0
maginiak 8 września 2021 14:15
5a.jpg



I wyżej…..


5b.jpg



I wyżej……


5d.jpg



A potem się zatrzymaliśmy.


6.jpg



Tak, tu spotkaliśmy się z przeznaczeniem – znaleźliśmy się w miejscu, gdzie ten święty dzień postanowiło święcić prawdopodobnie 99% rumuńskiej populacji.
Miało się wrażenie, że zjechali tu wszyscy wraz ze swoimi ciotkami, wujami, dziadkami, babkami, synami, córkami a nawet z teściowymi. Byliśmy świadkami wielopokoleniowego święta – wśród gwaru i śmiechu jedzono kiełbasę i ser i cieszono się tym wspaniałym dniem, nie bacząc na przeciwności. Wielkie święto odbywało się w każdym stojącym w korku aucie z osobna, choć były i takie, które łączyły się w pary i świętowały wspólnie.

To wszystko działo się jakieś 3,5km od szczytu. Samochody początkowo wydawały się stać w miejscu, co właściwie pozbawiło nas nadziei, że dokądkolwiek w tym dniu dotrzemy.
Potem zaczęliśmy się poruszać w ślimaczym tempie, zatrzymując się jednak po kilkudziesięciu metrach na kolejne 10 minut postoju.
To mi się nie podobało na tyle, że bez dłuższych negocjacji z moim uwięzionym za kierownicą mężem, zabrałam się i ruszyłam w kierunku szczytu na piechotę.


8.jpg



Początkowo całkiem przyjemnie się szło, choć z delikatną konsternacją obserwowałam znikający coraz bardziej w tyle samochód z mężem środku - miałam wrażenie, że obejdę cały świat dookoła a kiedy wrócę, on będzie tkwił nadal w tym samym miejscu. W końcu pogodziłam się jednak z jego losem i wspinałam się dzielnie do góry.
Po jakichś 30 minutach zaczęłam wprawdzie troszkę żałować, że wyszłam tak jak stałam, w koszulce i w klapeczkach – a tu przecież góry a ja coraz wyżej i wyżej. Mimo to pięłam się w górę.


9.jpg



Do czasu.

Zaczęło się od niegroźnego kapuśniaczku, który następnie przeszedł w drobny deszczyk a chwilę później w całkiem spory deszcz.
Po 10 minutach zaczęło już regularnie lać.
Byłam już całkiem niedaleko szczytu, ale dalsza wspinaczka w górę w deszczu jakoś mi się nie uśmiechała i lepszą opcją wydawał się mimo wszystko powrót do ciepłego samochodu.
Nie potrafiłam jednak zlokalizować męża i nie wiedziałam jak daleko się znajduje, nie mogłam się też dodzwonić, bo nie było zasięgu. Postanowiłam więc poszukać schronienia w przyrodzie i udało mi się całkiem szybko znaleźć zagłębienie w skale, które wprawdzie nie pozwalało na rozpalenie ogniska, ale dzięki niemu przynajmniej przestało padać mi na głowę.

Po mniej więcej 30 minutach udało mi się wreszcie skontaktować z mężem. Był już całkiem niedaleko, a że przestało trochę padać, wyruszyłam w kierunku samochodu.
Kiedy dotarłam, wyglądałam jak nieszczęście, ale i tak byłam szczęśliwa, bo chwilę później zaczęło się to:

https://www.youtube.com/watch?v=zC4Ik69 ... l=Maginiak

Burza trwała kilkanaście minut, i o dziwo, po jej zakończeniu samochody ruszyły nieco sprawniej i po jakichś 20 minutach byliśmy na górze.

A tam co? Tak, jarmark!


10.jpg



Ludzi było mnóstwo, a prawdopodobnie część z nich i tak została wcześniej wypłoszona przez burzę. Ci którzy pozostali kontynuowali wielkie świętowanie zajadając grillowany ser i gofry.

Ale szczerze mówiąc było mi już wszystko obojętne.
Miejsce to bez tych wszystkich ludzi jest na pewno bardzo ładne. Niestety w moim przypadku tłumy psują wszystko. Jednak sami tego chcieliśmy, było się tu nie pchać w niedzielę.

Mimo wszystko zrobiliśmy kilka zdjęć - starając się celować w odstępy między ludźmi.


11.jpg



12.jpg



13.jpg



13a.jpg



Następnie ruszyliśmy w kierunku miejsca kolejnego noclegu, czyli Vila Balea, która znajdowała się jedynie kilkanaście minut drogi stąd.
Pozostało jeszcze minąć tunel, w którym znajduje się najwyższy punkt trasy i mogliśmy zjeżdżać w dół po południowej stronie.

Trasę Transfogarską podobno najlepiej pokonywać od strony północnej ze względu na znacznie ciekawsze widoki – i w sumie jeśli się faktycznie jedzie, to prawdopodobnie tak jest. Jeśli się stoi w korku, to nie wiem czy ma to jakiekolwiek znaczenie. Informacyjnie podam jednak, że w drugą stronę też był korek, ale z pewnością znacznie mniejszy niż ten, w którym staliśmy my jadąc od strony północnej.

Kiedy ruszyliśmy, znowu zaczęło padać, ale widoki i tak były ładne.


14.jpg



Kiedy po kilkunastu minutach dotarliśmy na miejsce wyszło słońce.


15.jpg



Jeśli chodzi o nocleg w Vila Balea to mogę polecić. Można wziąć domek lub pokój w murowanym budynku. My wzięliśmy domek i nie żałujemy – oprócz tego, że woda w brodziku kabiny prysznicowej w zasadzie zatraciła umiejętność spływania do kanalizacji, nie można się było do niczego przyczepić.
Na kolację wybraliśmy się do restauracji na miejscu – tak jakbyśmy mieli inny wybór ;) Nie było jednak łatwo. Próbowaliśmy zamówić kilka pozycji z karty i dopiero za piątym czy szóstym razem, trafiliśmy na coś, co według kelnera było dostępne. Po pięciu minutach kelner wrócił jednak z informacją, że tego co wybraliśmy też już nie ma. Na koniec powiedziano nam wprost, że mamy zamówić TO i TO. Mnie się trafiła polenta z kozim serem a mężowi jakieś mięso. W sumie nie narzekaliśmy, tym bardziej, że ptaszki śpiewały a okolica była piękna.

Po kolacji wybraliśmy się na spacer i wreszcie znaleźliśmy się w górach, które były takimi, jakimi być powinny.


17.jpg



18.jpg



16.jpg



W drodze powrotnej ze stanu błogiego relaksu wytrącił nas alert otrzymany na telefon, który ostrzegał o niedawno widzianych w okolicy niedźwiedziach – przy czym nie był to tylko niewinny sms o zagrożeniach, jakie rozsyła się u nas, ale bardzo głośny alarm połączony z wibracją.
Uznaliśmy więc że nie ma żartów i pokornie przyspieszyliśmy kroku.@eskie Jakkolwiek bym nie była utalentowana w dziedzinie, którą masz na myśli, to jedno jest pewne - gdybym spróbowała zmaterializować tę aktywność w formie pisemnej, to by Wam wszystkim oczy popękały przy czytaniu :D@eskie Szczerze mówiąc jedyna odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to: NIE MAM POJĘCIA!
Ale kreatywność forumowiczów jest wielka więc próbuj, kto wie co z tego wyniknie ;)Kolejny poranek przywitał nas słoneczną pogodą, więc tym chętniej ruszyliśmy w dalszą drogę.


IMG_2007.jpg



Według pierwotnego planu w tym dniu mieliśmy dotrzeć do Pitesti, bo tam oficjalnie kończy się droga 7C. Po głębszej lekturze postanowiliśmy jednak zmienić trasę i odbić wcześniej na zachód w kierunku kolejnej górskiej drogi, którą zamierzaliśmy pokonać, czyli Transalpiny – od pewnego momentu droga 7C staje się po prostu całkiem zwykłą drogą bez spektakularnych widoków i uznaliśmy, że nie ma sensu jechać nią do końca dla samej przyjemności jazdy. Po tej zmianie zamiast w Pitesti mieliśmy zanocować kilka godzin drogi dalej na zachód, bliżej miejsca gdzie ma swój początek Transalpina.

Co do konkretnego planu i atrakcji na trasie w tym dniu, zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, bo w ogóle nie czytałam wcześniej o południowej części Trasy Transfogarskiej. Postanowiliśmy jednak nie nadrabiać zaległości i po prostu dać się zaskoczyć.

Większość trasy wiedzie wzdłuż jeziora zaporowego Vidraru, które powstało po budowie zapory na rzece Arges w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Vidraru jest największym sztucznym jeziorem w Rumunii, ma prawie 9 km2 powierzchni a jego maksymalna głębokość to 155m.
Pierwsze wrażenia z drogi były bardzo dobre, głównie dzięki temu, że wyraźnie zostawiliśmy za sobą chaos, który towarzyszył nam w dniu poprzednim.


18a.jpg



Samochody mijaliśmy okazjonalnie - miało się wrażenie, że wszyscy ludzie, którzy siedzieli nam niemal na kolanach w dniu poprzednim, jakimś cudem wyparowali (ewentualnie zjechali wieczorem w dół z powrotem północną częścią drogi.)

Jechaliśmy około 30 minut wzdłuż jeziora poszukując miejsca, w którym będzie można je obejrzeć z bliska, jednak droga biegła po wysokiej skarpie a ścieżek którymi można by zejść w dół nie było.


IMG_2008.jpg



Gdy już udało nam się znaleźć miejsce, które wydawało się odpowiednie, u dołu ścieżki wylądowaliśmy na terenie prywatnej posesji. Podwinęliśmy więc ogony i ruszyliśmy szukać dalej.

I w końcu się udało – to miejsce było fantastyczne.


19.jpg



20.jpg



21a.jpg



21.jpg



22.jpg



Spędziliśmy tu jakiś czas napawając się pięknem gór i wód, po czym ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu dzikiej przyrody.

I spotkaliśmy ją, znacznie szybciej niż się spodziewaliśmy.

Dla mnie był to pierwszy raz, gdy spotkałam dzikiego niedźwiedzia. I było to zjawisko dla mnie na tyle niezwykłe i niespodziewane, że w pierwszej chwili zareagowałam mówiąc do męża: No nie, popatrz, sztuczny niedźwiedź!
O sztuczności niedźwiedzia zdawała się świadczyć głównie pozycja, w której się aktualnie znajdował – siedział na pupie, oparty wyprostowanymi plecami o przydrożną barierkę, a przednie łapy miał uniesione na wysokości klaty. Wyglądało to z grubsza tak jakby siedział przy nieistniejącym stole.
Kiedy go minęliśmy, początkowo trwałam w przekonaniu, że niedźwiedź jest sztuczny, jednak mój mąż Sokole Oko przekonał mnie, że się mylę i po kilkuset metrach postanowiliśmy zawrócić, by mu się bliżej przyjrzeć. Było tam już kilka innych samochodów, które również zatrzymały się do niedźwiedzia, a ich pasażerowie, o zgrozo, podobno częstowali go bananami. Sama tego nie widziałam, ale tak twierdził mój mąż Sokole Oko.
No cóż, to się w głowie nie mieści! Ale przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego niedźwiedź początkowo wyglądał, jakby siedział przy stole w oczekiwaniu na posiłek.

https://www.youtube.com/watch?v=bcfzqqx ... l=Maginiak

Kolejnym punktem podróży i kolejnym zaskoczeniem, okazała się Zapora Vidraru. Tak – naprawdę nie mieliśmy wcześniej zielonego pojęcia, że to cudo znajdzie się na naszej drodze.
Ale tym większy był nasz zachwyt. Bo gdybyśmy widzieli zaporę wcześniej na zdjęciach, na miejscu nie byłoby takiego efektu łał.
Miejsce to jest niesamowite, spojrzenie z zapory w dół sprawia, że w brzuchu czuć motyle.


23.jpg



23a.jpg



24a.jpg



24.jpg



25.jpg



Tak jak mimo naszego niedouczenia, nie mieliśmy szans na ominięcie zapory Vidraru, tak ominęliśmy nieintencjonalnie kolejną atrakcję na trasie czyli Cytadelę Poenari. Prowadzą do niej długie schody, a z góry można podziwiać okolicę. Widok jest na pewno ładny, o czym my niestety nie mieliśmy okazji się przekonać. NIESTETY tym bardziej, że plan na ten dzień został w zasadzie wykonany, a nie było jeszcze południa. Mieliśmy przed sobą jeszcze tylko około dwóch godzin drogi do miejsca kolejnego noclegu w raczej średnio spektakularnym miejscu - i to miało być na tyle.

Nie było rady, przystąpiliśmy do zmiany planu. Tym razem nie było to już takie łatwe, bo na bezpłatne odwołanie rezerwacji było już za późno. Zadzwoniłam więc do hotelu z błagalnym pytaniem czy nam darują i pozwolą odwołać rezerwację bezpłatnie. Miła pani, mimo bardzo nikłej znajomości angielskiego, potwierdziła na migi, że nie ma problemu. I znowu mogliśmy decydować co dalej.
Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy do miejsca noclegu w następnym dniu, czyli położonego w górach pensjonatu Poarata Raiului (co oznacza w tłumaczeniu Bramę Niebios) dzieliło nas 5 godzin drogi. Decydując się na dojechanie tam, przejechalibyśmy w tym dniu również znaczną część Transalpiny, czyli drogi 67C, która jest najwyżej położoną drogą w Rumunii - w najwyższym punkcie osiąga 2145 m n.p.m.
Słońce świeciło a my byliśmy w dobrych nastrojach, więc nie zastanawiając się długo, postanowiliśmy spędzić dodatkowe kilka godzin w trasie i ruszyć w kierunku Bramy Niebios.
Po głębszym rekonesansie na temat tego miejsca, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że decyzja była słuszna – wcześniej nie doczytałam, że by dotrzeć do Bramy Niebios, trzeba odbić z Transalpiny i przejechać 16 km szutrową drogą, której pokonanie zajmuje około godziny.
Wyglądało więc na to, że spędzimy 2 kolejne dni w miejscu nieco odciętym od świata. I to było dobre.

Zanim jednak było nam dane dotarcie tamże, mieliśmy do pokonania Transalpinę, a przynajmniej znaczną jej część.
Ogólnie panuje przekonanie, że Transalpina to brzydsza siostra Trasy Transfogarskiej. Mogłoby się więc wydawać, że jest tu mniej ciekawie pod względem widokowym.
Moje osobiste doświadczenie było inne – okolice Transalpiny są piękne i co najważniejsze wciąż nieskażone masową turystyką.


58.jpg



59 Transalpina.jpg



60.jpg



61.jpg



62.jpg



63.jpg



64.jpg



Ja czułam się tu dużo lepiej niż na Trasie Transfogarskiej, która może i jest bardziej spektakularna, ale za sprawą dużej ilości ludzi niestety wiele traci ze swego uroku.

https://www.youtube.com/watch?v=YyDecj9 ... l=Maginiak

Po przejechaniu najwyżej położonego odcinka Transalpiny, droga jest nadal bardzo ładna.


66.jpg



Z utwardzonej drogi w kierunku Poarta Raiului zjeżdżaliśmy na wysokości jeziora polodowcowego Oasa.


67.jpg



Zjechaliśmy na szutrową drogę i tu nastąpił moment, w którym mój mąż się złamał i przekazał mi kierownicę. Po prostu nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście.

Na miejsce dojechaliśmy po mniej więcej 45 minutach.


69.jpg



70.jpg



Pensjonat nie leży w całkowitym odosobnieniu, bo jest tu jeszcze kilka innych budynków.
Niemniej, byliśmy zadowoleni – tym bardziej że do dyspozycji mieliśmy apartament z trzema balkonami, a jeden z nich znajdował się w łazience. Bardzo mi się to podobało.


68.jpg



W tym dniu nie mieliśmy już siły na wiele więcej, poza uczciwym rumuńskim posiłkiem składającym się z żeberek i polenty. Karta była wprawdzie znacznie dłuższa i zawierała dziczyznę różnego rodzaju, niestety, nic z tych rzeczy nie było dostępne – i to nie tylko w tym dniu, wyglądało na to że dziczyznę przestano tu dowozić jakieś 10 lat temu. Tak czy inaczej było bardzo smacznie i mimo odosobnienia tego miejsca niedrogo, piwo w cenie 7 RON przypieczętowało dobry dzień.
W planie na kolejny dzień mieliśmy trekking, którego po prostu nie mogłam się doczekać.@craison Dokładnie nie liczyłam wydatków ale ceny są niższe niż u nas, średnio pewnie o 10-15%.
Za wakacje zapłacisz na pewno mniej niż w Polsce, szczególnie mając do wyboru Wybrzeże czy co gorsza Zakopane.Pisanie relacji to nie jest prosta sprawa. I prawdopodobnie dopiero ten, któremu dane jest doświadczyć tego zajęcia, potrafi w pełni docenić wysiłek forumowiczów, którzy podjęli się tego zadania i co ważniejsze, postanowili je dokończyć. Może za drugim czy trzecim razem idzie łatwiej. Nie wiem.

W każdym razie ja po napisaniu dwóch pierwszych odcinków tej relacji nie do końca byłam pewna, czy wystarczy mi cierpliwości do sortowania i przycinania zdjęć, czy nie będę miała dość samej siebie, gdy przechodząc po raz enty ścieżkę „Wybierz pliki” -->„Dodaj pliki” -->„Umieść w treści relacji”, przeklinam ze złością komunikat: „Obrazek musi mieć przynajmniej 0 pikseli szerokości, 0 pikseli wysokości, i co najwyżej 1600 pikseli szerokości i 1200 pikseli wysokości. Przesyłany obrazek ma 2016 pikseli szerokości i 1134 pikseli wysokości. lub 3.jpg => Plik jest za duży, maksymalny dopuszczalny rozmiar to 1 MiB.
No ileż można, przecież już zmniejszałam! Tak, dokładnie to zdjęcie zmniejszałam! Motyla noga, nie zapisało się! I w kółko to samo!

I tak w sumie ponad miesiąc zajęło mi opisanie tak naprawdę krótkiej i nieskomplikowanej podróży. Dziś powoli zmierzam ku końcowi, chyląc kapelusza przed tymi, którzy mają siłę i ochotę na to, by opisywać większość swoich podróży.

Dzień 7
Brama Niebios


1b.jpg



Za tłumaczeniem Google ze strony pensjonatu „Brama Niebios”:

Obszar Bramy Niebios
Brama Nieba to obszar wielkiego piękna, położony między szczytami Sureanu, Patru i Canciu, opisany w jego opowiadaniach przez wielkiego powieściopisarza Mihaiła Sadoveanu.
Położony na wysokości 1565 m n.p.m., oferuje naturalny śnieg przez prawie 5 miesięcy w roku, od grudnia do końca kwietnia.


Brama Niebios oferuje jednak coś więcej.

Widziałam niedawno reportaż o Kogucie Błażeju.
Błażej, jak na prawdziwego koguta przystało, pieje ile wlezie. Pieje rano, pieje w południe, pieje wieczorami. Pieje również w nocy, najchętniej o trzeciej czy czwartej nad ranem.
Kogut Błażej mieszka na wsi i zarówno on jak i jego właściciel uważają, że tak jak kogut przynależy do wsi, tak pianie przynależy do koguta. O której by miał nie piać, jest dobrze i tak jak panbógprzykazał.
Kogut Błażej ma jednak sąsiada, który jest innego zdania. Sąsiad przeprowadził się na wieś z wielkiego miasta, a przygnała go zapewne chęć zaznania spokoju od zgiełku. A tu kogut piejący o każdej porze dnia i nocy! Po prostu bezczelność! No więc sąsiad nie myśląc długo, zgłosił Błażeja na policję – że Błażej mu zakłóca i że jego właściciel ma natychmiast coś z Błażejem zrobić, a najlepiej to skrócić o głowę.
Zarówno jednak policja, jak i właściciel rzeczonego koguta, a nawet cała wieś, nie zrobili nic więcej poza pokazaniem mieszczuchowi wielkiego wała pod tytułem: Zachciało Ci się wsi, to albo słuchasz piania albo wracaj skąd żeś przyszedł. I co? I mają ludziska rację!

Tak wielką rację, jakiej ja na pewno nie miałam, gdy pierwszej nocy u Bram Niebios budziłam się z pianą na ustach mniej więcej co godzinę.
Bo te dwie istoty, które kiedyś wyglądały jak poniżej, dzisiaj wyglądają zupełnie inaczej.


1.jpg



Dziś mają ogromne łby, wielkie łapy i niezwykle donośne głosy, a ich główną powinnością jest strzeżenie Bramy Niebios przed muchami, co robią z rozkoszą przez dzień cały a najchętniej w środku nocy.

No więc nie pospaliśmy za dobrze tej nocy pośród gór, ale siłą nas tu przecież nikt nie ciągnął - dostaliśmy jedynie to czego chcieliśmy.
Hmmm, dostaliśmy nawet więcej, bo poranek przywitał nas deszczem. A jak wiadomo, górskie wędrówki w deszczu są super.

Zanim jednak przystąpiliśmy do wędrowania, zjedliśmy śniadanie.
Czy było smaczne w sumie nie bardzo pamiętam, bo nie mogłam się skoncentrować na jedzeniu za sprawą maszyny, która robiła Piiiiik. Bardzo głośne Piiiiik!
To był taki dźwięk, jaki wydaje zrozpaczona lodówka, gdy zapomnimy ją właściwie domknąć.
Naprawdę nie wiem jak to możliwe, ale zdawaliśmy się być jedynymi osobami w sali śniadaniowej, które słyszały Piiiiik i którym ono przeszkadzało. Pozostali goście po prostu spożywali posiłek, my słuchaliśmy Piiiiik.
Po nocy spędzonej w towarzystwie dwóch ogromnych owczarków szczekających nam do ucha, Piiiiik było dokładnie tą rzeczą, której najbardziej tego poranka potrzebowałam.

Po śniadaniu trochę się przejaśniło, a trochę nadal padało... Mimo to postanowiliśmy wyruszyć na szlak.


1a.jpg



Zidentyfikowaliśmy kilka różnych możliwości, od bardzo prostych ścieżek pośród drzew, po nieco bardziej wymagające ścieżki w górę.


2.jpg



3.jpg



Braliśmy pod uwagę wszystkie możliwości i na pewno skorzystalibyśmy z jednej z nich, gdyby nie komary. Komary niestety bardzo mnie lubią. Dodatkowo te tutejsze to były krwiożercze bestie, których nie spotkałam nigdzie indziej. Kąsały przez spodnie, przez bluzę, wydawało mi się że kąsają nawet przez buty.
Do tego były ich całe chmary. Spray przeciw komarom niestety został w walizce, więc po jakichś czterdziestu minutach wymachiwania rękami w bardzo ładnych skądinąd okolicznościach przyrody, postanowiliśmy wrócić do pensjonatu po broń.

Wróciliśmy pokąsani i przemoczeni. Ale to nas nie powstrzymało i po otoczeniu się chmurą DEET wyruszyliśmy ponownie w trasę, ale tym razem zamiast w prawo, poszliśmy w lewo, co dla komarów robi z pewnością wielką różnicę.

Szliśmy przez jakiś czas połoniną, licząc na to, że pojawi się jakiś regularny szlak. Wcale się jednak na to nie zanosiło.
W końcu niechcący wkroczyliśmy na teren nieogrodzonego gospodarstwa, gdzie przywitała nas babulinka z trzema owczarkami. Jeden z nich był tak wielki, że myślałam, że to smok. Babulinka ze spokojem patrzyła jak się tułamy po jej posesji, to w prawo, to w lewo, próbując przedostać się do znajdującej się po drugiej stronie drogi.
Owczarki, w przeciwieństwie do babulinki, w ogóle nie były spokojne, a ich niepokój udzielił się również nam. Postanowiliśmy się wycofać i poszukać innej drogi, a psy podążyły za nami, szczekając donośnie.

Nie twierdzę, że uciekaliśmy, o nie! Po prostu szliśmy zdecydowanym szybkim krokiem marszowym. Psy nie bardzo chciały się odczepić - im szybciej szliśmy, tym głośniej szczekały i tym bardziej czuliśmy ich oddech na plecach. Zwolnienie kroku niestety niewiele dawało. Zatrzymały się dopiero dobry kilometr od gospodarstwa, ale mimo że straciły nas z oczu, nadal szczekały, co nam wcale nie umilało wędrówki.
Przeszliśmy kolejny kilometr, może dwa, drogą, która nadal wcale nie wyglądała na regularny szlak. Wokół było mnóstwo powalonych drzew. I póki powalone drzewa były wokół, akceptowaliśmy ten fakt ze spokojem i ochoczo podążaliśmy naprzód, gdy drzewa zagrodziły nam skutecznie drogę, przestało nam być do śmiechu - bo oznaczało to mniej więcej tyle, że musimy wrócić na spotkanie z owczarkami.

Psy pojawiły się ponownie znacznie szybciej niż się ich spodziewaliśmy i nie wyglądały na zadowolone. Były na tyle agresywne i natarczywe, że przez chwilę zaczęłam się rozglądać za drzewem, na które można by uciec w razie czego. Mojemu mężowi jednak nie w głowie była ucieczka na jakieś głupie drzewo! Chwycił w rękę kij większy od siebie i dzierżąc go dzielnie w garści, ruszył przed siebie. A ja za nim. I tak sobie szliśmy w miłej atmosferze, my, psy i kij, kilka kilometrów wspólnej wycieczki, aż do gospodarstwa, z którego psy za nami wyruszyły.
Na nasze szczęście, postanowiły tam pozostać, żegnając nas donośnym hau.

Dalsza część wycieczki przebiegła spokojnie i bez udziału zwierząt. Las wokół był dziki, iglasty, było mnóstwo mchu, który uwielbiam, bo nadaje taki bajkowy klimat. Tym razem było cicho i przyjemnie.


6.jpg



4.jpg



5.jpg



Wędrowaliśmy może z godzinkę, po czym zgodnie uznaliśmy, że zasługujemy na solidny posiłek złożony z mięsa i polenty.
Byliśmy zmęczeni - komary, psy, deszcz i całe to świeże powietrze zrobiły swoje. Wieczór spędziliśmy popijając to i owo i trochę ciesząc się na powrót do cywilizacji w kolejnym dniu.
Kładliśmy się nieco z duszą na ramieniu w nadziei, że część naszej historii z owczarkami w roli głównej dobiegła końca.
I tak też się stało – tej nocy spaliśmy jak dzieci a psy postanowiły zrobić to samo.No to zmierzam do brzegu.

Dzień 9 i 10
Timisoara

Poranek dnia kolejnego upłynął nam na śniadaniu spędzonym w towarzystwie maszyny, która robi Piiiik oraz całej palety innych dźwięków w bonusie.
Tego dnia Piiik przeplatało się z dźwiękami przebojów z dawnych lat płynących z ogromnego głośnika umieszczonego tuż nad naszym stołem. Przeboje przemielono, wyżęto i rozwałkowano na placek w taki sposób, że trudno było je rozpoznać. Było to coś w rodzaju disco polo, połączonego z bardzo złym niemieckim techno podszytym popowym bitem i chorałami gregoriańskimi.
Naprawdę nie wiem jak można coś takiego wymyślić. Usiedliśmy przy tym konkretnym stole pod głośnikiem z pełnym rozmysłem licząc na to, że „muzyka” trochę zagłuszy Piiiik. W sumie prawie się udało, choć koniec końców nie jestem pewna, które dźwięki bardziej wyprowadzały mnie z równowagi.

Od razu po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku Timisoary, która miała być naszym ostatnim przystankiem w Rumunii. Pogoda była póki co taka sobie, było dość chłodno i nadal deszczowo. Prognoza dla Timisoary pokazywała jednak 28 stopni i pełne słońce więc popołudnie zapowiadało się przyjemnie.
Póki co, czekały nas jednak cztery godziny w trasie. Najpierw szutrowa droga, a niedługo potem, taaaak: AUTOSTRADA!!!! Pierwsze doświadczenie z autostradą w Rumunii i pierwsza okazja do rozwinięcia prędkości 140 km na godzinę, po prostu szał!

Wprawdzie trochę brakowało nam tutaj zataczającej się od lewa do prawa trzody chlewnej, ale na nudę nie narzekaliśmy. Jazdę urozmaiciło nam najpierw gigantyczne oberwanie chmury, a następnie mijane samochody o mało opływowych kształtach – w ten sposób wygiętego błotnika używa się tu prawdopodobnie do tego, by nie rozwinąć zbyt dużej prędkości. Dzięki temu na drodze jest bezpieczniej.


41.jpg



Generalnie jazda po rumuńskich drogach to interesujące doświadczenie, które kosztuje tylko 35 RON za calutki miesiąc. Naprawdę warto w tę przyjemność choć raz w życiu zainwestować.

Do Timisoary dotarliśmy wczesnym popołudniem. Mieliśmy spędzić tutaj dwa leniwe dni.

Timisoara jest miejscem, w którym można się naprawdę miło ponudzić.
W zestawieniu najpiękniejszych miast w Rumunii pojawia się ona zwykle na podium obok Sighisoary i rzeczywiście na swoje miejsce zasługuje.
Nim jednak przejdę do unoszących się nad miastem oparów lenistwa, pozwolę sobie przytoczyć kilka ciekawostek. Warto bowiem wspomnieć, iż Timisoara była pierwszym miastem w Europie posiadającym elektryczne oświetlenie ulic, a także jako pierwsza wprowadziła tramwaje. Ponadto właśnie tutaj rozpoczęła się rewolucja w 1989 roku, która doprowadziła do upadku rządów Ceausescu. Z Timisoarą wiąże się zapewne wiele innych ciekawych historii, ja zapamiętałam jednak tylko te powyższe, co uznaję za ilość w zupełności wystarczającą.

Nim wyjdziemy na ulice Timisoary, jeszcze tylko kilka słów o naszym hotelu. Zatrzymaliśmy się w Mercure Timisoara i mogę śmiało powiedzieć, że był to jeden z fajniejszych hoteli, w których było mi dane nocować. Celowo używam słowa „fajny”, bo mimo swojej okropności właśnie ono mi tu najbardziej pasuje.

Hotel jest nowiutki i błyszczący. Z zewnątrz ma formę bardzo klasyczną, natomiast w środku po prostu mieni się kolorami. Niemal wszystkimi sprzętami znajdującymi się w pokoju można sterować z poziomu tabletu a panel dotykowy służy nawet do spuszczania wody w toalecie. Nawet w Japonii takiego cuda nie widziałam.
Poza tym mamy tu kabinę prysznicową w centralnym punkcie pokoju – można ją sobie zasłaniać lub odsłaniać zdalnie w zależności od potrzeb i nastroju. Wisienką na torcie okazał się ogromny taras – gdybyśmy tylko mieli rowery, wieczorami zapewne urządzaliśmy tam wyścigi. Kolejną obok tarasu wisienką, było hotelowe śniadanie. Absolutnie fantastyczne, perfekcyjne, idealne! Po prostu mniam!

W kwestii hotelu musi się jednak pojawić jedno NIESTETY. Bo niestety się nie popisaliśmy i nie zrobiliśmy tam nawet połowy zdjęcia, więc wklejam zdjęcia ukradzione ze strony hotelu <wstydzi się>
Pardon, Monsieur Accor!



Dodaj Komentarz

Komentarze (25)

pajacyk 8 września 2021 17:08 Odpowiedz
Zapowiada się super, proszę o więcej.
jekyll 8 września 2021 23:08 Odpowiedz
Bardzo fajnie się czyta :D Czekam na te jeziora, lasy, góry ;)
elwirka 9 września 2021 17:08 Odpowiedz
Nie trzymaj nas w takiej niepewności. Napisz, co było pite w Mercurym. Węgierski tokaj czy jednak rumuńskie alkohole;-)
misiatek 9 września 2021 17:08 Odpowiedz
Quote:Aż się prosi o naklejenie na nagrobki QR kodów z tłumaczeniami na angielski – choć z drugiej strony to doprawdy okropny pomysł.Cudowne! :)
eskie 9 września 2021 23:08 Odpowiedz
elwirka napisał:Nie trzymaj nas w takiej niepewności. Napisz, co było pite w Mercurym. Węgierski tokaj czy jednak rumuńskie alkohole;-)istnieje opcja, że nie pamiętają :lol: :lol: :lol:
maginiak 10 września 2021 12:08 Odpowiedz
@elwirka @eskie Haha, mądrale…. Otóż możecie mi wierzyć lub nie, ale po tym co się działo rankiem tego dnia, i co - nie oszukujmy się – było żałosnym następstwem piwa o nazwie Ursus, akurat tego wieczoru byliśmy bardzo grzeczni i chyba nie piliśmy nic oprócz oranżady - co oczywiście nie zmienia faktu, że jest to do nas zupełnie niepodobne :lol: A skoro już jesteśmy przy temacie alkoholu (ponownie!), to Rumunia niestety nie była dla nas zbyt łaskawa w tym zakresie. Bo my lubimy DOBRE piwo i nawet sami je warzymy – to znaczy małżonek warzy, a ja trzymam sitko. No i ogólnie nasza bajka to piwa rzemieślnicze, których w tej części Rumunii było jak na lekarstwo - jedynym miejscem, gdzie je spotkaliśmy, była Timisoara, dopiero pod koniec wycieczki.Na szczęście jeśli chodzi o Ursusa, mąż się szybko zahartował i po kłopotach na pierwszej randce, potem poszło już z górki :D
eskie 10 września 2021 12:08 Odpowiedz
Piwo piję sporadycznie i raczej mało. Ale w Braszowie naszło mnie na kupno 1-2 puszek/buletek piwa. Ale w pobliskim sklepiku, były tylko sześciopaki po 6x1,5 lub 6x2,5 litry. Mniejszych litraży nie było :)
misiatek 13 września 2021 17:08 Odpowiedz
Zawieszenie akcji wskazuje, że następny odcinek będzie chyba o przygodach w wannie? ;)
igore 13 września 2021 17:08 Odpowiedz
maginiak napisał:Bo miasta to takie przestrzenie, które nam służą głównie do włóczenia się. My nie umiemy zwiedzać. Zamiast tego przełączamy się na zwolnione tempo i się po prostu snujemy. Cieszymy się tym co ładne, a często nawet bardziej tym co brzydkie, przesiadujemy z kotami na krawężnikach, wylegujemy się na murkach lub bardzo kulturalnie siadamy na parkowych ławkach, obserwujemy ludzi i obgadujemy ludzi. Budynki oglądamy głównie z zewnątrz, a do środka wchodzimy tylko wtedy, gdy zewnętrze wyda się nam w jakiś sposób intrygujące lub kiedy po prostu słyszeliśmy coś ciekawego na jego temat. Bardzo mi się podoba Twoja relacja. Dobrze się czyta w pracy. Dodatkowo, cieszę się, że inni też nie umieją zwiedzać. ;)
elwirka 13 września 2021 17:08 Odpowiedz
Ja to nazywam zwiedzaniem w emeryckim tempie. Nieśpiesznie, nóżka, za nóżką. Odpoczynki na każdej napotkanej ławeczce. I lanczyki co dwie godziny, bo zawsze coś kusi zapachem. I w efekcie połowa zaplanowanych punktów nie dochodzi do skutku z braku czasu. No nic. Zawsze będzie powód, by tam wrócić. ps. Wciągnęłam się w relację. Nie przestawaj pisać;-)
maginiak 14 września 2021 12:08 Odpowiedz
Misiatek napisał:Zawieszenie akcji wskazuje, że następny odcinek będzie chyba o przygodach w wannie? ;)CHYBA nie. Obawiam się, że w tym zakresie niestety zupełnie brak mi talentu :lol: igore napisał:Dodatkowo, cieszę się, że inni też nie umieją zwiedzać. ;)Ty mi też poprawiłeś humor :)elwirka napisał:Ja to nazywam zwiedzaniem w emeryckim tempie.@ elwirka Czy Ty mnie obrażasz? No dobra, masz rację :D
eskie 19 września 2021 12:08 Odpowiedz
Misiatek napisał:Zawieszenie akcji wskazuje, że następny odcinek będzie chyba o przygodach w wannie? ;)maginiak napisał:CHYBA nie. Obawiam się, że w tym zakresie niestety zupełnie brak mi talentu :lol: Dziwne, przecież masz dzieci, więc i jakąś, choćby minimalną, praktykę takoż. Ale fakt, masz rację, praktyka a talent, to dwie różne rzeczy. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
maginiak 21 września 2021 12:08 Odpowiedz
@eskie Jakkolwiek bym nie była utalentowana w dziedzinie, którą masz na myśli, to jedno jest pewne - gdybym spróbowała zmaterializować tę aktywność w formie pisemnej, to by Wam wszystkim oczy popękały przy czytaniu :D
igore 21 września 2021 12:08 Odpowiedz
maginiak napisał:Zawsze gdy widzę ludzi stojących w długiej kolejce zadaję sobie jedno pytanie: Czy możliwym jest aby miejsce, do którego ci ludzie tak pokornie czekają, okazało się w rzeczywistości tak oszałamiająco piękne, że doświadczenie owego piękna warte jest dwóch godzin mojego czasu spędzonego w oczekiwaniu. .Tu chodzi o to, że jak się stoi długo w kolejce, to potem musi się podobać. Dodatkowo masz wrażenie, że uczestniczysz w czymś wyjątkowym. ;)
eskie 21 września 2021 12:08 Odpowiedz
maginiak napisał:@eskie Jakkolwiek bym nie była utalentowana w dziedzinie, którą masz na myśli, to jedno jest pewne - gdybym spróbowała zmaterializować tę aktywność w formie pisemnej, to by Wam wszystkim oczy popękały przy czytaniu :D Całkowi OT, ale może by założyć temat w którym, w sposób zawoalowany i trochę jak w TW, opisywać nasze "przygody" podróżnicze, miejsca, zwyczaje, osoby (delikatnie i anonimowo).Np.Sardynia, pusta dzika, piaszczysta plaża, pacholę zostało w hotelu. Romantyczna atmosfera zrobiła swoje, drobny pasek niestety też :(. Zalecam brać duży ręcznik lub koc na piaszczyste plaże.co sądzisz @maginiak, chwyciłby taki temat?Potem zgłoszę mój post do Modów, aby go gdzieś przenieśli, aby Ci nie zaburzać ciekawej relacji.
maginiak 22 września 2021 12:08 Odpowiedz
@eskie Szczerze mówiąc jedyna odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to: NIE MAM POJĘCIA!Ale kreatywność forumowiczów jest wielka więc próbuj, kto wie co z tego wyniknie ;)
craison 29 września 2021 12:08 Odpowiedz
szukam informacji na temat Rumunii bo chcemy się wybrać z żoną i dziećmi. Czy możesz coś więcej napisać na temat cen? Będziemy w cztery osoby a nie mamy zbyt dużego budżetu
radeom 29 września 2021 17:08 Odpowiedz
Mi też Transalpina podobała się bardziej niż Transfogaraska. Na tej pierwszej o wiele mniej turystów, więcej miejscówek do zatrzymania się i te rozległe przestrzenie robią lepsze wrażenie :)
maginiak 30 września 2021 17:08 Odpowiedz
@craison Dokładnie nie liczyłam wydatków ale ceny są niższe niż u nas, średnio pewnie o 10-15%.Za wakacje zapłacisz na pewno mniej niż w Polsce, szczególnie mając do wyboru Wybrzeże czy co gorsza Zakopane.
miloszp 30 września 2021 17:08 Odpowiedz
ja bym powiedział ze ceny jak w PL, pokoj to 100zł lub wiecej, jedzenie w knajpach w Polkich cenach, wstępy raczej nie tanie. Chodz chyab płacilem tylko jeden w SIbu 20 RON w Sibiu to nawet wiecje niz w pl.
jekyll 11 października 2021 23:08 Odpowiedz
Nie pocieszę Cię, przy pisaniu relacji, drugi/trzeci raz wcale nie jest łatwiej :P Wyjazd bez przygód, to co to za wyjazd ;)
eskie 12 października 2021 12:08 Odpowiedz
maginiak napisał:Kogut Błażej mieszka na wsi i zarówno on jak i jego właściciel uważają, że tak jak kogut przynależy do wsi, tak pianie przynależy do koguta. O której by miał nie piać, jest dobrze i tak jak panbógprzykazał. Łączę się z Tobą w bólu. Pacholęciem będąc spędzałem lato z Tatą na wsi. Było tam takie jedno kogucie bydle, które z całego, ogromnego i urozmaiconego gospodarstwa, wybrało płot jakieś dwa mery od okna naszej sypialni. A w lecie spało się przy oknie otwartym.Darło dzioba z pierwszym brzaskiem około 4:00. W jego kierunku lato wszystko co mogło posłużyć za pocisk, buty, jabłka, noże. Po kilku dniach tak się wycwanił, że podskakiwał omijając ciskane różności, nawet na moment nie zaprzestając upiornego piania.Czas jakiś później ćwiczyliśmy z Tatą rzucanie widłami do starej stodoły, fajnie się wbijały. Któreś z nas rzuciło trochę za nisko i dokładnie w tym momencie, jak widły już leciały, kogut wstawił łeb ze szczelin stodoły. Dostał centralnie w czaszkę, jednym z zębów wideł, więc nie męczył się wcale. No cóż mogę więcej powiedzieć... smaczny był.
raphael 7 listopada 2021 17:08 Odpowiedz
Od postu, w którym jest "Dzień 5" zdjęcia się nie wczytują. Czy @maginiak możesz zerknąć czy jest ok powgrywane/poumieszczane/itd?
radeom 7 listopada 2021 17:08 Odpowiedz
Jest jakiś większy problem z ładowaniem zdjęć:bledy-na-forum,19,100205?start=220
maginiak 7 listopada 2021 17:08 Odpowiedz
@Raphael Dzięki za informację, z mojej strony nic nie zmieniałam, wygląda na to, że faktycznie jest to związane z jakimś poważniejszym błędem na forum. Szczerze mówiąc nie wiem co z tym mogę zrobić. Czy @moderacja może coś doradzić? Jeśli przyjdzie mi ładować zdjęcia od nowa to chyba się potnę szarym mydłemEdit: no nic, próbuję ładować zdjęcia od nowa, ale że część zmniejszonych zdjęć mi gdzieś zniknęła, mam przy tym naprawdę dużo radości. Pisanie relacji to doprawdy przygoda sama w sobie!