pytona jest natomiast oczywisty. Mają nawet własny cmentarz za drzwiami:
3 czy 4?
Przewodnik przekazuje mnie innemu i jedziemy obejrzeć Route of Slaves. Droga niewolników składa się tu z 5 stacji. Generalnie nie lubię takich "atrakcji", ale trzeba to zobaczyć, jakie okrucieństwo ludzie ludziom zgotowali. Zaczynało się od targu niewolników - te kule symbolizują niewolników, a za drzewem była siedziba szefa. Ponoć butelka rumu kosztowała 10 ludzi...
Punkt 2 był niedostępny. Kolejne miejsce to też dom jednego z Europejczyków, a na murze przedstawiona jest droga od złapania do wywiezienia. Obecnie jest muzeum, ale zamknięte.
Jestem w 3 stacji. Przedstawiony jest tu sposób karania niepokornych - przez kilka dni siedzieli tak związani. Jest to miejsce gdzie przez ok. 3 miesiące złapani niewolnicy czekali tu na statek, będąc tylko o chlebie i wodzie.
Jak możecie się domyślić, wielu niewolników umierało zanim jeszcze wyruszyli w podróż. Wielu też próbowało uciekać i zostali zabijani. Pod tymi czerwonymi płytami znajdują się masowe groby, a pomnik przedstawia ludzkie kości i krew, której oczywiście było co niemiara...
Ważnym punktem było też Drzewo Zapomnienia. Każdy niewolnik musiał przejść 3 razy dookoła i symbolizowało to zapomnienie poprzedniego życia...
Teraz biega tam trochę dzieci i życie toczy się normalnie:
Nad samym oceanem znajduje się Brama Bez Powrotu. Po jej przejściu nie było już powrotu. Kiedyś była oczywiście drewniana, dopiero niedawno zmienili na murowaną. Dalej coś remontują i było ogrodzone.
Dla mnie ta opowieść to był kompletny szok. Co innego słyszeć, a co innego widzieć gdzie to się wszystko odbywało.
Zatrzymujemy się jeszcze po drodze zobaczyć z daleka wioskę zbieraczy soli:
Przewodnik podrzuca mnie do centrum, gdzie łapię motorek za jedyne 200 CFA (1,5 zł), który podrzuca mnie na busa z powrotem do Cotonou...@DAD samotna, bo tak wyszło... Mieliśmy jechać z @Woy do Libii, ale po odwołaniu wybraliśmy różne kierunki. Sam dużo jeżdżę, ale akurat nie do Afryki. Dzieciaków w tego typu kraje na razie nie zabieram.
Ci przewodnicy to byli lokalni miejscowi i napisałem ile płaciłem w relacji. Będzie ich więcej w późniejszej części.
Malarone znacząco zmniejsza ryzyko malarii, choć nie eliminuje. Ja biorę dla świętego spokoju.
@pbak - a tutaj akurat przewodnik opowiadał, że mężczyźni się do niego modlą o dzieci i pytał czy ja też chcę. Powiedziałem, że dwójka dzieci mi wystarczy
;)@konkwisotr mam, booking.com
;)W busie miałem pierwsze zgrzyty z ceną. Posadzili mnie z przodu i chcieli 3k CFA. Jak powiedziałem, że wysiadam to kobiety z tyłu zagaiły po angielsku i pojechałem za 1500. Mówiły, że na przednim fotelu siedzą 2 osoby i nie bardzo mi się chciało w to wierzyć. Później się przekonałem, że jest inaczej...
Dojeżdżam do Godomey, gdzie jest rozjazd na Cotonou i na północ. Mój cel to Ganvie - 8 km z tego miejsca. Motorek sam się zjawia. Ustalanie ceny to pokazanie na kalkulatorze kwoty lub pokazanie kalkulatora, gdzie druga strona może wyklepać ile chce. 1000 CFA, czyli 7 zł to niedużo za 8 km na motorku. Podrzuca mnie do portu. Jest wielka tablica z cenami. 6500 CFA od osoby, jak się zbierze grupa lub 90k CFA za całą łódkę. Chętnych na wspólną wyprawę nie widać... Ganvie to osada założona na jeziorze i można tam się dostać tylko łódką. Chwilę siedzę na ławce i idę zobaczyć na nadbrzeże. Zaraz ktoś mnie zaczepia po angielsku, że płynie i chce 20k. Mówię, że dam 10k za około 2h wycieczki. Gościu ma już 2 bogatych lokalesów, więc mnie dobiera za niższą stawkę. Mamy dość długą łódkę motorową, z daszkiem.
Przewodnik mówi po angielsku. Zaraz też przychodzi, ze trochę za mało powiedział i by dorzucić coś jeszcze. Stwierdzam, że jak będzie fajnie to mu dorzucę.
Ganvie zostało założone na jeziorze Nokoue w 1717 roku w celu ucieczki przed niewolnictwem. Ludzie po prostu chcieli żyć spokojnie, z dala od wszystkich problemów świata. Jezioro ma głębokość ok. 2m (waha się zależnie od pory roku) i mieszka tam obecnie aż 14 tysięcy mieszkańców! Jest tam pełna infrastruktura - szkoła, kościół, meczet, targ, restauracje, sklepy, a nawet hotelik. Mieszkańcy do transportu używają tylko canoe. Płynie się około 30 minut łodzią motorową, więc przy ręcznym wiosłowaniu to jest kawał drogi od brzegu...
Domy oczywiście są bardzo proste, tylko niewielka ilość pozostała ze strzechą, większość niestety z blachą.
Zatrzymujemy się w jednym z pierwszych domów, gdzie z roślin żyjących na jeziorze wyrabia się różne kosze i tego typu rękodzieło.
Widzę tylko jedną łódkę z turystami. Lokalni generalnie chowają się przed zdjęciami.
Tutaj jest miejsce targowe:
A tu jest restauracja. Zamawiamy po rybce (sporo, 6k CFA). W trakcie zwiedzania przyrządzą dla nas i wrócimy tu na gotowe.
Widać anteny satelitarne. Niedawno, po dnie, zaczęto puszczać elektryczność. Nie wszędzie jeszcze dotarła.
Kobieta z obwoźnym sklepem, dość popularny zawód.
A tu jest szkoła, akurat kończyły się zajęcia i dzieciaki pakowały się do łódek:
Rybka w restauracji była bardzo dobra
:). Ogólnie byłem miejscem zachwycony. To niesamowite, że ludzie chcą jeszcze w ten sposób żyć. Jedyne podobne miejsce jakie pamiętam było w Brunei.
Przewodnikowi płacę w końcu 12k. Po wyjściu z łódki, moi łódkowi towarzysze oferują podwózkę do Cotonou. Podrzucają mnie pod prawie sam hotel.
Wrażenia dzisiaj niesamowite...@nelson 1974 nic nie jest dziwnego, po prostu sam nigdy nie byłem. Po francusku umiem bonjour i merci. Wystarczyło
;)Czas ruszyć wgłąb lądu. Na pierwszy ogień Abomey i pałace królewskie wpisane na listę Unesco. Pytam w hotelu jak się tam dostać i znowu dostaję kartkę po francusku "ja jadę do Abomey". Łapię motorek na głównej drodze i mówię, że chcę na gare routiere (dworzec), ale gościu zdziwiony o co mi chodzi. W końcu pyta kogoś po drodze i wysadza mnie przy dużym rondzie z czerwoną gwiazdą i tam szybko opiekują się mną naganiacze. Abomey jest na uboczu głównej drogi, więc lepiej łapać transport do Bohicon. To niecałe 3h drogi. Po 15 minutach mam fotel na przednim siedzeniu i o ile pamiętam, jadę za 3k CFA. Naganiacze idą do kierowcy i chcą swój procent. Tak jak we wczorajszej podróży, i ten kierowca jedzie wolno i trąbi za każdym skrzyżowaniem, bo takich ludzi jak ja jest więcej.
Trasa dość sprawnie nam szła, ale do czasu. Po ok. 2h jazdy, nagle gościu się zatrzymał pośrodku niczego i podniósł maskę. Po reakcji innych pasażerów dotarło do mnie, że samochód się zepsuł i dalej nie pojedzie. Ruch był bardzo mały, ale zatrzymywał się prawie każdy. Kierowca mojego samochodu dawał resztę kasy nowemu kierowcy, także nie musiałem się martwić. Samochód, którym dojechałem do Bohicon miał 2 pasażerów na przednim fotelu, 2 dorosłych i dziecko na tylnej kanapie oraz 2 dorosłych z tyłu kombi. Znalazło się więc dla mnie bardzo wygodne miejsce z tyłu na kanapie
;)
W Bohicon na mapach dopatrzyłem się trzech dworców. My zatrzymaliśmy się na pierwszym, gdzie były właśnie same shared taxi. Przy wysiadce od razu biegnie chmara ludzi, którzy chcą coś nam sprzedać. Jest nawet gościu z rozkładanym stolikiem i wyciąga upieczonego kurczaka na talerze, jakby ktoś już zgłodniał.
Biorę pierwszego chętnego z motorkiem i mówię, że jadę do Pałaców Abomey. To kilka ładnych kilometrów i płacę tylko 1k CFA (7 zł).
Kompleks 12 pałaców królestwa Dahomeju wpisany jest na listę Unesco od 1985. Z daleka widać ogromne mury. Podjeżdżam pod wejście. Dwie osoby siedzą na krzesełkach, a dwie inne pod drzewem. Mówię, że nie szprecham po francusku i znajduje się szybko przewodnik z angielskim. Wg jego informacji muzeum jest zamknięte, ale można pozwiedzać kompleks i kosztuje to 8k CFA, ale można się targować. Przewodnik niby za darmo. Kasę mam dać do ręki dwóm panom na krzesłach. Coś mi się to wydawało ściemą, ale powiedziałem, że dam 5k i w tym przewodnik. Powiedzmy, że 35 zł jest do zaakceptowania.
W kompleksie rządziło 12 królów od XVII do XIX wieku. Trzeci król to była kobieta, a tylko dlatego, że była bliźniaczką i urodziła się pierwsza.
Jak widzicie, pałace to słowo trochę na wyrost. Taki pałac afrykański, zbudowany z gliny, krowiego łajna, drewna palmowego czy bambusu. Kiedyś były kryte strzechą i nawet przewodnik mówi o okropnej blasze, z uwagi na ulewne deszcze i pożary, które podniszczyły te zabytki.
Najcenniejszą rzeczą są chyba drewniane rzeźbione drzwi oraz reliefy, przedstawiające różne zwierzęta, z którymi identyfikowali się władcy lub też scenki rodzajowe.
To mój przewodnik w takim miejscu poświęconym Niemcom. Można poznać po krzyżach. Przybyli oni w to miejsce z armatami i walczyć z Francuzami i lokalni wznieśli im hołd, bo nauczyli ich walczyć.
Rozstaję się z przewodnikiem i chcę odwiedzić kompleks po drugiej stronie drogi. Doszedłem do murów, ale nie mogłem znaleźć wejścia. Było jakieś takie inne ozdobne i pakuję się. Ktoś mnie łapie, że tu nie wolno wchodzić, a jak mam wejść to muszę zdjąć buty. Za wejściem była jakaś wioska. Coś do mnie gadali po francusku, ale totalnie nie miałem pojęcia o co chodzi.
W końcu zabrali mnie do jakiejś czarodziejki. Zaczęła odprawiać jakieś modły a potem poczęstowała kieliszkiem wódki. Ustawiła się do zdjęcia:
Oczywiście trzeba było kłaniać jej się aż do ziemi. Po wszystkim oczywiście chciała kasę. Wyciągam drobniaki, ale się oburzyła. W końcu kosztowało mnie to 2000 CFA (14 zł) i po 200 CFA dla dwóch gości co ze mną weszli. Dziwny klimat
;-)
Idę do głównej drogi i znajduję jakąś "restaurację". Czekam długo na jakieś tłuste skwarki, bo tylko tu to mają. W międzyczasie jakaś inna kobieta w lokalu chce bym jej dał mój telefon. Jak odmawiam to mówi, że może chociaż czapkę. Podarowałem jej uśmiech. Skwarkami się nie najadłem, ale obok pani maczetą przygotowywała całego ananasa i za niecałą złotówkę całkiem się najadłem.
Motorek zabiera mnie na dworzec we wschodniej części miasta. Mówię, że chcę jechać ponad 400 km do Natitingou. Ponoć za godzinę ma być autobus. Dostałem nawet bilet. Czekam na ławce i obserwuję lokalne targowisko. Autobus w końcu dojeżdża, ale totalnie zapakowany. Znajdują jednak mi miejsce z przodu i prawie 7h jadę na północ. Dojeżdżam o 22. Motorek do znalezionego na maps.me na czuja hotelu okazuje się strzałem w dziesiątkę, za 18k CFA mam fajny pokój z klimą i ciepłą wodą. Zalegam szybciutko...To zależy od kraju @nelson 1974. Zresztą, ja odkąd zaakceptowałem, że tam po prostu tak jest, to jestem dużo bardziej zrelaksowany psychicznie. Zacząłem nawet brać przewodników miejscowych i kupować więcej rzeczy od lokalnych obwoźnych kobiet. Ja o te kilka złotych nie zbiednieje, a może coś tam im doraźnie pomogę. Oczywiście jak ktoś mnie jawnie w wała robi to się nie daję.W Natitngou rano pierwsze kroki kieruję do banku by wymienić kasę. W pobliskim Bank of Africa jest masa ludzi, ale widzę biuro jakiegoś szefa i uderzam do niego. Pomoże mi, ale dostałem informację, że 20-tek euro nie wymieniają, tylko 50 i 100. A ja miałem pełno dwudziestek.... Wymieniam jedyną pozostałą 50-tkę i idę do bankomatu wyjąć gotówkę, co się łatwo udaje.
Po hotelowym śniadaniu jadę dalej. Tutaj okazało się, że źle zaplanowałem wyjazd, mianowicie Ouidah i Ganvie powinienem zostawić na koniec. Nie spodziewałem się także, że będzie popołudniowy autobus do Natitingou. Gdybym to lepiej rozplanował i wiedział o transporcie to pojechałbym do Parku Narodowego Pendjari pooglądać zwierzaki. Co prawda byłem już na wielu safari w Afryce, ale ten park (i cały kompleks z W i Arly, dzielony z Nigrem i Burkiną) jest największy w Afryce Zachodniej.
Mój cel to Togo. Do Boukumbe jest 45 km. Dogaduję się z motorkiem by mnie podrzucił na wylot za miasto, gdzie jest skrzyżowanie, ale tak się dogadałem, że chciał mnie zawieźć na miejsce. Ten obszar, na terenie Beninu, ale głównie Togo to Koutammakou, wpisane na listę Unesco z uwagi na specyficzną architekturę.
Po stronie Beninu mówi się o plemieniu Somba. Przy drodze jest znak na wioskę, gdzie dzieciak czeka na turystów i robi za francuskojęzycznego przewodnika.
Domy są dwupiętrowe, mają charakterystyczne okrągłe wieżyczki.
Przewodnik zabiera mnie do środka. Namiętnie opowiada o życiu miejscowych, ale równie dobrze mógłby mówić po chińsku
;)
W wiosce jest kilka takich domostw i wszystkie są zamieszkane. Obok uprawia się poletka i co jakiś czas rosną wielkie baobaby. Krajobraz jest już sawannowy i zupełnie inny niż deszczowe wybrzeże.
Ciekawa kwestia odcisków na ruch. Nie znałem.Co Ciebie skłoniło do samotnej podróży, bo zrozumiałem ze to nie jest standard, a lokalizacje nie jest też taka pospolita.Z relacji wynika że miałeś przewodnika. Ile taka przyjemność tal z ciekawości?Jeśli brałeś Malarone, to jesteś bezpieczny ze się nie przejąłeś ukąszeniami, czy to kwestia tego ze założyłeś ze będzie wszystko ok.
@cart - ta figurka pana z duzym wiadomo czym to wcale nie musi sie kojarzyc jednoznacznie. Podczas mojego jezdzenia po Beninie wielokrotnie slyszalem, ze to nie ma zadnego podtekstu seksualnego tylko ten posag praciem chroni wioske, dom czy co tam innego jest w okolicy. @DAD - z moich doswiadczen pare lat temu po Beninie jezdzi sie banalnie prosto jak na warunki afrykanskie i zadnego fixera czy tez przewodnika nie trzeba. A malarone jest zdecydowanie zalecane.
@DAD samotna, bo tak wyszło... Mieliśmy jechać z @Woy do Libii, ale po odwołaniu wybraliśmy różne kierunki. Sam dużo jeżdżę, ale akurat nie do Afryki. Dzieciaków w tego typu kraje na razie nie zabieram.Ci przewodnicy to byli lokalni miejscowi i napisałem ile płaciłem w relacji. Będzie ich więcej w późniejszej części.Malarone znacząco zmniejsza ryzyko malarii, choć nie eliminuje. Ja biorę dla świętego spokoju.@pbak - a tutaj akurat przewodnik opowiadał, że mężczyźni się do niego modlą o dzieci i pytał czy ja też chcę. Powiedziałem, że dwójka dzieci mi wystarczy
;)
w nawiązaniu do twojej reacji, najbardziej mnie interesuje, jak udało sie zabookować ten hotel premier inn blisko lotniska w berlinie za stawkę 50 euro ? szukam nawet w trakcie tygodnia i wychodzi mi minimum 80 euro... masz jakieś specjalne strony ?
cart napisał:Afryka - nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu. Niby nic tam ciekawego nie ma, najtrudniejszy kontynent do podróży, syf i często niebezpiecznie. Do tego drogie doloty, nie mówiąc już transporcie na kontynencie.A jednak, ciągnie tam człowieka i zawsze wraca z wypiekami na twarzy.Oczywiście jestem dużo mniej zaprawionym podróżnikiem od Ciebie, ale też tak mam. I również nie wiem, dlaczego mnie tak ciągnie na ten kontynent.
@cart O takiej, mniej więcej trasie pisałem na forum i proszę - Ty ją zrobiłeś
;). Co dziwnego jest w podróżowaniu po Afryce w pojedynkę? Zawsze sam jeżdżę
:mrgreen: Z ciekawości zapytam - posługujesz się francuskim, choćby na poziomie podstawowym?
Nie chcę uprzedzać faktów, więc poczekam cierpliwie do końca relacji, choć urodziło mi się sporo pytań, bo ruszamy na trasę Wybrzeże - Ghana - Togo - Benin za 1.5 miesiąca.
Sudoku napisał:cart napisał:Afryka - nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu. Niby nic tam ciekawego nie ma, najtrudniejszy kontynent do podróży, syf i często niebezpiecznie. Do tego drogie doloty, nie mówiąc już transporcie na kontynencie.A jednak, ciągnie tam człowieka i zawsze wraca z wypiekami na twarzy.Oczywiście jestem dużo mniej zaprawionym podróżnikiem od Ciebie, ale też tak mam. I również nie wiem, dlaczego mnie tak ciągnie na ten kontynent.Dokładnie tak!!
:D i ja też tak mam. Myślałem, że to jakaś dewiacja ale skoro innych też dotyczy - to znaczy jest ok
:lol:
Mi już trochę przeszło z Afryką
;), Szczególnie po podróży do Boliwii, o której się tyle nasłuchałem, ze to najbiedniejszy kraj w regionie. W porównaniu z Afryką ta Boliwia to prawdziwy krezus. Niby Globalne Południe, ale transport, infrastruktura i przede wszystkim tubylcy - nienachalni i generalnie uczynni, to miła odmiana w stosunku do Czarnego Lądu, gdzie większość autochtonów chce białasa naciągnąć na kasę....
To zależy od kraju @nelson 1974. Zresztą, ja odkąd zaakceptowałem, że tam po prostu tak jest, to jestem dużo bardziej zrelaksowany psychicznie. Zacząłem nawet brać przewodników miejscowych i kupować więcej rzeczy od lokalnych obwoźnych kobiet. Ja o te kilka złotych nie zbiednieje, a może coś tam im doraźnie pomogę. Oczywiście jak ktoś mnie jawnie w wała robi to się nie daję.
Super relacja. Mam podobne zdanie o Afryce: wymęczy się człowiek, ubrudzi, wyda sporo kasy a po powrocie najchętniej spakowałby się i poleciał z powrotem. Nigdy bym siebie o to nie posądzał, ale rozważam nawet naukę francuskiego, który zapewne przyda mi się tylko tam [emoji6]
igore napisał:Super relacja. Mam podobne zdanie o Afryce: wymęczy się człowiek, ubrudzi, wyda sporo kasy a po powrocie najchętniej spakowałby się i poleciał z powrotem. Już nie spomnę jak doceni hotele w innych krajach, nawet jak woda nie będzie "gorąca" ale będzie. Ze łózko jest miękkie, nie sladów krwi i etc
@cart: rozumiem, że mówiąc po francusku można tam swobodnie się dogadywać z ludźmi także gdzieś tam też w interiorze / "na prowincji"? Czy raczej tylko lokalne języki?
Po francusku mówi każdy, a i po angielsku całkiem sporo ludzi. Ja po francusku nic nie mówię i największe problemy miałem z dogadaniem się z gośćmi na motorkach.
Super relacja, przekonała mnie, żeby jechać do Natitingou, a się trochę wahałam.Dasz namiary na ten hotel w Natitingou? Czy orientujesz się w jakich godzinach jest autobus powrotny z Natitingou do Cotonou? Da radę ogarnąć kogoś na miejscu co by nas odwiózł po wioskach?
Hotel Bourgogne. Mówią tam tylko po francusku.Wioska jest jedna, gdzieś na drodze do Boukombe. Musisz wziąć motorek z Natitingou i w 2 strony pojechać.Autobusy to nie wiem..., ten mój to zatrzymał się z 5-7km przed miastem, bo tam był terminal tej firmy.
W temacie pokazanej wyżej przyjaźni niemiecko-togijskiej to twarda historia ocenia to jednak nieco inaczej, a miejsce w którym Togo się znajduje (czyli w czołówce najuboższych krajów świata), jest dość zauważalną konsekwencją tej "współpracy", ale i również szerszej geopolityki. Super wyprawa, gratuluję. Miło zobaczyć "na żywo" znane nieco książkowo miejsca
:)
A jednak, ciągnie tam człowieka i zawsze wraca z wypiekami na twarzy.
Miała być Libia, taka Afryka i nie-Afryka. Trudności w kraju spowodowały odwołanie naszego wyjazdu. Na kilka tygodni przed, zostałem z niczym i szukałem jakiegoś zastępstwa i oczywiście wszędzie ceny w kosmosie.
Udało mi się znaleźć Cotonou z Berlina za 430 euro Brussels. Genialna cena. Z Polski x2. Do Berlina dojechać można. Powrót z Brukseli biorę do WAW i rezygnuję z ostatniego odcinka. Dzień urlopu zaoszczędzony, a poranny LOT był za jedyne 250 zł. Niewiele więcej niż pociąg z Berlina.
Wizy - do Beninu łatwo e-visa. Jednokrotna 50$, wielokrotna 75$. Dostaję w 5 minut. Togo można dostać na każdym przejściu granicznym za 25000 CFA. Wpadam jeszcze na głupi pomysł - może by tak na 2 dni do Lagos w Nigerii? Wniosek dość tani, nazbierałem papierów i zawiozłem do ambasady. Byłem na rozmowie i wszystko byłoby ok, gdybym od razu miał w LOI, że zapraszający bierze za mnie pełną odpowiedzialność. A tak to nie zdążyłem. W piątek odebrałem paszport bez wizy, a w niedzielę pojechałem do Berlina.
Poczytałem w ostatniej chwili co mogę zobaczyć w tych krajach i nie nastawiałem się na wiele. Postanowiłem potraktować ten wyjazd jako przygodę, gdzie droga jest celem. Srodze, ale pozytywnie(!) się zawiodłem. Oba kraje mają bardzo ciekawe miejsca do zaoferowania i to postaram się wam przybliżyć.
1500 km. O dziwo, pierwszy raz ruszam sam do Afryki.Do Berlina dojeżdżam Intercity. Loty niestety są dość drogie, a pociągi wykupione na wiele dni w przód. Na Ostbahnhoff przesiadam się w S9 - nocleg mam w Premier Inn na stację przed lotniskiem. Cena 58 euro za nowy hotel jest więcej niż dobra. Z przesiadką w Brukseli i postojem technicznym w Abidjan, lądujemy 30 minut spóźnieni. Czeka mnie długa kolejka do immigration, gdzie nowością dla mnie jest pobieranie odcisków palców z ruchu ręki, bez dotykania. Jeszcze kolejka do kantoru, bo przecież trzeba kserować paszport i podawać numer telefonu by wymienić kasę...
1.5h po rozkładowym czasie odbiera mnie kierowca z hotelu. Jest godzina 23 i wolałem mieć transport zapewniony, a to tylko 5000 CFA (35 zł). 3* afrykańskie to gorsze niż 1 w EU, ale ledwo działająca klima jest. Ciepła woda słabo tryska z rozlatującej się słuchawki prysznica, a łóżko jest twarde jak cholera. Standard zatem w sam raz ;)
O 7:30 już mam pobudkę - śniadanie do pokoju - omlet, kawa i kawałek bagietki. Jak już mnie obudzili to się zbiorę... Dziś w planie Ouidah i Ganvie. Wychodzę z hotelu, obok już zakład trumien przygotowuje kilka kolejnych, a ja idę slalomem do głównej drogi by nie wdepnąć w kałużę i błoto po wieczornym urwaniu chmury.
Jak dojechać do Ouidah? Pan w hotelu napisał mi kartkę po francusku "ja jadę do Ouidah". Przekaz był jasny - stajemy na głównej drodze i łapiemy. Czekam dosłownie 5 minut i siadam z przodu. Na każdym skrzyżowaniu kierowca zwalnia i trąbi - tak się tu oznajmia, że zbiera się dodatkowych pasażerów. Zaraz łapiemy kolejnych i za jedyne 1000 CFA (7 zł) w 45 minut dojeżdżam do Ouidah.
Zatrzymuję się na obwodnicy i idę kawałek do Sacred Forest. To ciekawe miejsce, które pokazuje kilku bożków religii animistycznej i dalej odprawiane są obchody voodoo.
Dopiero otworzyli, gościu chce aż 4000 CFA i jest też przewodnikiem. Opowiada o znaczeniu każdego posągu. O wszystkich oczywiście od razu zapomniałem oprócz jednego. Można się domyślić od czego jest ;)
Niektóre są uczłowieczone, a niektóre posklecane z jakichś metali.
No i pogryzły mnie komary..., ale biorę Malarone, więc się mocno nie przejmuję.
Przewodnik proponuje zwiedzenie pozostałych ciekawych miejsc w mieście i proponuje 20k CFA (140 zł). Ja proponuję 10k, a stanęło na 15k. Jedziemy przez kilka muzeów, stare siedziby Europejczyków i dojeżdżamy do Temple of Pythons. Mają kilka sztuk. Zakładają mi jednego na szyję, ale zdjęć wam oszczędzę ;)
Kult pytona jest natomiast oczywisty. Mają nawet własny cmentarz za drzwiami:
3 czy 4?
Przewodnik przekazuje mnie innemu i jedziemy obejrzeć Route of Slaves. Droga niewolników składa się tu z 5 stacji. Generalnie nie lubię takich "atrakcji", ale trzeba to zobaczyć, jakie okrucieństwo ludzie ludziom zgotowali.
Zaczynało się od targu niewolników - te kule symbolizują niewolników, a za drzewem była siedziba szefa. Ponoć butelka rumu kosztowała 10 ludzi...
Punkt 2 był niedostępny. Kolejne miejsce to też dom jednego z Europejczyków, a na murze przedstawiona jest droga od złapania do wywiezienia. Obecnie jest muzeum, ale zamknięte.
Jestem w 3 stacji. Przedstawiony jest tu sposób karania niepokornych - przez kilka dni siedzieli tak związani. Jest to miejsce gdzie przez ok. 3 miesiące złapani niewolnicy czekali tu na statek, będąc tylko o chlebie i wodzie.
Jak możecie się domyślić, wielu niewolników umierało zanim jeszcze wyruszyli w podróż. Wielu też próbowało uciekać i zostali zabijani. Pod tymi czerwonymi płytami znajdują się masowe groby, a pomnik przedstawia ludzkie kości i krew, której oczywiście było co niemiara...
Ważnym punktem było też Drzewo Zapomnienia. Każdy niewolnik musiał przejść 3 razy dookoła i symbolizowało to zapomnienie poprzedniego życia...
Teraz biega tam trochę dzieci i życie toczy się normalnie:
Nad samym oceanem znajduje się Brama Bez Powrotu. Po jej przejściu nie było już powrotu. Kiedyś była oczywiście drewniana, dopiero niedawno zmienili na murowaną. Dalej coś remontują i było ogrodzone.
Dla mnie ta opowieść to był kompletny szok. Co innego słyszeć, a co innego widzieć gdzie to się wszystko odbywało.
Zatrzymujemy się jeszcze po drodze zobaczyć z daleka wioskę zbieraczy soli:
Przewodnik podrzuca mnie do centrum, gdzie łapię motorek za jedyne 200 CFA (1,5 zł), który podrzuca mnie na busa z powrotem do Cotonou...@DAD samotna, bo tak wyszło... Mieliśmy jechać z @Woy do Libii, ale po odwołaniu wybraliśmy różne kierunki. Sam dużo jeżdżę, ale akurat nie do Afryki. Dzieciaków w tego typu kraje na razie nie zabieram.
Ci przewodnicy to byli lokalni miejscowi i napisałem ile płaciłem w relacji. Będzie ich więcej w późniejszej części.
Malarone znacząco zmniejsza ryzyko malarii, choć nie eliminuje. Ja biorę dla świętego spokoju.
@pbak - a tutaj akurat przewodnik opowiadał, że mężczyźni się do niego modlą o dzieci i pytał czy ja też chcę. Powiedziałem, że dwójka dzieci mi wystarczy ;)@konkwisotr mam, booking.com ;)W busie miałem pierwsze zgrzyty z ceną. Posadzili mnie z przodu i chcieli 3k CFA. Jak powiedziałem, że wysiadam to kobiety z tyłu zagaiły po angielsku i pojechałem za 1500. Mówiły, że na przednim fotelu siedzą 2 osoby i nie bardzo mi się chciało w to wierzyć. Później się przekonałem, że jest inaczej...
Dojeżdżam do Godomey, gdzie jest rozjazd na Cotonou i na północ. Mój cel to Ganvie - 8 km z tego miejsca. Motorek sam się zjawia. Ustalanie ceny to pokazanie na kalkulatorze kwoty lub pokazanie kalkulatora, gdzie druga strona może wyklepać ile chce. 1000 CFA, czyli 7 zł to niedużo za 8 km na motorku. Podrzuca mnie do portu. Jest wielka tablica z cenami. 6500 CFA od osoby, jak się zbierze grupa lub 90k CFA za całą łódkę. Chętnych na wspólną wyprawę nie widać...
Ganvie to osada założona na jeziorze i można tam się dostać tylko łódką. Chwilę siedzę na ławce i idę zobaczyć na nadbrzeże. Zaraz ktoś mnie zaczepia po angielsku, że płynie i chce 20k. Mówię, że dam 10k za około 2h wycieczki. Gościu ma już 2 bogatych lokalesów, więc mnie dobiera za niższą stawkę. Mamy dość długą łódkę motorową, z daszkiem.
Przewodnik mówi po angielsku. Zaraz też przychodzi, ze trochę za mało powiedział i by dorzucić coś jeszcze. Stwierdzam, że jak będzie fajnie to mu dorzucę.
Ganvie zostało założone na jeziorze Nokoue w 1717 roku w celu ucieczki przed niewolnictwem. Ludzie po prostu chcieli żyć spokojnie, z dala od wszystkich problemów świata. Jezioro ma głębokość ok. 2m (waha się zależnie od pory roku) i mieszka tam obecnie aż 14 tysięcy mieszkańców! Jest tam pełna infrastruktura - szkoła, kościół, meczet, targ, restauracje, sklepy, a nawet hotelik. Mieszkańcy do transportu używają tylko canoe. Płynie się około 30 minut łodzią motorową, więc przy ręcznym wiosłowaniu to jest kawał drogi od brzegu...
Domy oczywiście są bardzo proste, tylko niewielka ilość pozostała ze strzechą, większość niestety z blachą.
Zatrzymujemy się w jednym z pierwszych domów, gdzie z roślin żyjących na jeziorze wyrabia się różne kosze i tego typu rękodzieło.
Widzę tylko jedną łódkę z turystami. Lokalni generalnie chowają się przed zdjęciami.
Tutaj jest miejsce targowe:
A tu jest restauracja. Zamawiamy po rybce (sporo, 6k CFA). W trakcie zwiedzania przyrządzą dla nas i wrócimy tu na gotowe.
Widać anteny satelitarne. Niedawno, po dnie, zaczęto puszczać elektryczność. Nie wszędzie jeszcze dotarła.
Kobieta z obwoźnym sklepem, dość popularny zawód.
A tu jest szkoła, akurat kończyły się zajęcia i dzieciaki pakowały się do łódek:
Rybka w restauracji była bardzo dobra :). Ogólnie byłem miejscem zachwycony. To niesamowite, że ludzie chcą jeszcze w ten sposób żyć.
Jedyne podobne miejsce jakie pamiętam było w Brunei.
Przewodnikowi płacę w końcu 12k. Po wyjściu z łódki, moi łódkowi towarzysze oferują podwózkę do Cotonou. Podrzucają mnie pod prawie sam hotel.
Wrażenia dzisiaj niesamowite...@nelson 1974 nic nie jest dziwnego, po prostu sam nigdy nie byłem.
Po francusku umiem bonjour i merci. Wystarczyło ;)Czas ruszyć wgłąb lądu. Na pierwszy ogień Abomey i pałace królewskie wpisane na listę Unesco. Pytam w hotelu jak się tam dostać i znowu dostaję kartkę po francusku "ja jadę do Abomey". Łapię motorek na głównej drodze i mówię, że chcę na gare routiere (dworzec), ale gościu zdziwiony o co mi chodzi. W końcu pyta kogoś po drodze i wysadza mnie przy dużym rondzie z czerwoną gwiazdą i tam szybko opiekują się mną naganiacze.
Abomey jest na uboczu głównej drogi, więc lepiej łapać transport do Bohicon. To niecałe 3h drogi. Po 15 minutach mam fotel na przednim siedzeniu i o ile pamiętam, jadę za 3k CFA. Naganiacze idą do kierowcy i chcą swój procent. Tak jak we wczorajszej podróży, i ten kierowca jedzie wolno i trąbi za każdym skrzyżowaniem, bo takich ludzi jak ja jest więcej.
Trasa dość sprawnie nam szła, ale do czasu. Po ok. 2h jazdy, nagle gościu się zatrzymał pośrodku niczego i podniósł maskę. Po reakcji innych pasażerów dotarło do mnie, że samochód się zepsuł i dalej nie pojedzie. Ruch był bardzo mały, ale zatrzymywał się prawie każdy. Kierowca mojego samochodu dawał resztę kasy nowemu kierowcy, także nie musiałem się martwić. Samochód, którym dojechałem do Bohicon miał 2 pasażerów na przednim fotelu, 2 dorosłych i dziecko na tylnej kanapie oraz 2 dorosłych z tyłu kombi. Znalazło się więc dla mnie bardzo wygodne miejsce z tyłu na kanapie ;)
W Bohicon na mapach dopatrzyłem się trzech dworców. My zatrzymaliśmy się na pierwszym, gdzie były właśnie same shared taxi. Przy wysiadce od razu biegnie chmara ludzi, którzy chcą coś nam sprzedać. Jest nawet gościu z rozkładanym stolikiem i wyciąga upieczonego kurczaka na talerze, jakby ktoś już zgłodniał.
Biorę pierwszego chętnego z motorkiem i mówię, że jadę do Pałaców Abomey. To kilka ładnych kilometrów i płacę tylko 1k CFA (7 zł).
Kompleks 12 pałaców królestwa Dahomeju wpisany jest na listę Unesco od 1985. Z daleka widać ogromne mury. Podjeżdżam pod wejście. Dwie osoby siedzą na krzesełkach, a dwie inne pod drzewem. Mówię, że nie szprecham po francusku i znajduje się szybko przewodnik z angielskim. Wg jego informacji muzeum jest zamknięte, ale można pozwiedzać kompleks i kosztuje to 8k CFA, ale można się targować. Przewodnik niby za darmo. Kasę mam dać do ręki dwóm panom na krzesłach. Coś mi się to wydawało ściemą, ale powiedziałem, że dam 5k i w tym przewodnik. Powiedzmy, że 35 zł jest do zaakceptowania.
W kompleksie rządziło 12 królów od XVII do XIX wieku. Trzeci król to była kobieta, a tylko dlatego, że była bliźniaczką i urodziła się pierwsza.
Jak widzicie, pałace to słowo trochę na wyrost. Taki pałac afrykański, zbudowany z gliny, krowiego łajna, drewna palmowego czy bambusu. Kiedyś były kryte strzechą i nawet przewodnik mówi o okropnej blasze, z uwagi na ulewne deszcze i pożary, które podniszczyły te zabytki.
Najcenniejszą rzeczą są chyba drewniane rzeźbione drzwi oraz reliefy, przedstawiające różne zwierzęta, z którymi identyfikowali się władcy lub też scenki rodzajowe.
To mój przewodnik w takim miejscu poświęconym Niemcom. Można poznać po krzyżach. Przybyli oni w to miejsce z armatami i walczyć z Francuzami i lokalni wznieśli im hołd, bo nauczyli ich walczyć.
Rozstaję się z przewodnikiem i chcę odwiedzić kompleks po drugiej stronie drogi. Doszedłem do murów, ale nie mogłem znaleźć wejścia. Było jakieś takie inne ozdobne i pakuję się. Ktoś mnie łapie, że tu nie wolno wchodzić, a jak mam wejść to muszę zdjąć buty. Za wejściem była jakaś wioska. Coś do mnie gadali po francusku, ale totalnie nie miałem pojęcia o co chodzi.
W końcu zabrali mnie do jakiejś czarodziejki. Zaczęła odprawiać jakieś modły a potem poczęstowała kieliszkiem wódki. Ustawiła się do zdjęcia:
Oczywiście trzeba było kłaniać jej się aż do ziemi. Po wszystkim oczywiście chciała kasę. Wyciągam drobniaki, ale się oburzyła. W końcu kosztowało mnie to 2000 CFA (14 zł) i po 200 CFA dla dwóch gości co ze mną weszli. Dziwny klimat ;-)
Idę do głównej drogi i znajduję jakąś "restaurację". Czekam długo na jakieś tłuste skwarki, bo tylko tu to mają. W międzyczasie jakaś inna kobieta w lokalu chce bym jej dał mój telefon. Jak odmawiam to mówi, że może chociaż czapkę. Podarowałem jej uśmiech. Skwarkami się nie najadłem, ale obok pani maczetą przygotowywała całego ananasa i za niecałą złotówkę całkiem się najadłem.
Motorek zabiera mnie na dworzec we wschodniej części miasta. Mówię, że chcę jechać ponad 400 km do Natitingou. Ponoć za godzinę ma być autobus. Dostałem nawet bilet. Czekam na ławce i obserwuję lokalne targowisko. Autobus w końcu dojeżdża, ale totalnie zapakowany. Znajdują jednak mi miejsce z przodu i prawie 7h jadę na północ. Dojeżdżam o 22. Motorek do znalezionego na maps.me na czuja hotelu okazuje się strzałem w dziesiątkę, za 18k CFA mam fajny pokój z klimą i ciepłą wodą. Zalegam szybciutko...To zależy od kraju @nelson 1974. Zresztą, ja odkąd zaakceptowałem, że tam po prostu tak jest, to jestem dużo bardziej zrelaksowany psychicznie. Zacząłem nawet brać przewodników miejscowych i kupować więcej rzeczy od lokalnych obwoźnych kobiet. Ja o te kilka złotych nie zbiednieje, a może coś tam im doraźnie pomogę.
Oczywiście jak ktoś mnie jawnie w wała robi to się nie daję.W Natitngou rano pierwsze kroki kieruję do banku by wymienić kasę. W pobliskim Bank of Africa jest masa ludzi, ale widzę biuro jakiegoś szefa i uderzam do niego. Pomoże mi, ale dostałem informację, że 20-tek euro nie wymieniają, tylko 50 i 100. A ja miałem pełno dwudziestek.... Wymieniam jedyną pozostałą 50-tkę i idę do bankomatu wyjąć gotówkę, co się łatwo udaje.
Po hotelowym śniadaniu jadę dalej. Tutaj okazało się, że źle zaplanowałem wyjazd, mianowicie Ouidah i Ganvie powinienem zostawić na koniec. Nie spodziewałem się także, że będzie popołudniowy autobus do Natitingou. Gdybym to lepiej rozplanował i wiedział o transporcie to pojechałbym do Parku Narodowego Pendjari pooglądać zwierzaki. Co prawda byłem już na wielu safari w Afryce, ale ten park (i cały kompleks z W i Arly, dzielony z Nigrem i Burkiną) jest największy w Afryce Zachodniej.
Mój cel to Togo. Do Boukumbe jest 45 km. Dogaduję się z motorkiem by mnie podrzucił na wylot za miasto, gdzie jest skrzyżowanie, ale tak się dogadałem, że chciał mnie zawieźć na miejsce.
Ten obszar, na terenie Beninu, ale głównie Togo to Koutammakou, wpisane na listę Unesco z uwagi na specyficzną architekturę.
Po stronie Beninu mówi się o plemieniu Somba. Przy drodze jest znak na wioskę, gdzie dzieciak czeka na turystów i robi za francuskojęzycznego przewodnika.
Domy są dwupiętrowe, mają charakterystyczne okrągłe wieżyczki.
Przewodnik zabiera mnie do środka. Namiętnie opowiada o życiu miejscowych, ale równie dobrze mógłby mówić po chińsku ;)
W wiosce jest kilka takich domostw i wszystkie są zamieszkane. Obok uprawia się poletka i co jakiś czas rosną wielkie baobaby. Krajobraz jest już sawannowy i zupełnie inny niż deszczowe wybrzeże.