+1
robokun 25 maja 2022 11:39
Mamy na fly4free już parę świetnych relacji z podróży do Peru, ale (1) najświeższe z nich nie pokazują typowej trasy “gringo trail”, z kolei (2) ostatnie relacje pokazujące klasyczną wyprawę pochodzą sprzed pandemii. Odwiedziłem Peru w maju 2022, więc odświeżam nieco temat.

Zacznę od trasy wyprawy oraz ostatecznych kosztów, a w kolejnych postach będę relacjonował wyjazd dzień po dniu, dodając zdjęcia.

W Peru spędziliśmy 2 tygodnie (niedziela-niedziela) jako grupa 3 osób. Zrobiliśmy mniej więcej klasyczny “gringo trail”, ale:
- Odpuściliśmy geoglify w Nazce: to dosyć droga wycieczka, a niespecjalnie nas interesowała.
- Zamiast z miasta Ica/Huacachina jechać autokarem do Arequipy, polecieliśmy tam od razu z Limy, a na koniec wyprawy wróciliśmy do stolicy i zrobiliśmy autokarami kilkudniowe kółko na trasie Lima - Paracas - Huacachina - Lima. Dzięki temu uniknęliśmy męczącej 13-godzinnej podróży autokarem.


mapa-trasa-peru.jpg


Plan wyprawy
08.05 Przylot do Limy wieczorem
09.05 Zwiedzanie Limy (centrum historyczne)
10.05 Lot do Arequipy, zwiedzanie Arequipy
11.05 Trekking w kanionie Colca dzień 1
12.05 Trekking w kanionie Colca dzień 2, przejazd do Puno
13.05 Jezioro Titicaca
14.05 Przejazd do Cusco
15.05 Zwiedzanie Cusco
16.05 Przejazd do Machu Picchu town
17.05 Zwiedzanie Machu Picchu, powrót do Cusco
18.05 Rainbow Mountain, przelot do Limy
19.05 Przejazd do Paracas, Rezerwat Narodowy Paracas
20.05 Ballestas Islands, przejazd do Huacachiny, buggy tour
21.05 Przejazd do Limy
22.05 Zwiedzanie Limy (Miraflores), wylot do Europy

Koszty 2-tygodniowej wyprawy (w przeliczeniu na 1 osobę)
1680 PLN Loty Iberia (Berlin-Lima przez Madryt)
370 PLN Loty LATAM w Peru (Lima-Arequipa i Cusco-Lima)
912 PLN Noclegi
630 PLN Machu Picchu (wstęp + dojazdy)
1795 PLN pozostałe wydatki (autokary, taksówki, wycieczki, jedzenie, pamiątki itd.)
=====
5387 PLN SUMA
(+ 840 PLN szczepienia nieobowiązkowe)Wstęp
Wiedziałem, że wypada kiedyś odwiedzić Amerykę Południową. Chociażby z ciekawości do świata. Ale zawsze były wymówki w postaci sajgonek, sushi i kaczki po pekińsku. Azja od zawsze kusiła bardziej, może przez fakt, że latami bezrefleksyjnie kułem japoński, żeby po 10 latach nauki w końcu się zorientować, że ten język nie jest mi do niczego potrzebny.

W 2022 roku po raz kolejny był pomysł na Azję, tym razem na Tajlandię, Kambodżę i/lub Wietnam. Azja jakoś jednak cały czas się nie chciała otworzyć po tym, jak w 2019 roku rzekomo jakiś Azjata zjadł nietoperza czy innego pancernika i cały świat zaczął chodzić w maseczkach chirurgicznych. Tajowie niby nieśmiało zaczęli luzować obostrzenia, ale według nich luzowanie obostrzeń polega na rezygnacji z wymogu wykonania trzydziestego piątego testu PCR w ciągu 48 godzin i zredukowaniu kwarantanny ze 100 lat do 30. Urlop nie jest z gumy, więc chwilowo odwróciłem się do Azji plecami. A że rok wcześniej w ramach zabicia czasu w trakcie pandemii usiadłem do hiszpańskiego, to postanowiłem swoją wiedzę sprawdzić w ramach dwutygodniowej podróży do Kraju Wschodzącego Sola. Vamos!

Dzień 1: przylot do Limy
Nasz Airbus A330 linii Iberia podchodzi do lądowania na lotnisku w Limie w niedzielę o zachodzie słońca. Dosyć sprawnie dochodzimy do stanowisk migracji. Peruwiańczycy jeszcze nie wpadli na to, że mogą zainstalować na suficie kamery, więc budka każdego urzędnika uzbrojona jest w oldschoolową lustrzankę na statywie. Po zrobieniu zdjęcia niczym fotograf do dowodu osobistego zostajemy wpuszczeni do kraju. Jesteśmy w Peru!

dzien1-iberia-got.jpg


Wychodzimy z lotniska i czekamy chwilę na taksówkę zamówioną przez nasz hostel (60 soli). Śpimy niedaleko centrum historycznego Limy. Wybór mało pasjonujący, bo centrum Limy jest okropne, ale przynajmniej w miarę stąd blisko na lotnisko, a pojutrze mamy lot krajowy do Arequipy.

Taksówkarz po 20 minutach jazdy w ciszy stwierdza, że jednak chciałby odbyć small talk z grupką 3 gringos, więc zagaduje mnie po hiszpańsku:
- Chcecie odwiedzić Machu Picchu?
- Tak, to mój Pan i Władca. – odpowiadam. (*)
(*) Hiszpańskie słowo sueño (to moje _marzenie_) mylę z dueño (to mój _właściciel_), więc wychodzę chyba na kogoś w rodzaju członka sekty starożytnych Inków. Tak przynajmniej wynika z miny taksówkarza, bo facet rozmowy już nie kontynuuje.

Jazda z lotniska do centrum historycznego nie należy do najprzyjemniejszych. Po drodze mijamy dzielnicę Callao, która konkursu na najlepsze miejsce do życia raczej by nie wygrała. Wysiadamy przed hostelem, który chroni zamknięta brama, trzeba dzwonić dzwonkiem. Jak się potem okaże, będzie tak w każdym noclegu w Peru. W hostelu można płacić tylko gotówką, soli jeszcze nie mamy, na szczęście możemy uregulować rachunek w dolarach. Hostel znajduje się w starej kamienicy. Dostajemy 10 metrowy pokój trzyosobowy. Jest tak wysoki, że warszawscy inwestorzy z pewnością wcisnęliby tam pionowo ze trzy mikroapartamenty i dwa schrony dla uchodźców.

dzien1-hostel-got.jpg


Obok naszego pokoju chodzi jakaś pompa wydająca co chwilę dźwięk startującej rakiety. Na dachu hostelu znajdujemy bar, gdzie impreza chyba za mocno udzieliła się obsłudze. Przy barze gość tłumaczy, że wprawdzie zamawiał _Margaritę_, ale spodziewał się drinka, a dostał pizzę. Wypijamy po drinku powitalnym i idziemy spać. Dobrze, że wziąłem zatyczki, bo pompa w pomieszczeniu obok chodzi całą noc.Tak, wszystko jest w przeliczeniu na osobę, loty również.Dzień 2: Centrum historyczne Limy
W ramach jetlaga wstajemy o świcie. Dzisiejszy dzień to spokojne zwiedzanie starówki w Limie, czas na regenerację po podróży, przygotowanie do trekkingów.

Centrum historyczne Limy nie należy do najprzyjemnijcych. Poza kilkoma turystycznymi punktami jest tu hałas, brud i niespotykany tłok. W metropolii żyje około 10 mln ludzi, ⅓ populacji Peru. Część tych osób pracuje nielegalnie na ulicach, sprzedając… dosłownie cokolwiek. Mijamy faceta, który kupił paczkę cukierków i teraz próbuje ją sprzedać z zyskiem na sztuki (to się nazywa żyłka do interesów!). Za chwilę jakaś Peruwianka podbiega do nas ze szczotkami do mycia słoików. Szybko się reflektuje, że gringos (biali turyści) raczej nie potrzebują myć słoików, więc proponuje, że może nam załatwić _cuy_ (świnkę morską, czasem jedzoną w Peru).

dzien2-lima-ulica.jpg


To dobry dzień na sprawy organizacyjne. Znajdujemy punkt sieci komórkowej entel, gdzie za 20 SOL dostajemy kartę sim z 4 GB internetu. Obsługa po drodze 3 razy się myli, próbuje nas skasować 60 SOL za 3 karty sim, ale ostatecznie wszystko się udaje. Muszę się podpisać na jakimś papierku z warunkami umowy, dać paszport do skserowania, a na koniec zostawić odcisk palca. Brakuje chyba tylko kropli krwi i pieczątki z ziemniaka.

dzien2-lima-centrumlimy.jpg


Wymieniamy też trochę dolarów na sole. Kantor wygląda w ten sposób, że wokół lady panuje ogromny tłok i chaos. Jestem prawie 35 cm wyższy od przeciętnego Peruwiańczyka, więc po prostu podaję dolary nad wszystkimi głowami. Obsługa coś tam notuje, dolary znikają na zapleczu. Przez moment się zastanawiam, czy jeszcze zobaczę jakiekolwiek pieniądze, na szczęście po chwili z zaplecza wyłania się magiczna ręka z solami i wszystko się zgadza.

dzien2-lima-picarones.jpg


Dochodzimy do głównego placu, który w prawie każdym południowoamerykańskim mieście nazywa się tak samo: Plaza de Armas. Plac wygląda ładnie, ale dzisiaj jest zamknięty ze względu na strajki (inflacja to nie tylko polska przypadłość). Kręcimy się jeszcze chwilę po centrum, po czym idziemy w okolice Mercado Central i Chinatown.

dzien2-lima-plazadearmas.jpg



dzien2-lima-starowka.jpg



dzien2-lima-chinatown.jpg


Wchodząc na Mercado, po raz pierwszy natykamy się na peruwiańską covidozę. Przy wejściu groźnie wyglądająca Peruwianka nakazuje założyć dwie maseczki chirurgiczne, spryskuje nam ręce czymś, co pachnie jak spirytus rektyfikowany, a na koniec prosi o okazanie certyfikatu przyjęcia 3 dawek szczepienia przeciw COVID. Niewiele rozumie z europejskiej papierologii, więc wpuszcza nas szybko do środka. Równie dobrze mogłem jej podsunąć pod nos wyciąg z konta bankowego albo zaświadczenie o kleptomanii.

dzien2-lima-mercado.jpg


Na Mercado dosyć szybko trafiamy do sekcji z jedzeniem. Czas na ceviche, narodowe danie Peru, czyli surową rybę marynowaną w sosie z cytrusów. Za 25 soli dostajemy zupę, a następnie ogromną porcję ryby w towarzystwie batata i peruwiańskiej kukurydzy. Może nie wygląda to zbyt smacznie na zdjęciu, ale jest naprawdę dobre!

dzien2-lima-ceviche.jpg


W ramach deseru idziemy na soki, czyli peruwiański klasyk na mercado. W każdym mieście wygląda to podobnie: sekcja z sokami to długi rząd stanowisk, które nie różnią się od siebie absolutnie niczym. Kiedy tylko obsługa zauważy gringos, zaczyna krzyczeć i machać cennikami jak gejsze wachlarzami w upalny dzień (no, może troche bardziej nachalnie i z mniejszą gracją). Każde stanowisko oferuje świeżo wyciskane soki z mlekiem lub bez. Ceny, w zależności od wybranych owoców i miasta, to ok. 5-9 soli za dużą porcję ok. 0,5 litra soku. Jeżeli podadzą wam małe szklanki, to po wypiciu porcji dostaniecie dolewkę. Popularne są soki z mango, papai, karamboli, lucumy i paru innych tropikalnych owoców.

Zobaczyliśmy już chyba wszystko, co było do zobaczenia, a jest dopiero połowa dnia. Postanawiamy wrócić do hostelu i dołączyć po południu do Free Walking Tour. Zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobnie wycieczka wróci w te same rejony, które zwiedzaliśmy rano, ale nie mamy nic lepszego do roboty.

Nie mylimy się. Free Walking Tour jest zresztą w ogóle mało fascynujący, bo z 2,5 godziny 45 minut poświęcamy na dojazd na starówkę, a kolejne 45 minut próbujemy się dostać na Plaza de Armas. Ze względu na strajki policja odgrodziła nie tylko sam plac, ale też pobliskie kwartały, więc biedny przewodnik prowadzi nas w kolejne zamknięte uliczki, w których kolejni policjanci machają rękami, żeby szedł dalej. W końcu ktoś się nad nami lituje i dopuszcza nas do placu, ale i tak nie dowiadujemy się od przewodnika nic ciekawego.

dzien2-lima-trawnik.jpg


Po powrocie do hostelu odpoczywamy chwilę i idziemy do parku Circuito Mágico del Agua na wieczorny pokaz świateł i wody (wstęp 4 sole). Pokaz (jak i cały park) okazują się bardzo ładne, nieco podobne na przykład do warszawskich fontann, ale jest tego więcej i na większym obszarze.

dzien2-lima-magico1.jpg



dzien2-lima-magico2.jpg


Po obejrzeniu parku wracamy do hostelu i idziemy spać, bo rano czeka nas lot do Arequipy. Obok pokoju bez zmiłowania zasuwa pompa… :)Dzień 3: Arequipa
O 5:30 czeka na nas taksówka zamówiona przez hostel (w stronę lotniska jest tańsza, 40 soli). Znowu jedziemy przez dziwne dzielnice, i to drogami, które wyglądają jak pole minowe.

Jako białasy z Europy trzymamy się klasycznej zasady: na lotnisku 2h przed odlotem. Nauczka na przyszłość, że w Peru chyba jednak można ten czas skrócić, bo kontrola bezpieczeństwa jest bardzo sprawna, nie trzeba wyjmować płynów, nie wyrzucają też butelek z wodą. Lotnisko w części krajowej wygląda przyzwoicie, jest parę knajp, w których za ok. 15 soli można dostać zestaw: kawa + kanapka lub empanada. Empanada z kurczakiem dobra, ale kawa niepijalna. Jak się potem okaże, ta jakość czarnego napoju to standard w wielu peruwiańskich przybytkach.

Nasz bagaż to kultowe plecaki CabinMAX sprzed 6 lat. Ich wymiary “trochę” przekraczają wytyczne linii LATAM w zakresie “1 personal item”. Przed otwarciem bramki obserwujemy zresztą loty innych linii (Sky, Viva Air), gdzie obsługa bezlitośnie podstawia stojak do wymiarowania bagażu i kasuje dolary za nadwymiarowe walizki. My na szczęście nie lecimy low costem, w LATAM nikt nie zwraca nam uwagi na za duże plecaki (ale już osoby, które wzięły 2 sztuki bagażu, są zatrzymywane). Czyli podobnie jak w Europie :D

Lot mija szybko, za oknem po lewej stronie piękne widoki na Andy. Dostajemy nawet przekąskę, batonik z komosą ryżową :) Dolatujemy planowo do Arequipy i chcemy wziąć Ubera z lotniska, ale kierowca na czacie aplikacji zaczyna coś kombinować i opowiadać o “podatkach wyjazdowych z lotniska”, które musimy zapłacić (?). Szybko się okazuje, że oficjalny taksówkarz zawiezie nas do centrum za 35 soli, czyli taniej, niż Uber i jego “opłaty wyjazdowe”.

dzien3-lot-arequipa.jpg


Arequipa od razu robi lepsze wrażenie. Położona jest na wysokości ok. 2300 m n.p.m., więc stanowi świetne miejsce do aklimatyzacji wysokościowej. Wokół miasta rozpościerają się góry i wulkany o wysokości ok. 6000 m n.p.m. Nie ma tu tyle brudu i rozpadających się budynków, co w Limie. Kierowcy jeżdżą mniej agresywnie, nie trąbią tak wściekle, ogólnie jest nieco przyjemniej. Bardzo przyzwoity hotel (Los Andes B&B) mamy praktycznie przy samym Plaza de Armas, a pokój dostajemy na grubo przed oficjalnym checkinem.

Inna jest tu też pogoda. Przez całą zimę w Limie króluję La Garúa, wieczna mgła będąca efektem mieszania się gorącego przybrzeżnego powietrza z zimnymi, wilgotnymi wiatrami znad Pacyfiku. W Arequipie widoczność jest zdecydowanie lepsza, świeci mocne słońce, więc smarujemy się dokładnie filtrem 50 i wyruszamy na lokalne Mercado.

Targowisko w Arequipie też jest przyjemniejsze od tego w Limie. Próbujemy wspomnianych już soków, a potem jeszcze dwóch niewielkich potraw kuchni peruwiańskiej: papa rellena (ziemniaczane krokiety z nadzieniem) oraz rocoto relleno (faszerowana papryka popularna właśnie w Arequipie, uwaga, sama papryka jest ostra!). Za jedno i drugie płacimy po ok. 5-7 soli.

dzien3-arequipa-mercado1.jpg



dzien3-arequipa-mercado2.jpg



dzien3-arequipa-mercado3.jpg


Czas znaleźć dwudniową wycieczkę do kanionu Colca! Interesuje nas trekking + późniejszy przejazd z Chivay (rejon kanionu) bezpośrednio do jeziora Titicaca/Puno, bez powrotu do Arequipy (pozwala to zaoszczędzić dużo czasu). W pierwszej agencji po opisie słowno-muzycznym wycieczki słyszymy cenę za trekking 200 soli oraz podrzucenie na busa do Puno, który musimy sobie zorganizować sami. W drugiej agencji (Bravo Peru Tours) obsługa pokazuje nam prezentację w Power Poincie (!) z opisem wycieczki, a na dodatek obiecują zorganizować za nas busa. Wszystko to za cenę 160 soli od osoby (trekking) + 120 soli transport do Puno. Jesteśmy pod wrażeniem profesjonalizmu prezentacji wyświetlanej na Windowsie 98, więc od razu kupujemy pakiet wycieczka + transport. Dla porównania, gdybyśmy chcieli zarezerwować te rzeczy wcześniej przez internet, to zapłacilibyśmy ok. 600-700 zł, czyli dwa razy więcej. Magia kupowania wycieczek gotówką na miejscu w Peru.

Mamy jeszcze pół dnia dla siebie w Arequipie, więc zwiedzamy miejscowe klasyki:
(1) Plaza de Armas: piękna katedra, a w tle widoki na pobliskie góry/wulkany.
(2) Mundo Alpaca: sklep z wyrobami z alpaki (kosmiczne ceny) oraz mini ekspozycja: zobaczymy tu, jak wygląda wełna z alpaki i tkanie z takiej wełny, jest też zagroda z kilkoma pociesznymi zwierzakami (żywymi).

dzien3-arequipa-mundoalpaca1.jpg



dzien3-arequipa-mundoalpaca2.jpg


(3) San Lázaro: niewielka dzielnica (osiedle?) z najstarszymi budynkami w mieście, wykonanymi z jasnych kamieni ciosanych. Ponoć to od nich Arequipa nazywana jest białym miastem, ale szczerze mówiąc, dzielnica nie robi na nas większego wrażenia.
(4) Punkt widokowy Yanahuara: do tego punktu idzie się przez most Grau, z którego swoją drogą jest bardzo ładny widok na góry. Sam punkt Yanahuara (bezpłatny) położony jest przy niewielkim skwerze i widać z niego jeden z pobliskich wulkanów-sześciotysięczników.

dzien3-arequipa-mostgrau.jpg



dzien3-arequipa-yanahuara.jpg


Widok z Yanahuara jest nienajgorszy, ale liczyliśmy na więcej, więc… idziemy do kolejnego punktu widokowego, Carmen Alto. Ewidentnie widać, że punkt jest położony z dala od turystycznej trasy, bo po drodze mijamy pola uprawne i osiedla dla miejscowych. Największym zaskoczeniem na trasie jest jednak… kościół. Oficjalna nazwa to “Templo de la Iglesia de Jesucristo de los santos de los últimos días”, na szczęście ktoś wpadł na to, żeby skrócić ją do “Templo de Arequipa”. Budynek był budowany w latach 2017-2019, więc jest świeżutki. Wraz z otaczającym go ogrodem kościół wygląda naprawdę schludnie i nowocześnie, zdecydowanie wybija się na tle otaczającej go starej zabudowy.

dzien3-arequipa-templo.jpg


Dochodzimy do punktu Carmen Alto i na dzień dobry słyszymy klasyczne, peruwiańskie “5 soles!”. Okazuje się, że wstęp jest płatny. Widok wynagradza jednak wydane dinero, jest naprawdę ładnie i widać stąd pobliskie góry i wulkany. Moim zdaniem warto, jeśli ma się trochę nadmiarowego czasu w Arequipie. A jeśli się nie ma, to warto chociaż zajrzeć na wspomniany wcześniej most Grau, widok podobny, choć nieco gorszy.

dzien3-arequipa-carmenalto.jpg


Zrobiło się późno, więc odpuszczamy jeden z klasyków Arequipy, klasztor Santa Catalina. W zamian wracamy na Plaza de Armas i lądujemy w barze Waya Lookout na dachu jednego z budynków. Bar ma takie sobie opinie w internecie, ale jakimś cudem dostajemy tutaj najlepsze Pisco Sour, jakie przyjdzie nam wypić w Peru. Wypijamy powoli klasycznego peruwiańskiego drinka z pięknym widokiem na podświetloną katedrę i wracamy do hotelu, bo czeka nas pobudka o 2:30 rano.

dzien3-arequipa-plazadearmas.jpg

Dzień 4: Kanion Colca
Wstajemy półprzytomni i pakujemy się. Udaje nam się nawet zjeść jakieś tosty! W Peru śniadanie bardzo często jest wliczone w cenę noclegu. Ponieważ miejscowe plany wycieczek dla turystów układają sadyści i wiele z nich zaczyna się o 3-5 rano, często hotelarze w środku nocy wystawią już coś do zjedzenia albo dają zapakowane.

Ostrzegano mnie, że w Peru często są opóźnienia. Nasz busik początkowo rusza punktualnie, ale po 45 minutach jazdy stajemy na stacji paliw i… wyłączamy silnik. Po około godzinie jeden z pasażerów pyta, dlaczego właściwie urządzono nam aromaterapię benzyną na przedmieściach Arequipy. Okazuje się, że przewodnik zapomniał zabrać grupę trzech osób, chociaż ktoś z tego samego hotelu już jest z nami w busiku.

Grupa w końcu dołącza do nas taksówką i ruszamy. Na wysokości jest niesamowicie ciemno i zimno, a na szybach busa pojawia się szron. Przewodnik nie włącza ogrzewania, tylko… daje nam kocyki pledowe a’la IKEA.

Już po wschodzie słońca docieramy do miejscowości Chivay na śniadanie. To taki peruwiański klasyk: trafiamy do czegoś na kształt jadłodajni, siadamy przy długich stołach z innymi wycieczkami i dostajemy jeść. Jak na nadchodzący 6-godzinny trekking, to jest bardzo skromnie: każdy dostaje 2 bułeczki, mikroskopijną ilość masła oraz… dwie ćwiartki plastra szynki. Po negocjacjach dorzucają nam trochę dżemu, ale dalej czujemy, że niewiele zjedliśmy. Razem z poznaną Holenderką łapiemy po dodatkowej bułce ze stolika obok, gdzie są wolne miejsca. Jest nam trochę lepiej, ale okazuje się, że wywołaliśmy olbrzymie zamieszanie. Obsługa trzykrotnie sprawdza wolne miejsca, z których zniknęły bułki. Potem w ramach śledztwa wypytuje siedzących obok Hiszpanów, dlaczego na tych talerzach nie ma bułek, czy może ktoś tu siedział i się przesiadł? To dochodzenie trwa jakieś 10 minut, a przecież mówimy o dwóch suchych bułkach. Na szczęście ostatecznie śledztwo zostaje umorzone w świetle braku postępów w sprawie.

dzien4-colca-sniadaniechivay.jpg


Najedzeni, brzuchy pełne (powiedzmy), więc ruszamy dalej. Jedziemy w głąb kanionu, podziwiając przy tym piękne widoki. Docieramy do punktu widokowego Cruz del Condor na oglądanie kondorów. Mamy spore szczęście: tego dnia spotykamy ich aż 8. Majestatycznie unoszą się nad kanionem, podlatują blisko i nic sobie z naszej obecności nie robią. Świetny widok!

dzien4-colca-cruzdelcondor.jpg



dzien4-colca-cruzdelcondor2.jpg


Jedziemy dalej do miejscowości Cabanaconde, gdzie zaczyna się trekking do kanionu. Mamy ze sobą duże plecaki, których nie zamierzamy targać w dół, więc zostawiamy je do przechowania u Peruwianki prowadzącej drobny biznes (sprzedaje napoje, batoniki, papier toaletowy). I tu peruwiański klasyk: w agencji w Arequipie “zapomnieli” nam wspomnieć, że zostawienie plecaków jest płatne. Na szczęście opłata jest niewielka (3 sole od plecaka), więc nie robimy awantury. Bardziej boli bilet wstępu do kanionu, który kosztuje dodatkowe 70 soli (ale o tym nas uprzedzano).

dzien4-colca-mapa.jpg


Trekking podzielony jest na 2 dni: dzisiaj głównie schodzimy (ok. 6-6,5h) do noclegu w dole kanionu, następnego dnia wchodzimy z powrotem mniej więcej do punktu rozpoczęcia trekkingu. Trafia nam się świetna, kameralna grupka, sami Europejczycy, bo ponoć Peruwiańczycy rzadko chodzą po górach. Nasz peruwiański przewodnik zresztą przyznaje nam wprost, że dopiero rozpoczął tę pracę i jest w kanionie dopiero drugim raz :) Grupę mamy mocną, trzymamy dobre tempo, więc dosyć szybko schodzimy w dół kanionu do mostu. Nogi trochę bolą, w końcu musieliśmy zejść jakieś 1400 metrów. Nie pomaga też specjalnie słońce na głowami. Przy moście robimy chwilę odpoczynku i idziemy dalej: mamy teraz bardzo krótkie podejście (ok. 10 min), po czym będziemy szli po płaskim terenie do miejsca lunchu w wiosce San Juan De Chucchu. I tu zaskoczenie: to krótkie podejście okazuje się dla wszystkich mordercze. Sapiemy, dyszymy, płuca palą. Nie wróży to zbyt dobrze przed podejściem następnego dnia :)

dzien4-colca-kanion.jpg



dzien4-colca-rzeka.jpg


Lunch jest całkiem w porządku: zupa z komosą ryżową (trochę przypomina krupnik), a następnie lomo saltado, danie kuchni chińsko-peruwiańskiej, smażone kawałki wołowiny (lub alpaki) z warzywami i ryżem. Peruwiańczycy do warzyw zaliczają ziemniaka, więc dostajemy na jednym talerzu i frytki i ryż :) Najedzeni odpoczywamy chwilę i ruszamy dalej. Od tego miejsca, zdaniem przewodnika, będziemy mieli jeszcze ok. 2,5-3h marszu po terenie określanym jako “inca flat”, czyli wcale nie będzie płasko, raczej góra-dół, góra-dół… :)

dzien4-colca-kanion2.jpg



dzien4-colca-kanon3.jpg


W trakcie marszu podziwiamy kanion, a przewodnik co jakiś czas robi przystanki na ciekawostki. Dowiadujemy się m.in., że Colca jest trzecim najgłębszym kanionem świata, że to tak naprawdę półkanion-półdolina, że do odkrycia i popularyzacji kanionu przyczynili się Polacy w 1981 roku. Mamy też okazję nawdychać się aromatów z liści lokalnego drzewa, które ponoć pomagają przy chorobie wysokościowej i zmęczeniu. W kilku miejscach znajdujemy też stoiska ze słodyczami i napojami. Miło trafić na taką “peruwiańką Żabkę” na szlaku pośrodku niczego, tym bardziej, że ceny są bardzo przystępne i za kilka soli można dostać wodę albo czekoladę. Strach pomyśleć, ile by sobie zażyczyli górale, gdyby taka “Żabka” stała na środku szlaku na Giewont…

dzien4-colca-noclegpodejscie.jpg


W końcu docieramy do drugiego mostu nad rzeką i po chwili trafiamy do noclegu: Sangalle / Oasis. Nogi już nas porządnie bolą, więc wskakujemy do basenu. Woda ma dosyć przyjemną temperaturę i świetnie nam robi po takim trekkingu.

dzien4-colca-oasis.jpg



dzien4-colca-basen.jpg



dzien4-colca-oasis2.jpg


Oasis składa się z kilku ”ośrodków”, wszystkie wyglądają podobnie: mają basen, bardzo podstawowy sklepik (zimne piwo i cola, za colę bodajże 6 soli) i pokoje z łóżkami. Pokoje są baaardzo podstawowe: na betonowej posadzce stoją po prostu łóżka z grubymi kołdrami, a na suficie wisi pojedyncza żarówka. I tyle. Nie ma żadnych mebli, szafek, gniazdek elektrycznych. Telefony można niby podładować w jadalni, ale w praktyce wszystkie wtyczki wypadają tam z gniazdka. Są też dwa wspólne prysznice i dwie toalety. W prysznicach jest ciepła woda, ale tylko jeden z nich ma akceptowalne ciśnienie. W toaletach papieru brak, trzeba mieć swój. Niektórzy z naszej grupy za dodatkowe 10 soli mają “pokoje premium” z własną łazienką, ale poza tym warunki są podobne.

dzien4-colca-pokoj.jpg



dzien4-colca-wc.jpg


Miejsce ma z pewnością swój klimat, ale trzeba się przygotować raczej na leniwe popołudnie/wieczór, bo poza basenem brak tu atrakcji. Niektórzy z naszej grupy po prostu ucinają sobie kilkugodzinną drzemkę :D Na kolację dostajemy caldo de gallina (peruwiański rosół) oraz kurczaka z ryżem, frytkami i sałatką z awokado (peruwiańskie sprzątanie lodówki). Kurczaka jest śladowa ilość, bo cały kawałek to głównie kość, ale duże ilości węgli i tłuszczu robią swoje.

Po kolacji rozmawiamy chwilę z naszą grupą i uciekamy do łóżek – rano rozpoczynamy trekking o 5:00, jeszcze przed wschodem słońca.Dzień 5: Poranny trekking i przejazd do Puno

O 5:00 rano jesteśmy już na nogach, gotowi pokonać ponad 1000 metrów różnicy wysokości. Zakwasy trochę dają się we znaki, ale na szczęście dzisiaj do wchodzenia będziemy korzystać z innych partii mięśniowych niż te, które zajechaliśmy poprzedniego dnia przy schodzeniu. Jest ciemno i zimno, ale to akurat dobrze, bo wspinaczka szybko nas rozgrzewa. Szlak jest dosyć monotonny, serpentyna wiedzie cały czas w górę. Za naszymi plecami wstaje słońce i co jakiś czas podziwiamy poranne widoki na kanion.

dzien5-kanionwschod.jpg


Przed wyjazdem naczytałem się strasznych opinii o tym podejściu. Niektóre opisy wskazywały, że kanion Colca to najgorsze doświadczenie w życiu, że ludzie wypluwają tu płuca i wzywają helikoptery pogotowia. Szczególnie pamiętam relację jednej Europejki, która rzekomo przeszła bezproblemowo setki kilometrów w górach całej Ameryki Południowej, po czym trafiła do peruwiańskiego kanionu, padła na wznak i popłakała się z wysiłku.

dzien5-podejsciekanion.jpg


Te histeryczne historie pisane są chyba pod wyświetlenia, bo w rzeczywistości nic strasznego na tym szlaku się nie dzieje. Ludzie wchodzą spokojnie, każdy swoim tempem. Osoby, które naprawdę nie dają rady, mogą wynająć osła, aczkolwiek odradzam to rozwiązanie, bo zwierzęta nie wydają się zbyt zadowolone z pełnionej funkcji. Szlak przewidziany na ok. 3 godziny najlepsi z naszej grupy przeszli w 2 h, a najgorsi w 2 h 30 min. Nie widziałem też, żeby po drodze ktokolwiek leżał, płakał, wzywał Boga, Allaha albo pogotowie (a ludzi było naprawdę sporo).

dzien5-koniectrekkingu.jpg


Oczywiście łatwo nie było, w końcu znajdujemy się na znacznej wysokości, ale nawet osoby, które za bardzo nie chodzą po górach, dadzą radę, o ile na co dzień utrzymują jakąkolwiek sprawność fizyczną i nie przyrosły do kanapy. A czy warto? Pewnie! Z perspektywy czasu kanion wspominam jako jeden z najlepszych momentów w Peru.

Przy końcu podejścia można za kilka soli kupić herbatkę z liści koki albo andyjskiej mięty (muña, polecam) i coś do jedzenia. Dopiero po zakończeniu trekkingu idziemy do pobliskiej wioski Cabanaconde na pierwszy posiłek tego dnia. Jest to klasyczne peruwiańskie śniadanie, czyli dwie buły z dżemem, jajecznica z 1 jajka i pół plastra szynki, ale po ponad dwugodzinnym trekkingu wszystko smakuje jak z trzygwiazdkowej restauracji w Paryżu.

dzien5-sniadaniepotrekkingu.jpg



dzien5-cabanaconde.jpg


Bus powrotny zabiera nas z głównego placu w Cabanaconde. Po drodze jest kilka przystanków. Najpierw podjeżdżamy w miejsce rozpoczęcia trekkingu poprzedniego dnia, żeby odebrać swoje duże plecaki. Następnie przejeżdżamy z powrotem przez kanion i zatrzymujemy się w punkcie na zdjęcia, gdzie dodatkowo stoi budka z lokalnymi specjałami :) za 4 sole Peruwianka robi nam Colca Sour, czyli drinka z dodatkiem owocu kaktusa sancayo. Owoc jest bardzo kwaśny, budzi skojarzenia z niedojrzałym kiwi, ale drink jest pyszny! No i kosztuje niecałe 5 złotych :)

dzien5-przejazd-kanion.jpg


Po przystanku na fotki jedziemy do gorących źródeł w okolicach Chivay. Źródła są opcjonalne, wstęp kosztuje 15 soli, ale nikt z grupy nawet przez chwilę się nie waha. Do wyboru jest kilka źródeł o temperaturze wody 36-40 stopni. Zbiorniki są na świeżym powietrzu, ale mają zadaszenie. Nie ma tu luksusów, ale nikt nie narzeka, po dwóch dniach trekkingu wygrzanie obolałych nóg jest świetnym pomysłem.

dzien5-goracezrodla.jpg


Ostatni przystanek w kanionie to lunch. Uprzedzano nas, że nie jest wliczony w cenę wycieczki, i okazuje się dosyć drogi jak na warunki peruwiańskie (35 soli bez napojów). Na szczęście ma formułę bufetu, dania są typowo peruwiańskie, jest ich dużo i są smaczne, więc każdy wychodzi najedzony i zadowolony.

dzien5-bufet2.jpg



dzien5-bufet.jpg


Główna wycieczka wraca do Arequipy, a nam przewodnik organizuje przesiadkę na bezpośredniego busa z Chivay do Puno. Jest przy tym trochę zamieszania, bo busik miał już wyjechać, a się opóźnia, ale ostatecznie z 45-minutowym poślizgiem ruszamy do Puno.

Busik, którym jedziemy, należy do firmy Nativa Express. Chyba bardzo im zależy na opiniach, bo dostajemy bezpłatnie wodę, a przewodnik nawija przez pół trasy o wszystkim, co turystów może tylko interesować. Mnie akurat interesuje to średnio, więc zasypiam w połowie wywodu o tym, czym się różnią lamy od alpak, wikunii i gwanako.

Po drodze mamy kilka przystanków. Na początku stajemy w restauracji/sklepiku przy rozjeździe na Arequipę/Puno. Na ścianie znajdujemy plakat Polaka, dzięki któremu odkryto kanion Colca :) miejsce jest przygotowane typowo pod turystów, można tutaj kupić w rozsądnych cenach fajne pamiątki, wypić herbatę z peruwiańskich ziół i zrobić sobie zdjęcie z flagą na tle wulkanu.

dzien5-przejazd-yurek.jpg


Po drodze do Puno podziwiamy piękne, surowe krajobrazy Peru. Tu i ówdzie pojawiają się lamy i alpaki, a im bliżej jesteśmy Puno, tym więcej widzimy małych jezior schowanych między górami. Zaczynamy też czuć wysokość, sam dostaję delikatnych zawrotów głowy.


Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

pajacyk 26 maja 2022 12:08 Odpowiedz
Czekam na więcej
sudoku 26 maja 2022 12:08 Odpowiedz
@robokun Rozumiem, że oprócz lotów koszty noclegów i reszty są proporcjonalne na osobę?
robokun 26 maja 2022 17:08 Odpowiedz
Tak, wszystko jest w przeliczeniu na osobę, loty również.
jerzy5 20 czerwca 2022 05:08 Odpowiedz
Fajna relacja, ciągle przede mną, kazdy szczegoł pomoże mi to zrobić 2023, więc prosze pisz jak najwięcej
fortuna 5 lipca 2022 05:08 Odpowiedz
Quote:ale fajnie się jedzie ze świadomością, że tą samą drogą można dojechać zarówno na południe Argentyny, jak i na północ Alaskino nie do konca, bo z Kolumbii do Panamy trzeba jednak wziac transport wodny, gdyz droga sie konczy
robokun 5 lipca 2022 12:08 Odpowiedz
Dzięki za zwrócenie uwagi, uściśliłem tę informację w relacji :)
robokun 22 lipca 2022 12:08 Odpowiedz
PodsumowanieGdybym miał jednym zdaniem opisać Peru, zrobiłbym to tak: Kraj z przepiękną przyrodą i dobrą kuchnią, ale też z ludźmi, których raczej ciężko pokochać.Zabrakło mi u Peruwiańczyków pogody ducha i wyluzowania, z którymi kojarzą się w większości Latynosi. Było za to sporo nieogarnięcia, kurczowego trzymania się absurdalnych przepisów i trochę kłamstewek, byle nam coś sprzedać.Peruwiańskie Andy zrobiły na mnie jednak duże wrażenie. Widoki w Kanionie Colca i na Tęczowej Górze na długo pozostaną w pamięci i były chyba najfajniejszymi punktami całej wycieczki. Zapewne to samo powiedziałbym też o Machu Picchu, gdyby nie ta przeklęta mgła :)Najmniej podobało mi się chyba w Paracas. Nie mówię, że było źle – po prostu inne atrakcje wyprawy przyćmiły to miejsce.Co się zaś tyczy trasy wycieczki – chyba nic bym w niej nie zmienił. Lubimy zwiedzać aktywnie i intensywnie, ale też bez szaleństw, i taki właśnie w praktyce okazał się nasz plan. Przeglądając inne relacje na forum stwierdzam, że Gringo Trail to był dobry wybór. Owszem, w większości miejsc czuliśmy mocno turystyczny klimat, ale odwiedzane atrakcje były warte przeciskania się niekiedy przez spore chmary selfie sticków :)Czy wróciłbym do Peru? Żeby odwiedzić te same miejsca raczej nie. Chętnie jednak dałbym sobie drugą szansę na Machu Picchu, najlepiej w wersji z kilkudniowym trekkingiem. No i zupełnie nie udało mi się zajrzeć do amazońskiej dżungli, więc… kto wie? Może kiedyś?Na koniec podziękowanie: forum fly4free niesamowicie pomogło mi w planowaniu wyprawy. Chętnie odwdzięczę się społeczności – jeżeli mogę coś komuś podpowiedzieć z wyprawą do Peru, piszcie śmiało. Dzięki wielkie tym, którzy podzielili się wcześniej swoimi doświadczeniami, oraz tym, którzy czytali moją relację. Do następnego posta!<KONIEC>
camilozeta 31 sierpnia 2022 23:08 Odpowiedz
robokun napisał:<KONIEC>Dzięki robokun za wyczerpujący opis, trochę mi zajęło przeczytanie, wyobrażam sobie ile musiało zająć napisanie :lol: Za miesiąc tam będziemy, też na dwa tygodnie ale zaczynamy od Cusco i zjeżdzamy w dół. Oby tylko pogoda nie spłatała nam takiego figla na MP.Pozdrawiam
camilozeta 21 października 2022 23:08 Odpowiedz
-- 21 Paź 2022 21:47 -- Hej, nasza wyprawa do Peru tez juz sie zakonczyla. Poniewaz zadano mi pytanie na PW, czy zaczynajac od drugiej strony nie mielismy problemow z aklimatyzacja, napisze, ze w naszym przypadku obylo sie bez zadnych problemow. Do Cuzco przylecielismy z Limy w poludnie i spedzilismy tam reszte dnia wloczac sie po miescie.Oczywiscie zulismy liscie koki tak na wszelki wypadek. Nastepnego dnia zrobilismy wycieczke po Sacred Valley a kolejnego wspielismy sie juz na Rainbow Mointain (5200m). Wzielismy rano Sorojchi Pills na wszelki wypadek i poza bezdechem na gorze nie bylo zadnych innych objawow. Potem obylo sie tez bez zadnych problemow. Peru jest swietne ??Pozdrawiam -- 21 Paź 2022 21:48 -- Hej, nasza wyprawa do Peru tez juz sie zakonczyla. Poniewaz zadano mi pytanie na PW, czy zaczynajac od drugiej strony nie mielismy problemow z aklimatyzacja, napisze, ze w naszym przypadku obylo sie bez zadnych problemow. Do Cuzco przylecielismy z Limy w poludnie i spedzilismy tam reszte dnia wloczac sie po miescie.Oczywiscie zulismy liscie koki tak na wszelki wypadek. Nastepnego dnia zrobilismy wycieczke po Sacred Valley a kolejnego wspielismy sie juz na Rainbow Mointain (5200m). Wzielismy rano Sorojchi Pills na wszelki wypadek i poza bezdechem na gorze nie bylo zadnych innych objawow. Potem obylo sie tez bez zadnych problemow. Peru jest swietne ??Pozdrawiam -- 21 Paź 2022 21:49 -- Hej, nasza wyprawa do Peru tez juz sie zakonczyla. Poniewaz zadano mi pytanie na PW, czy zaczynajac od drugiej strony nie mielismy problemow z aklimatyzacja, napisze, ze w naszym przypadku obylo sie bez zadnych problemow. Do Cuzco przylecielismy z Limy w poludnie i spedzilismy tam reszte dnia wloczac sie po miescie.Oczywiscie zulismy liscie koki tak na wszelki wypadek. Nastepnego dnia zrobilismy wycieczke po Sacred Valley a kolejnego wspielismy sie juz na Rainbow Mointain (5200m). Wzielismy rano Sorojchi Pills na wszelki wypadek i poza bezdechem na gorze nie bylo zadnych innych objawow. Potem obylo sie tez bez zadnych problemow. Peru jest swietne ??Pozdrawiam
robokun 30 października 2022 12:08 Odpowiedz
@camilozeta Cieszę się, że choroba wysokościowa Was ominęła. Mam nadzieję, że moja reacja pomogła w jakiś sposób zaplanować podróż :) Słyszałem też o osobach, które z Limy lecą do Cusco, a potem od razu jadą do Machu Picchu. Ponoć to bezpieczna opcja, bo MP jest położone niżej niż Cusco i znajduje się poniżej umownej granicy choroby wysokościowej.