Po długim okresie kilku lat, kiedy byliśmy skazani na krótsze wyjazdy w bliższe rejony świata, wreszcie polecieliśmy na dalszy dystans – Filipiny.
Skorzystaliśmy z dobrej oferty Turkish Airlines. Całkiem przyzwoite linie, dobry standard obsługi. Jednak długość przelotu daje trochę w kość. Najpierw krótki dystans do Stambułu, raptem 2 godziny i 40 minut. Potem prawie 6 godzinna przerwa na lotnisku i długodystansowy przelot do Cebu. Odcinek ze Stambułu to 13 godzin i 50 minut siedzenia w samolocie. W drodze powrotnej jeszcze dłużej bo 16 godzin bez 5 minut. Na tyle godzin spędzonych w samolocie składał się nie tylko sam przelot, ale także kilkadziesiąt minut postoju w Manili, gdzie było międzylądowanie. Do zmęczenia lotem dokładała się 7-godzinna różnica w czasie. W pierwszy dzień byliśmy dość zmięci…
Nasz filipiński wyjazd przypadł w okresie luty - marzec 2023 roku (30 dni). W teorii klimatycznie to bardzo dobry czas, podobnie jako poprzedzający go styczeń. Tymczasem w pierwszym miesiącu roku wszyscy turyści będący na Filipinach przeżywali pogodowy horror. Przez większość stycznia z nieba lały się nieustające potoki deszczu jak w czasie najbardziej surowej pory monsunowej. Lecieliśmy więc z obawami, czy zaburzenia klimatu i nam popsują część pobytu. Na szczęście aura okazała się łaskawa i spośród 30 dni tylko dwa były z obfitym deszczem, kilka bardziej chmurnych, a przez większość czasu towarzyszyło nam słońce.
Zrobiliśmy trasę: Cebu (miasto) – Busuanga (Coron Town i łodzią może z 10 okolicznych wysepek przez kilka dni) – Palawan (Corong Corong i kilka okolicznych wysepek, Port Barton, Sabang i Puerto Princessa), Bohol, Pamilakan i na koniec znowu Cebu (Moalboal i Cebu City). Trasa prawie w całości w klimatach morskich. Jedynie na Bohol nocowaliśmy bardziej w głębi lądu.
W moim odczuciu Filipiny są wyraźnie droższe od innych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Moją opinię potwierdzała dwójka Polaków, która od pół roku zwolna przemieszczała się po tym regionie.
Transport – na Filipinach korzystaliśmy, jak zresztą zawsze, z tego co w komunikacji jest publicznie dostępne. Jedynie pomiędzy Cebu a Busuanga, a potem z Palawan na Cebu lecieliśmy wcześniej zakupionymi lotami linii Cebu Go. W pozostałych przypadkach braliśmy to co o było dostępne, bilety kupowaliśmy z dnia na dzień, jedynie na promy 1-2 dniowym wyprzedzeniem.
Przykładowe ceny promów od 1 osoby – z Coron Town (Busuanga) do El Nido (Palawan), ok. 5-6 godzin (zwykłe miejsca) - 2800 PHP (ok. 224 PLN), Cebu City – Tagbilaran (Bohol), ok. 2 godzin (zwykłe miejsca) - 800 PHP (ok. 64 PLN).
Popularnym środkiem lokomocji na krótkie dystanse (z wyjątkiem centrów dużych miast) są tricykle – trójkołowe motocykle z bliżej nieokreśloną liczba miejsc dla pasażerów. W zasadzie dla dwójki, ale widziałem i 5 osób podróżujących tym specyficznym wehikułem. To dość tani środek lokomocji – za kilkukilometrowe przejazdy płaciliśmy (w zależności od dystansu) od 50 do 200 PHP (od 4 do 16 PLN). Można negocjować cenę.
Tricykl na zdjęciu:
Drugim niezwykle popularnym środkiem publicznej komunikacji są jeepney’e. To taka miniaturowa wersja autobusu. Wehikuł na pace ma deski do siedzenie po obu burtach, jest bardzo niski. Dla niewysokich Filipińczyków to nie jest problem, choć i oni musza się garbić, ale ja, przy moim dość przeciętnym wzroście 180 cm, musiałem łamać się w scyzoryk. Na oko jeepney może pomieścić z tuzin ludzi, ale to tylko w teorii. W praktyce nieskończenie wielu plus góry bagaży. W miastach jeepney’e obsługują stałe linie, jak u nas miejskie autobusy, podobnie na trasach międzymiastowych na krótszych dystansach (tak do 2 godzin). Ceny biletów są stałe (nie podlegają negocjacji). W mieście płaciliśmy od 24 do 50 PHP (ok. 2-4 PLN), a na dłużej trasie (ok. 1,5 godziny) zapłaciliśmy 300 PHP (ok. 24 PLN).
Jeepney na zdjęciu:
Taxi są tańsze niż w Polsce. Za nocny kurs z lotniska w Cebu do hotelu w mieście, przejazd trwał ok. 25 minut zapłaciliśmy 400 PHP (ok. 32 PLN). Taksówkarze lubią naciągnąć na parę groszy, ale z reguły zbytnio nie przeginają.
Bus. Przykładowe ceny: bus van z Coron Coron do Port Barton, 169 km, cena za 1 os. 700 PHP (ok. 56 PLN), bus w drodze z Port Barton do Sabang, pierwszy odcinek ok. 90 km, cena za 1 os. 400 PHP (ok. 32 PLN), bus van z Sabang do Puerta Princessa, ok. 70 KM, cena za 1 os. 300 PHP (ok. 24 PLN).
Jedzenie. Można jeść w miarę tanio w lokalnych knajpkach czy popularnych sieciówkach. Najbardziej popularna wśród miejscowych – taki odpowiednik McDonalda – to sieć barów Jollibee, gdzie za prosty posiłek (kurczak, ryż, woda lub cola) zapłaci się 200 – 250 PHP (16 – 20 PLN). Na zdjęciu charakterystyczna reklama Jollibee
Jednodaniowy obiad z piwem lub innym napojem w przeciętnej turystycznej restauracji to wydatek (dla 2 osób) w granicach ok. 800 – 1100 PHP (ok. 64 – 88 PLN). Generalnie miejscowe jedzenie jest dość ubogie, właściwie trudno mówić o jakiejś filipińskiej kuchni, przynajmniej na naszej trasie. Pozostaje więc bazować na kulinarnym imporcie, czyli na knajpkach imigrantów z Chin, Tajlandii, czy Indii. I oczywiście na „globalnych” propozycjach, czyli nieśmiertelna pizza, spaghetti, itp. Dalekie to od oryginałów, ale czasami ratuje sytuacje.
Śniadania jedliśmy przeważnie tam gdzie spaliśmy, bo tak było wygodniej. Z reguły były dość proste – tosty, jajka, bacon, dżem masło, kawa, czasami muesli. Kosztowały ok 175 do 300 PHP (14 – 24 PLN) od osoby.
Przykładowe ceny ze sklepów: woda 1l to 25 do 40 PHP (ok. 2 – 3,2 PLN), piwo 60 – 100 PHP (ok. 4,8 do 12,5 PLN), kilo rambutanów – 100 PHP (ok. 8 PLN).
Odkryciem dla nas było calamansi, drobne owoce o mocnym kwaśnym smaku przypominającym trochę limonki. Świetna przyprawa do różnych dań i napojów:
Noclegi. W ciągu miesiąca zaliczyliśmy 11 miejsc noclegowych. Rezerwowaliśmy przez net, w tym większość jeszcze przed wyjazdem, pokoje 2-osobowe, z własną łazienka i klimą (z pewnym wyjątkami, w dwóch przypadkach były to chaty w dżungli z założenia w wersji bardziej prymitywnej). Raczej tanich, ale też staraliśmy unikną najniższych standardów (cóż, wiek ma swoje prawa...
:)), więc poza jednym przypadkiem nocowaliśmy w nich bez obrzydzenia. Tym jedynym przypadkiem było Cafe Sabang and Pension House – jak nazwo obiektu sugeruje znajdowało się to „coś” w wiosce Sabang. Nie było tutaj specjalnego wyboru, a na zdjęciach ten obiekt nie wyglądał najgorzej. Okazał się paskudny i brudny.
Ceny naszych noclegów (przeliczając za jedną dobę) mieściły się w widełkach od 672 PHP (ten nieszczęsny Sabang) do 1910 PHP (w przeliczeniu na złotówki to od ok. 54 do ok. 153 zł). Ceny w większości przypadków bez śniadań.
Jeśli miałby coś szczególnie polecić to Jungle Bar Resto & Cottages w Port Barton (na wyspie Palawana), a raczej obok tej miejscowości. Do Jungle Bar z Port Barton trzeba dojechać (ok. 20 minut) jeepem bo niezwykle wyboistej polnej drodze. Resort skład się z kilku chat o bardzo przyjemnym komforcie i oczywiście z tytułowego baru.
To „nasza” chata:
Na górze śpimy, na dale jest łazienka:
Z chat położonych na wzgórzu pośród lasu w pewnym oddalaniu od morza rozciąga się bajeczny widok. To widok z wnętrza chaty:
Z resortu, po przejściu na nogach ok. 15 minut, wychodzi się na rozległą i prawie pustą plażę (White Beach). Wspomniana plaża White Beach:
Całość jest prowadzono przez dwójkę Francuzów, którzy oferują bardzo dobre jedzenie:
Za 3 noce zapłaciliśmy 6171 PHP (ok. 492 zł), śniadania (od 1 osoby) 240 – 320 PHP (19 – 26 zł), obiad 350 - 450 PKP (28 – 36 zł), piwo puszka 320 ml to wydatek 100 PHP (8 zł). Woda do picia z dostępnego zbiornika za darmo.
Jako ciekawostka – bezpośrednim sąsiadem „przez płot” sympatycznych Francuzów był resort Green Hill, którego właścicielami są Polacy.
Drugim fajnym miejscem – znowu wśród tropikalnej przyrody – to było Nuts Huts koło Loboc (na wyspie Bohol). Także tutaj mieszkaliśmy w chatach na palach wśród gęstych zarośli i drzew:
Do resortowej restauracji trzeba było się wspiąć po kilkudziesięciu stopniach:
A z niej był piękny widok na płynąca w dole rzekę:
Za 4 noce zapłaciliśmy 3564 PHP (ok. 285 zł), śniadania (od 1 osoby) 250 – 300 PHP (20 – 24 zł), obiad 300 - 450 PKP (24 – 36 zł), piwo puszka 320 ml to wydatek 60 PHP (4,8 zł).
Nuts Huts jest dobrą bazą do zwiedzania wyspy. Jedyna wadą – to ostrzeżenie dla ludzi cierpiących na arachnofobię – były wielkie pająki regularnie odwiedzające naszą chatę.
Niezłym miejscem dla spędzenie kilku dni na luzie, tylko dla przyjemności korzystania z morza bez turystycznego tłoku, był Shirley's Cottage na wyspie Pamilacan. Zaledwie 2 chaty do wynajęcia, położone w ogrodzie niedużego domostwa:
położone przy samej plaży (z naszej chaty 30 metrów do plaży):
Za 3 noce zapłaciliśmy 2550 PHP (ok. 204 zł), posyłki – obfite i w miarę dobre – miały sztywne ceny – śniadanie 300 PHP (24 zł), lunch i dinner po 700 PHP (56 zł).
Podobnie ja w poprzednim miejscu (Nuts Huts) i tutaj nawiedzały nas w chacie duże ośmionogi.
Island Hopping. Jedną z głównych przyjemności beztroskiego lenistwa w rajskim klimacie tropikalnych wysp filipińskich są zorganizowane jednodniowe wycieczki łodzią po pobliskich małych wyspach – oglądanie miejscowej przyrody, morskie kąpiele i snorkeling (rafy koralowe, wraki, itp.). Taką zabawę oferuje na wielu wyspach – w naszym przypadku sprawdziliśmy to w Coron City na wyspie Busuanga i w Corong Corong na Palawanie.
W Coron City działa mnóstwo agencji turystycznych, udział w wycieczkach można także wykupić za pośrednictwem hotelu, w którym się mieszka. Wszyscy oferują dość podobny zestaw tour, różnią się one głównie wielkością wycieczkowej łodzi, które zabierają od kilku do kilkunastu pasażerów. Uczestników wycieczki organizator zabiera rano z hotelu, dowozi do przystani skąd rozpoczyna się wycieczka. Rejsy zaczynają się ok. 8 rano i zazwyczaj trwają ok. 7-8 godzin. W ich trakcie jest serwowany lunch, z reguły bardzo dobry.
W Corong Corong (położonego obok El Nido) działa to na podobnych zasadach, tyle że ze względu na niewielkie rozmiary tej miejscowości nie ma potrzeby dowożenia pasażerów do przystani (czy raczej plaży skąd odpływają wycieczkowe łodzie).
Ceny rejsów zależą od ilości i atrakcyjności odwiedzanych miejsc i wahają się od 900 do 1500 PHP od osoby (ok. 72 do 120 zł).
Typowe łodzie wycieczkowe:
Podstawową wadą tego rodzaju zabawy jest to, że z reguły w ciekawych miejscach robi się tłoczno. Jednocześnie przypływa po kilkanaście jednostek – spory tłumek turystów:
Coś za coś… Dolegliwość zwiedzania w dość licznym towarzystwie bez wątpienia kompensuje uroda odwiedzanych miejsc:
Lunch w trakcie transportu na brzeg…
…i na stole
Więcej zdjęć z wyjazdu na Filipiny można zobaczyć na stronie mojej żony Agnieszki: https://www.art-kozien.pl
adres 1 katalogu z cyklu filipińskich zdjęć: http://www.art-kozien.pl/2023_Cebu1.html@tanhayi Proste pytania bywają czasami trudne w odpowiedzi. Filipiny były ostatnim krajem Azji Południowo-Wschodniej, które dane było nam zobaczyć, i być może dlatego wzbudziły mój dość ograniczony entuzjazm. Może wybór trasy o tym przesądził. Z perspektywy jej doświadczeń pewnie teraz wybrałbym inne wyspy. Może skupiłbym się na Luzonie? O tym, że polecimy do Cebu zadecydował Turkish Airlines bo miał świetna cenę promocyjną. Gdyby portem docelowym była Manila zapewne nasza trasa wyglądałby inaczej. W naszym przypadku powtarzanie przez miesiąc podobnego schematu podróży było trochę nudne.
Na szczęście w swoim pytaniu dałaś pewne ograniczenia oczekiwań, czyli odpoczynek i snorkeling. Więc, jak to interpretuję, plażowo-morskie klimaty spełniają ten warunek. W tym sensie wybór Palawanu nie powinien być zły. Akurat taki na 10 dni. Oczywiście to czego obawiasz się - turystycznego tłoku - może być trudne do uniknięcia. Jednak to także zależy czego oczekujesz. Jeśli chcesz połączyć plażę, snorkeling, wycieczki łodzią z wieczornymi rozrywkami (imprezami) to oczywiście łączy się to z obecnością licznych turystów. Można jednak znaleźć też miejsca gdzie spędzisz czas w obecności ledwie kilku turystów, jak np. wspomniany przez mnie w relacji Jungle Bart Resto & Cottages znajdujący się obok Port Barton.
Snorkowaliśmy podczas kliku wycieczek łodzią z Corn City (Bisunaga) i Corong Corong (koło El Nido), Także w Moalboal (Cebu) i Pamilakan (koło Bohol). W każdym z tych miejsc rafa była dość przeciętna, może to nie była to jakaś porażka, ale zdecydowanie lepsze doświadczenia mam z Indonezji czy Malezji.Pierwszy przystanek naszej filipińskiej przygody to Cebu City – jedna z większych metropolii Filipin. Miasto jest w zasadzie nowe, centrum w miarę zadbane, choć nie pozbawiona charakterystycznego azjatyckiego bałaganu i oczywiście „ozdobione” nieprawdopodobną pajęczyną drutów i kabli.
Czasami można spotkać ulicę z kolorystycznym elementem...
Nasza trasa nie roiła się od zabytków. Nie spodziewaliśmy się niczego spektakularnego, jednak taka nikłość pozostałości po ponad 300-letniej epoce Hiszpanii trochę mnie zaskoczyła. Nawet liczenie na palcach jednej ręki byłoby przesadą. Tak więc w tej dziedzinie nic specjalnie nie zapadło nam w pamięci (i na fotografii). Gdybym miał z całym przekonaniem coś polecić to dom kolonialny w Cebu City (Casa Gorordo Museum) z dużym pietyzmem utrzymana XIX wieczna posiadłość baskijskiego kupca i jego potomków.
Zgodnie z tradycją w pobliżu dzisiejszego Cebu City miał lądować (i stracić życie) Ferdynand Magellan, co uczczono dość chaotycznym pomnikiem.
Śladem kilkusetletniej kolonialnej obecności Hiszpanów jest fort, który kiedyś strzegł wejście do portu. Dzisiaj poza bramą, murami i kilkoma armatami niewiele już pozostało.
Jednym z najważniejszych punktów miasta jest Bazylika Del Santo Nino gdzie wierni pielgrzymują do figurki Jezusa jako Dzieciątka.
Wielki dziedziniec świątyni...
...gdzie w jego ocienionej części toczy się zwykłe życie. Można kupić balony...
...albo zrobić pedicure...
Wokół bazyliki kwitnie handel figurkami El Nino:
W pobliżu portu i przystani promowej rozpościera się wielki targ.
W jego z pozoru chaotycznej strukturze istnieje jednak pewien porządek. Jedną część zajmują stoiska z owocami:
Super relacja.My w listopadzie lecimy do Azji i prawdopodobnie 1,5 tygodnia chcemy poświęcić na Filipiny bo powrót do Dubaju mamy z Manilli. Którą część z Ciebie zwiedzonych byś nam polecił? Myślimy o Palawanie - ale boimy się że jest już zbyt turystyczny. Zależy nam na odpoczynku i na snorkelingu.
@tanhayiProste pytania bywają czasami trudne w odpowiedzi. Filipiny były ostatnim krajem Azji Południowo-Wschodniej, które dane było nam zobaczyć, i być może dlatego wzbudziły mój dość ograniczony entuzjazm. Może wybór trasy o tym przesądził. Z perspektywy jej doświadczeń pewnie teraz wybrałbym inne wyspy. Może skupiłbym się na Luzonie? O tym, że polecimy do Cebu zadecydował Turkish Airlines bo miał świetna cenę promocyjną. Gdyby portem docelowym była Manila zapewne nasza trasa wyglądałby inaczej. W naszym przypadku powtarzanie przez miesiąc podobnego schematu podróży było trochę nudne.Na szczęście w swoim pytaniu dałaś pewne ograniczenia oczekiwań, czyli odpoczynek i snorkeling. Więc, jak to interpretuję, plażowo-morskie klimaty spełniają ten warunek. W tym sensie wybór Palawanu nie powinien być zły. Akurat taki na 10 dni. Oczywiście to czego obawiasz się - turystycznego tłoku - może być trudne do uniknięcia. Jednak to także zależy czego oczekujesz. Jeśli chcesz połączyć plażę, snorkeling, wycieczki łodzią z wieczornymi rozrywkami (imprezami) to oczywiście łączy się to z obecnością licznych turystów. Można jednak znaleźć też miejsca gdzie spędzisz czas w obecności ledwie kilku turystów, jak np. wspomniany przez mnie w relacji Jungle Bart Resto & Cottages znajdujący się obok Port Barton.Snorkowaliśmy podczas kliku wycieczek łodzią z Corn City (Bisunaga) i Corong Corong (koło El Nido), Także w Moalboal (Cebu) i Pamilakan (koło Bohol). W każdym z tych miejsc rafa była dość przeciętna, może to nie była to jakaś porażka, ale zdecydowanie lepsze doświadczenia mam z Indonezji czy Malezji.
Bardzo fajna relacja. Właśnie biję się z myślami jaki kraj do zwiedzania w Azji wybrać. Pomału myślę, że Filipiny odpuszczę. Same plaże i przyroda to dla nas trochę za mało, tym bardziej, że filipińska kuchnia, jak wynika z Twojej opinii, na kolana nie powala. Całe szczęście, że znalazłem i przeczytałem Twoją relację, bo już pomału ogarniałem (szukałem i szukałem, ale nie znalazłem w odpowiedniej cenie) bilety na lot do Manili.Życzę Wszystkim dużo promocji na loty, rejsy i hotele w 2024 i kolejnych latach.
Skorzystaliśmy z dobrej oferty Turkish Airlines. Całkiem przyzwoite linie, dobry standard obsługi. Jednak długość przelotu daje trochę w kość. Najpierw krótki dystans do Stambułu, raptem 2 godziny i 40 minut. Potem prawie 6 godzinna przerwa na lotnisku i długodystansowy przelot do Cebu. Odcinek ze Stambułu to 13 godzin i 50 minut siedzenia w samolocie. W drodze powrotnej jeszcze dłużej bo 16 godzin bez 5 minut. Na tyle godzin spędzonych w samolocie składał się nie tylko sam przelot, ale także kilkadziesiąt minut postoju w Manili, gdzie było międzylądowanie. Do zmęczenia lotem dokładała się 7-godzinna różnica w czasie. W pierwszy dzień byliśmy dość zmięci…
Nasz filipiński wyjazd przypadł w okresie luty - marzec 2023 roku (30 dni). W teorii klimatycznie to bardzo dobry czas, podobnie jako poprzedzający go styczeń. Tymczasem w pierwszym miesiącu roku wszyscy turyści będący na Filipinach przeżywali pogodowy horror. Przez większość stycznia z nieba lały się nieustające potoki deszczu jak w czasie najbardziej surowej pory monsunowej. Lecieliśmy więc z obawami, czy zaburzenia klimatu i nam popsują część pobytu. Na szczęście aura okazała się łaskawa i spośród 30 dni tylko dwa były z obfitym deszczem, kilka bardziej chmurnych, a przez większość czasu towarzyszyło nam słońce.
Zrobiliśmy trasę: Cebu (miasto) – Busuanga (Coron Town i łodzią może z 10 okolicznych wysepek przez kilka dni) – Palawan (Corong Corong i kilka okolicznych wysepek, Port Barton, Sabang i Puerto Princessa), Bohol, Pamilakan i na koniec znowu Cebu (Moalboal i Cebu City). Trasa prawie w całości w klimatach morskich. Jedynie na Bohol nocowaliśmy bardziej w głębi lądu.
W moim odczuciu Filipiny są wyraźnie droższe od innych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Moją opinię potwierdzała dwójka Polaków, która od pół roku zwolna przemieszczała się po tym regionie.
Transport – na Filipinach korzystaliśmy, jak zresztą zawsze, z tego co w komunikacji jest publicznie dostępne. Jedynie pomiędzy Cebu a Busuanga, a potem z Palawan na Cebu lecieliśmy wcześniej zakupionymi lotami linii Cebu Go. W pozostałych przypadkach braliśmy to co o było dostępne, bilety kupowaliśmy z dnia na dzień, jedynie na promy 1-2 dniowym wyprzedzeniem.
Przykładowe ceny promów od 1 osoby – z Coron Town (Busuanga) do El Nido (Palawan), ok. 5-6 godzin (zwykłe miejsca) - 2800 PHP (ok. 224 PLN), Cebu City – Tagbilaran (Bohol), ok. 2 godzin (zwykłe miejsca) - 800 PHP (ok. 64 PLN).
Popularnym środkiem lokomocji na krótkie dystanse (z wyjątkiem centrów dużych miast) są tricykle – trójkołowe motocykle z bliżej nieokreśloną liczba miejsc dla pasażerów. W zasadzie dla dwójki, ale widziałem i 5 osób podróżujących tym specyficznym wehikułem. To dość tani środek lokomocji – za kilkukilometrowe przejazdy płaciliśmy (w zależności od dystansu) od 50 do 200 PHP (od 4 do 16 PLN). Można negocjować cenę.
Tricykl na zdjęciu:
Drugim niezwykle popularnym środkiem publicznej komunikacji są jeepney’e. To taka miniaturowa wersja autobusu. Wehikuł na pace ma deski do siedzenie po obu burtach, jest bardzo niski. Dla niewysokich Filipińczyków to nie jest problem, choć i oni musza się garbić, ale ja, przy moim dość przeciętnym wzroście 180 cm, musiałem łamać się w scyzoryk. Na oko jeepney może pomieścić z tuzin ludzi, ale to tylko w teorii. W praktyce nieskończenie wielu plus góry bagaży. W miastach jeepney’e obsługują stałe linie, jak u nas miejskie autobusy, podobnie na trasach międzymiastowych na krótszych dystansach (tak do 2 godzin). Ceny biletów są stałe (nie podlegają negocjacji). W mieście płaciliśmy od 24 do 50 PHP (ok. 2-4 PLN), a na dłużej trasie (ok. 1,5 godziny) zapłaciliśmy 300 PHP (ok. 24 PLN).
Jeepney na zdjęciu:
Taxi są tańsze niż w Polsce. Za nocny kurs z lotniska w Cebu do hotelu w mieście, przejazd trwał ok. 25 minut zapłaciliśmy 400 PHP (ok. 32 PLN). Taksówkarze lubią naciągnąć na parę groszy, ale z reguły zbytnio nie przeginają.
Bus. Przykładowe ceny: bus van z Coron Coron do Port Barton, 169 km, cena za 1 os. 700 PHP (ok. 56 PLN), bus w drodze z Port Barton do Sabang, pierwszy odcinek ok. 90 km, cena za 1 os. 400 PHP (ok. 32 PLN), bus van z Sabang do Puerta Princessa, ok. 70 KM, cena za 1 os. 300 PHP (ok. 24 PLN).
Jedzenie. Można jeść w miarę tanio w lokalnych knajpkach czy popularnych sieciówkach. Najbardziej popularna wśród miejscowych – taki odpowiednik McDonalda – to sieć barów Jollibee, gdzie za prosty posiłek (kurczak, ryż, woda lub cola) zapłaci się 200 – 250 PHP (16 – 20 PLN). Na zdjęciu charakterystyczna reklama Jollibee
Jednodaniowy obiad z piwem lub innym napojem w przeciętnej turystycznej restauracji to wydatek (dla 2 osób) w granicach ok. 800 – 1100 PHP (ok. 64 – 88 PLN). Generalnie miejscowe jedzenie jest dość ubogie, właściwie trudno mówić o jakiejś filipińskiej kuchni, przynajmniej na naszej trasie. Pozostaje więc bazować na kulinarnym imporcie, czyli na knajpkach imigrantów z Chin, Tajlandii, czy Indii. I oczywiście na „globalnych” propozycjach, czyli nieśmiertelna pizza, spaghetti, itp. Dalekie to od oryginałów, ale czasami ratuje sytuacje.
Śniadania jedliśmy przeważnie tam gdzie spaliśmy, bo tak było wygodniej. Z reguły były dość proste – tosty, jajka, bacon, dżem masło, kawa, czasami muesli. Kosztowały ok 175 do 300 PHP (14 – 24 PLN) od osoby.
Przykładowe ceny ze sklepów: woda 1l to 25 do 40 PHP (ok. 2 – 3,2 PLN), piwo 60 – 100 PHP (ok. 4,8 do 12,5 PLN), kilo rambutanów – 100 PHP (ok. 8 PLN).
Odkryciem dla nas było calamansi, drobne owoce o mocnym kwaśnym smaku przypominającym trochę limonki. Świetna przyprawa do różnych dań i napojów:
Noclegi. W ciągu miesiąca zaliczyliśmy 11 miejsc noclegowych. Rezerwowaliśmy przez net, w tym większość jeszcze przed wyjazdem, pokoje 2-osobowe, z własną łazienka i klimą (z pewnym wyjątkami, w dwóch przypadkach były to chaty w dżungli z założenia w wersji bardziej prymitywnej). Raczej tanich, ale też staraliśmy unikną najniższych standardów (cóż, wiek ma swoje prawa... :)), więc poza jednym przypadkiem nocowaliśmy w nich bez obrzydzenia. Tym jedynym przypadkiem było Cafe Sabang and Pension House – jak nazwo obiektu sugeruje znajdowało się to „coś” w wiosce Sabang. Nie było tutaj specjalnego wyboru, a na zdjęciach ten obiekt nie wyglądał najgorzej. Okazał się paskudny i brudny.
Ceny naszych noclegów (przeliczając za jedną dobę) mieściły się w widełkach od 672 PHP (ten nieszczęsny Sabang) do 1910 PHP (w przeliczeniu na złotówki to od ok. 54 do ok. 153 zł). Ceny w większości przypadków bez śniadań.
Jeśli miałby coś szczególnie polecić to Jungle Bar Resto & Cottages w Port Barton (na wyspie Palawana), a raczej obok tej miejscowości. Do Jungle Bar z Port Barton trzeba dojechać (ok. 20 minut) jeepem bo niezwykle wyboistej polnej drodze. Resort skład się z kilku chat o bardzo przyjemnym komforcie i oczywiście z tytułowego baru.
To „nasza” chata:
Na górze śpimy, na dale jest łazienka:
Z chat położonych na wzgórzu pośród lasu w pewnym oddalaniu od morza rozciąga się bajeczny widok. To widok z wnętrza chaty:
Z resortu, po przejściu na nogach ok. 15 minut, wychodzi się na rozległą i prawie pustą plażę (White Beach).
Wspomniana plaża White Beach:
Całość jest prowadzono przez dwójkę Francuzów, którzy oferują bardzo dobre jedzenie:
Za 3 noce zapłaciliśmy 6171 PHP (ok. 492 zł), śniadania (od 1 osoby) 240 – 320 PHP (19 – 26 zł), obiad 350 - 450 PKP (28 – 36 zł), piwo puszka 320 ml to wydatek 100 PHP (8 zł). Woda do picia z dostępnego zbiornika za darmo.
Jako ciekawostka – bezpośrednim sąsiadem „przez płot” sympatycznych Francuzów był resort Green Hill, którego właścicielami są Polacy.
Drugim fajnym miejscem – znowu wśród tropikalnej przyrody – to było Nuts Huts koło Loboc (na wyspie Bohol). Także tutaj mieszkaliśmy w chatach na palach wśród gęstych zarośli i drzew:
Do resortowej restauracji trzeba było się wspiąć po kilkudziesięciu stopniach:
A z niej był piękny widok na płynąca w dole rzekę:
Za 4 noce zapłaciliśmy 3564 PHP (ok. 285 zł), śniadania (od 1 osoby) 250 – 300 PHP (20 – 24 zł), obiad 300 - 450 PKP (24 – 36 zł), piwo puszka 320 ml to wydatek 60 PHP (4,8 zł).
Nuts Huts jest dobrą bazą do zwiedzania wyspy. Jedyna wadą – to ostrzeżenie dla ludzi cierpiących na arachnofobię – były wielkie pająki regularnie odwiedzające naszą chatę.
Niezłym miejscem dla spędzenie kilku dni na luzie, tylko dla przyjemności korzystania z morza bez turystycznego tłoku, był Shirley's Cottage na wyspie Pamilacan. Zaledwie 2 chaty do wynajęcia, położone w ogrodzie niedużego domostwa:
położone przy samej plaży (z naszej chaty 30 metrów do plaży):
Za 3 noce zapłaciliśmy 2550 PHP (ok. 204 zł), posyłki – obfite i w miarę dobre – miały sztywne ceny – śniadanie 300 PHP (24 zł), lunch i dinner po 700 PHP (56 zł).
Podobnie ja w poprzednim miejscu (Nuts Huts) i tutaj nawiedzały nas w chacie duże ośmionogi.
Island Hopping. Jedną z głównych przyjemności beztroskiego lenistwa w rajskim klimacie tropikalnych wysp filipińskich są zorganizowane jednodniowe wycieczki łodzią po pobliskich małych wyspach – oglądanie miejscowej przyrody, morskie kąpiele i snorkeling (rafy koralowe, wraki, itp.). Taką zabawę oferuje na wielu wyspach – w naszym przypadku sprawdziliśmy to w Coron City na wyspie Busuanga i w Corong Corong na Palawanie.
W Coron City działa mnóstwo agencji turystycznych, udział w wycieczkach można także wykupić za pośrednictwem hotelu, w którym się mieszka. Wszyscy oferują dość podobny zestaw tour, różnią się one głównie wielkością wycieczkowej łodzi, które zabierają od kilku do kilkunastu pasażerów. Uczestników wycieczki organizator zabiera rano z hotelu, dowozi do przystani skąd rozpoczyna się wycieczka. Rejsy zaczynają się ok. 8 rano i zazwyczaj trwają ok. 7-8 godzin. W ich trakcie jest serwowany lunch, z reguły bardzo dobry.
W Corong Corong (położonego obok El Nido) działa to na podobnych zasadach, tyle że ze względu na niewielkie rozmiary tej miejscowości nie ma potrzeby dowożenia pasażerów do przystani (czy raczej plaży skąd odpływają wycieczkowe łodzie).
Ceny rejsów zależą od ilości i atrakcyjności odwiedzanych miejsc i wahają się od 900 do 1500 PHP od osoby (ok. 72 do 120 zł).
Typowe łodzie wycieczkowe:
Podstawową wadą tego rodzaju zabawy jest to, że z reguły w ciekawych miejscach robi się tłoczno. Jednocześnie przypływa po kilkanaście jednostek – spory tłumek turystów:
Coś za coś… Dolegliwość zwiedzania w dość licznym towarzystwie bez wątpienia kompensuje uroda odwiedzanych miejsc:
Lunch w trakcie transportu na brzeg…
…i na stole
Więcej zdjęć z wyjazdu na Filipiny można zobaczyć na stronie mojej żony Agnieszki:
https://www.art-kozien.pl
adres 1 katalogu z cyklu filipińskich zdjęć:
http://www.art-kozien.pl/2023_Cebu1.html@tanhayi
Proste pytania bywają czasami trudne w odpowiedzi. Filipiny były ostatnim krajem Azji Południowo-Wschodniej, które dane było nam zobaczyć, i być może dlatego wzbudziły mój dość ograniczony entuzjazm. Może wybór trasy o tym przesądził. Z perspektywy jej doświadczeń pewnie teraz wybrałbym inne wyspy. Może skupiłbym się na Luzonie? O tym, że polecimy do Cebu zadecydował Turkish Airlines bo miał świetna cenę promocyjną. Gdyby portem docelowym była Manila zapewne nasza trasa wyglądałby inaczej. W naszym przypadku powtarzanie przez miesiąc podobnego schematu podróży było trochę nudne.
Na szczęście w swoim pytaniu dałaś pewne ograniczenia oczekiwań, czyli odpoczynek i snorkeling. Więc, jak to interpretuję, plażowo-morskie klimaty spełniają ten warunek. W tym sensie wybór Palawanu nie powinien być zły. Akurat taki na 10 dni. Oczywiście to czego obawiasz się - turystycznego tłoku - może być trudne do uniknięcia. Jednak to także zależy czego oczekujesz. Jeśli chcesz połączyć plażę, snorkeling, wycieczki łodzią z wieczornymi rozrywkami (imprezami) to oczywiście łączy się to z obecnością licznych turystów. Można jednak znaleźć też miejsca gdzie spędzisz czas w obecności ledwie kilku turystów, jak np. wspomniany przez mnie w relacji Jungle Bart Resto & Cottages znajdujący się obok Port Barton.
Snorkowaliśmy podczas kliku wycieczek łodzią z Corn City (Bisunaga) i Corong Corong (koło El Nido), Także w Moalboal (Cebu) i Pamilakan (koło Bohol). W każdym z tych miejsc rafa była dość przeciętna, może to nie była to jakaś porażka, ale zdecydowanie lepsze doświadczenia mam z Indonezji czy Malezji.Pierwszy przystanek naszej filipińskiej przygody to Cebu City – jedna z większych metropolii Filipin. Miasto jest w zasadzie nowe, centrum w miarę zadbane, choć nie pozbawiona charakterystycznego azjatyckiego bałaganu i oczywiście „ozdobione” nieprawdopodobną pajęczyną drutów i kabli.
Czasami można spotkać ulicę z kolorystycznym elementem...
Nasza trasa nie roiła się od zabytków. Nie spodziewaliśmy się niczego spektakularnego, jednak taka nikłość pozostałości po ponad 300-letniej epoce Hiszpanii trochę mnie zaskoczyła. Nawet liczenie na palcach jednej ręki byłoby przesadą. Tak więc w tej dziedzinie nic specjalnie nie zapadło nam w pamięci (i na fotografii). Gdybym miał z całym przekonaniem coś polecić to dom kolonialny w Cebu City (Casa Gorordo Museum) z dużym pietyzmem utrzymana XIX wieczna posiadłość baskijskiego kupca i jego potomków.
Zgodnie z tradycją w pobliżu dzisiejszego Cebu City miał lądować (i stracić życie) Ferdynand Magellan, co uczczono dość chaotycznym pomnikiem.
Śladem kilkusetletniej kolonialnej obecności Hiszpanów jest fort, który kiedyś strzegł wejście do portu. Dzisiaj poza bramą, murami i kilkoma armatami niewiele już pozostało.
Jednym z najważniejszych punktów miasta jest Bazylika Del Santo Nino gdzie wierni pielgrzymują do figurki Jezusa jako Dzieciątka.
Wielki dziedziniec świątyni...
...gdzie w jego ocienionej części toczy się zwykłe życie. Można kupić balony...
...albo zrobić pedicure...
Wokół bazyliki kwitnie handel figurkami El Nino:
W pobliżu portu i przystani promowej rozpościera się wielki targ.
W jego z pozoru chaotycznej strukturze istnieje jednak pewien porządek. Jedną część zajmują stoiska z owocami: