0
pabien 7 maja 2019 12:33
Bałem się tego wyjazdu. W Maroku byłem już na moim pierwszym samodzielnym wyjeździe poza Europę. Tylko było to bardzo dawno temu – liczba lat jest dwucyfrowa i pierwszą cyfrą nie jest 1.
Zaraz po Maroku byłem w Egipcie i Turcji i w skali od 1 do 10 upierdliwość marokańskich sprzedawców i innych, którzy próbowali mi coś zaoferować oceniałem na 9, przy czym dla Egiptu ta wartość wynosiła 6, a dla Turcji 3.
Ale skoro dzieci chciały (bo się naoglądały zdjęć na Instagramie) to wyboru wielkiego nie miałem.
Jak zwykle zabrakło czasu na planowanie, choć tym razem zaopatrzyłem się w przewodnik, który dałem dzieciom. Niech planują. Nie zaplanowały, a z przewodnika nikt nie skorzystał ani razu.
Wiedzieliśmy tylko tyle, że przylatujemy do Marrakeszu, a wracamy z Tangeru.
Zaczęło się zgodnie z oczekiwaniami czyli źle. Po przylocie na lotnisko, zakupie kart SIM postanowiliśmy dostać się do miasta, ominęliśmy taksówkarzy lecz w drodze do autobusu pojawił się sympatyczny i nieupierdliwy kierowca, który zaproponował dowiezienie nas do mediny za 100 MAD-ów. Nie za bardzo wiedziałem ile to jest, więc pojechaliśmy tych 5 km za 40 zł. Potem nie mogliśmy znaleźć naszego Riadu. Pojawił się pomocny staruszek, zaprowadził 2 metrów i zażądał pieniędzy. Ja głupi sięgnąłem do portfela, a tam najmniejszy nominał wynosił 50, staruszek powiedział, że wyda resztę i wydał 20 czy 30 MAD-ów. Czyli zarobił 8-12 zł na tym podprowadzeniu.
W tym momencie doszedłem do wniosku, że wystarczy robienia głupot i zachowania jak debil, czy zagubiony zachodni turysta. No dobrze, jeszcze poszliśmy do dwóch turystycznych knajp na dachach w Medinie płacąc całkiem pokaźne kwoty za takie sobie jedzenie i przepłacając pięciokrotnie za herbatę, ale w obu przypadkach dostaliśmy przynajmniej ładne widoki.
Na pewno też zapłaciliśmy trochę za dużo za noclegi, ale to raczej wynikało z terminu wizyty. Byliśmy w okolicach Wielkiejnocy, więc w turystycznych miejscach, turystów było zatrzęsienie. Do tego stopnia, że w Rabacie czy Szefszawanie najtańsze dostępne noclegi kosztowały po 400 – 600 zł za pokój trzyosobowy.
Słaba dostępność noclegów miała pewien wpływ na trasę naszej wycieczki. Drugim czynnikiem była pogoda. Wyjeżdżając sprawdziłem prognozę i wskazywała ona temperatury 25 – 30 stopni w dzień i 10 – 12 w nocy oraz dużo słońca. Taka pogoda owszem była przez pierwsze 2 dni w Marrakeszu. Potem temperatura potrafiła wynosić 14 stopni w najcieplejszym momencie dnia i jakieś 2 w nocy. Na dodatek od czasu do czasu padał deszcz, a my nie mieliśmy ani ciepłych ani przeciwdeszczowych ubrań. Zaznaczam, że te warunki nie odnoszą się do pobytu w górach lecz na nizinach. W Afryce było zimniej niż w Polsce w tym samym czasie.
Kolejny czynnik decydujący o wyborze tras dotyczył transportu. Myślałem o pożyczeniu samochodu, ale zważywszy na różne punkty przyjazdu i wyjazdu nie za bardzo wiedziałem gdzie miałbym nim jechać. Razem z dziećmi ustaliliśmy również, że będziemy raczej jeździć pociągiem i zrezygnujemy z wielogodzinnych przejazdów autobusem bądź grand taxi. W ogóle podróż z dziećmi to bardzo fajne usprawiedliwienie dla rezygnacji z bardziej ambitnych planów.
W rezultacie nasza trasa wypadła niezbyt fascynująco i przedstawiała się tak:


2019-05-07 (2).png



Z marokańskich must see zobaczyliśmy tylko Marrakesz, Fez i Szefszawan. Najmilszymi niespodziankami były natomiast Sefrou i Tanger. Do Casablanki pojechaliśmy tylko dlatego, żeby moje dzieci mogły zobaczyć ocean, bo go jeszcze biedne nie widziały, a prognoza pogody nie dawała szans na jakiekolwiek plażowanie, więc jazda do ładniejszych miejsc nad oceanem sensu nie miała. Kenitrę, nowoczesne i zamożne miasto koło Rabatu zobaczyliśmy tylko dlatego, że nie znaleźliśmy noclegu w stolicy. Podobnie nocleg w Tetuanie (który zresztą ma całkiem malowniczą i zupełnie nieturystyczną medinę) wynikał z braku noclegów w Szefszawanie.

Wydaje mi się, że z tą rezygnacją z pustyni postąpiłem słusznie, bo nie pojechałbym na tę pustynię co trzeba - myślałem o okolicach Zagory (byłem i rozczarowała mnie, ale ja kilkanaście lat wcześniej byłem w Ghadamesie w Libii, więc udało mi się poważniej napustyniować) Tymczasem wszystko wskazuje na to, że będąc w Maroku na pustynię wypada pojechać do Sachary Zachodniej, gdzie można nawet znaleźć pustynię dochodzącą do oceanu, i w ogóle na tym obszarze 1 człowiek przypada na 1 km2. Stąd po wycieczce do Maroka powstał plan powrotu na kilka dni następnym razem i krótkiej przejażdżki na południe od Maroka.

-- 07 Maj 2019 13:17 --

Dzień 1 i 2 Marrakesz.
Plan zwiedzania Marrakeszu przygotowała moja starsza córka, jednak nie korzystając z przewodnika tylko z google maps. Ja go wzbogaciłem dodając nieudaną próbę dotarcia nad rzekę.
Pierwszy dzień to medina, Jardin Majorelle oraz kilkukrotne przejście przez Dzemma El Fna. Do ogrodu poszły dzieci bo mnie kwiatki nie interesują, a wolałem posiedzieć i popić soczki bardziej niż oglądać kwiatki za 30 zł. Choć zdjęcia dziewczyny porobiły ładne. Plac i medina były męczące, choć już tam zauważyłem, że upierdliwość sprzedających jest znacznie mniejsza od tej, którą zapamiętałem. Dziewczyny mówią jednak, że tamtejsze kramy wyglądały na najciekawsze do robienia zakupów. Potem jednak okazało się, że w Sewilli można kupić marokańskie rzeczy w sklepach z normalnymi cenami na poziomie 20% cen wywoławczych z Tangeru (czyli pewnie 10% cen z Marrakeszu). Nie wiem, czy ktoś miałby siłę stargować te 90%. Pomimo planów robienia zakupów i kilku prób podjętych dopiero ostatniego dnia, z Maroka przywieźliśmy jedynie magnes za 5 MAD-ów. Ale zakupy to nie wszystko. Mamy bowiem mnóstwo zdjęć. Moich kiepskich i pięknych mojej córki.
Drugiego dnia po pierwsze mieszkaliśmy w ślicznym Riadzie, za jakieś straszne prawie 400 zł, po wtóre zwiedziliśmy kilka ogrodów, wież i bram oraz po trzecie i najciekawsze przeszliśmy się mocno nieturystycznymi obrzeżami mediny, gdzie nikt nam nie próbował niczego sprzedać, kolory były wspaniałe, choć czasami ludzie zachowywali się tak jakby nie za bardzo chcieli byśmy tam byli (ale może nam się wydawało). Zaznaczam, że nie próbowaliśmy im robić zdjęć.
Na koniec trochę obrazków. Nie do końca oddają kolory. Ta Cha jest z drugiego Riadu, nie wiem czy to żeńska wersja Che?Dzień 3 Casablanca

Do Casablanki pojechaliśmy pociągiem. Tam zupełnie nie wiedzieliśmy co będziemy robić. Najpierw pojawił się problem znalezienia noclegu, potem dotarcia do niego. W tym celu zainstalowałem ichniejszego Ubera o nazwie Careem. Ta aplikacja jest jakaś lewa, przyjeżdżają inne pojazdy niż zamawiane, albo nie daje się ich odnaleźć. Na 3 próby jedna zakończyła się przejazdem. Problemem okazało się jednak to, że ten przejazd okazał się jakieś 2 razy droższy niż przejazd petit taxi z powrotem. Zresztą w Casablance taksówki są zdecydowanie godne polecenia. Mają liczniki, a kierowcy zgadzają się na ich używanie. Wychodzą z tego jakieś śmieszne ceny. W sumie dla trzech osób wyraźnie niższe niż przy podróży komunikacją publiczną.
Miasto nas nie zachwyciło. W związku z problemami z Careemem do naszego noclegu przeszliśmy przez Medinę, która jest gorzej niż nijaka. Mieszkaliśmy tuż obok tego największego meczetu. To tak beznadziejna budowla, że nawet niewarta zdjęcia. Jej dach jest jedynie tłem dla modernistycznego, lecz średniej jakości budynku jakiegoś ministerstwa.
Ocean również nie był szczególnym przeżyciem. Fal nie było, plaża brudna, zachód słońca nijaki.
Ciekawy był olbrzymi budynek hali, której przeznaczenia nie ustaliłem
Zobaczyliśmy też budynek restauracji projektu jakiegoś szaleńca.

budynek marrakesz.jpg



Karate Kid2.jpg



hala.jpg



restauracja.jpg



Casablankę opuściliśmy bez żalu i kolejnym pociągiem pojechaliśmy do Fezu. Ale to jest już:
Dzień 4 Fez.
Taksówkarze w Fezie w przeciwieństwie do tych z Casablanki nie dają się przekonać do użycia licznika, jednak im bardziej odmawia się skorzystania z ich usługi tym bardziej spada cena. W końcu udało się znaleźć taksówkę, za jakieś 2 razy tyle co w Casablance (za podobny dystans) Ponieważ było to 8 zł uznałem, że jestem w stanie zaakceptować taki poziom okradania mnie.
Reakcja dzieci na Fez mocno mnie rozczarowała. Nie za bardzo podobało im się gubienie w uliczkach mediny, a poza tym zapachy były trochę brzydsze niż w Marrakeszu. Mi to pasowało. Najgorsze, że zupełnie ich nie ruszały farbiarnie, a w zasadzie to działały odpychająco, bo znów im się zapach nie podobał mimo, wręczenia mięty przy wejściu na taras. Od tego momentu ustaliliśmy, że podróżuję z francuskim pieskiem i księżniczką.
Prawdą jest to, że w Fezie tak typowych dla Maroka kolorów jest jak na lekarstwo, a farbiarnie też miały chyba jakiś zły dzień.

hydraulik.jpg



siłownia.jpg



kibolsko.jpg



farbiarnie.jpg



Tym co mnie w Fezie zdziwiło, oprócz postawy moich dzieci były zupełnie nowe, w sumie nie ohydne budynki w samym centrum Mediny.

nowe.jpg



nowe2.jpg



Po krótkim zwiedzaniu dzieci nie chciały już więcej Fezu, ja nie miałem pojęcie, gdzie jechać dalej – w Meknesie nie było noclegów, jazda przez góry trwałaby długo, a ja uznałem, że pewnie byśmy zmarzli (w tym momencie do wycieczki dołączył francuski piesek nr 2 mieliśmy więc jedną księżniczkę i 2 francuskie pieski). Starsza córka zobaczyła w mapach, że w okolicy jest jakiś wodospad. W miejscowości z wodospadem – Sefrou były noclegi, więc poszliśmy na dworzec autobusowy i stosunkowo bezproblemowo, przepłacając tylko jakieś 50% za bilety dotarliśmy do miejscowości, która okazała się być niezwykle atrakcyjna (w przeciwieństwie do wodospadu).
W naszym hotelu/pensjonacie atrakcją był starszy pan, który pełnił trudną do określenia funkcję, chyba zabawiacza gości. Okazał się być dawnym marokańskim hippisem, przy czym mówił, że w jego wypadku nie chodziło o jaranie i chlanie tylko czytanie i słuchanie muzyki. Długo opowiadał o swoich lekturach, słuchanej muzyce, wspominał czasy tolerancji i harmonijnego współżycia ludzi różnych wyznań, zdradził, że jego marzeniem jest odwiedzenie Taj Mahal.
W Sefrou znajdzie się nawet trochę modernizmu, ale najwspanialsza jest trochę zrujnowana, ale za to bardzo kolorowa medina, pozbawiona jakiejkolwiek turystycznej komercji. Jak wspomniałem wodospad jest taki sobie, ale można pod nim wypić herbatkę, czy jak to robili turyści z Niemiec (choć może pochodzenia marokańskiego), przywiezione z Europy piwo z Lidla.

modernizm.jpg



Medina4.jpg



Medina3.jpg



medina2.jpg



medina1.jpg



Wodospad.jpg


W Sefrou zauważyłem również, że francuski bywa całkiem zabawny – czerwony półksiężyc to czerwony croissant.

Czerwony kruasant.jpg

Dzień 6
Kolejny dzień był mniej udany. Nie chciało nam się tłuc autobusem do Szefszawanu, z Oujda była nie po drodze, pojechaliśmy więc pociągiem do Rabatu. Tam tylko zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do Kenitry, gdzie znaleźliśmy nocleg w prawie akceptowalnej cenie. To miasto zdecydowanie nieturystyczne, ale nie mające uroku Sefrou. Ma imponujący dworzec, kilka modernistycznych budynków, bulwar nad rzeką i to w zasadzie wszystko co się nam udało zobaczyć. Ale też oglądaliśmy ludzi nawet jednych sfotografowałem z ukrycia, bo mieli stroje fascynujące.

Modernizm Kenitra2.jpg



Modernizm Kenitra.jpg



konstrukcja dla bocianów.jpg



Kenitra a kuku.jpg



chłopcy Kenitra.jpg



dworzec Kenitra.jpg



Elektryk Kenitra.jpg


Dzień 7
Ponieważ dzieciom zależało na zobaczeniu Szefszawanu, a pogoda wydawała się nie być najgorsza postanowiliśmy dostać się tam okrężną, ale szybką i wygodną drogą przez Tanger. Najpierw szybka przejażdżka marokańskim TGV o nazwie Al Burak (tak się przynajmniej czyta). Potem przejście na dworzec autobusowy (bo taksówkarze przy dworcu kolejowym żądali jakichś absurdalnych pieniędzy, a do przejścia było raptem niecałe 2 km. Następnym etapem był Tetouan, gdzie udało się znaleźć nocleg, a potem podróż w tę i z powrotem do Szefszawanu.
Kiedy już tam się dostaliśmy okazało się, że autobus powrotny owszem jest, jednak nie ma w nim miejsc. Szybko dowiedzieliśmy się, że nie jest to żaden problem, ponieważ grand taxi jeżdżą całą dobę (choć musieliśmy się o tym przekonać idąc kilometr na piechotę w mżawce, ponieważ taksówkarze zdecydowanie chcieli abyśmy im za przejechanie tego kilometra zapłacili 20 MADów). Zrobiliśmy kilka fotek, zjedliśmy i wróciliśmy czekając raptem z 15 min, aż nasza taksówka się zapełni.
Szefszawan jest rzeczywiście niebieski i malowniczy, ale wszyscy poczuliśmy lekkie rozczarowanie (za dużo niebieskiego?).

Szefszawan4.jpg



szefszawan3.jpg



Szefszawan2.jpg



szefszawan.jpg



Dzień 8
Dzieciom się nie chciało, ale ja rano przeszedłem się zobaczyć medinę w Tetouanie i była całkiem przyjemna.

tetouan1.jpg



Tetouan2.jpg



Natomiast Tanger, który wspominałem jako prawdziwy hardkor z poprzedniego wyjazdu okazał się być śliczny i przeuroczy. Taki europejsko – arabski z bardzo ładną, kolorową mediną i atrakcyjną nową zabudową oraz cudownym #skyporn.

Taki widoczek Tangier.jpg



Tangier2.jpg



Tangier3.jpg



Tangier4.jpg



Jakaś flaga.jpg



Jest2.jpg



Jest.jpg



Class architektura.jpg



skyporn.jpg



Dzień 9 i 10
Powrót z trochę ponad dobowym pobytem w Sewilli, przy fatalnej pogodzie drugiego dnia. Sewilla dzieciom podobała się znacznie mniej niż Maroko. Wszystko takie spokojne, grzeczne, ulice szerokie ludzi mało. Tylko Parasol w porządku.
Moje obawy co do Maroka okazały się być całkowicie niesłuszne. Owszem, jeśli się chce być ofiarą losu, to kraj ten do tego się nadaje, ale naprawdę niewiele trzeba, aby sobie poradzić.
Bezpiecznie, poza miejscami turystycznymi ludzie bardzo sympatyczni i zupełnie niemęczący. Bywało bardzo zabawnie np. w jakimś barze w Tetouanie kiedy my się gapiliśmy na dziewczyny, które gapiły się na nas bo strasznie je śmieszyło jak się wygłupiamy.
Jedzenie bardzo spoko, soki wspaniałe. Komunikacja rewelacyjna. Od super szybkiego Al Buraka do autobusów na dworcach, które zawsze odjeżdżały maintenaunt.
I te kolory! A wypada dodać, że nie zobaczyliśmy ani pustyni ani gór czy wąwozów.
Chociaż postawa dzieci w Fezie rozczarowała mnie mocno, to jednak bardzo mi pasuje odkrycie, że włóczenie się bez celu całkiem im odpowiada. Choć może to nie było odkrycie z tego wyjazdu bo w zeszłym roku nad Krymem też uprawialiśmy ten rodzaj turystyki.
Z informacji praktycznych trudno mi powiedzieć czy było tanio czy średnio tanio. Na pewno za taki sam posiłek można zapłacić bardzo różną cenę w zależności od tego czy kupuje się go na tarasie w Marakeszu czy w restauracji dla lokalsów w Tetouanie (w naszym wypadku było to od 25 do 120 MADów). Podobnie za noclegi w pokoju 3 osobowym z łazienką i ze śniadaniem płaciliśmy od 70 do 390 zł. W sumie poza jednym przypadkiem różnice w standardzie nie były znaczące.

Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

oskiboski 7 maja 2019 13:30 Odpowiedz
:)Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
gadekk 7 maja 2019 16:29 Odpowiedz
Czekamy na więcej. Postuj czym prędzej
sko1czek 7 maja 2019 17:45 Odpowiedz
@pabienzastanawiałem się, co to ten #skyporn, poczytałem i już chyba wiem. Weź jednak pod uwagę, że nie wszyscy użytkownicy tego forum są przed 30-tką.
pabien 7 maja 2019 18:14 Odpowiedz
Ja też te porny dopiero ostatnio zrozumiałem. Cieszę się, że moje relację przyczyniają się do zdobywania nowej wiedzy.
cypel 10 maja 2019 09:48 Odpowiedz
Ciekawa relacja, dobrze się czyta, ale wydaje mi się, że pojechałeś kolego do Maroka źle nastawiony i bije z relacji zła energia ;) Szkoda, że skupiliście się na miastach bo siła Maroka oprócz oczywiście niesamowitych medin tkwi w przyrodzie i interiorze.Noclegi szukałeś przez neta czy na miejscu od chaty do chaty? Dziwi mnie ta mała dostępność i kosmiczne jak na Maroko ceny. Wygląda na to, że frycowe było grubo płacone ;) Swoją drogą to mój jeden z najbardziej ulubionych krajów, aczkolwiek potrafi być męczący momentami.
pabien 10 maja 2019 09:48 Odpowiedz
Jechałem do Maroka mając w pamięci mój poprzedni pobyt tam. Wtedy byłem 3 tygodnie i było ciekawie, ale ciężko.Natomiast chyba wyraźnie napisałem, że tym razem było dużo łatwiej i chyba nawet wyraziłem zadowolenie z wizyty.A jeśli chodzi o interior i przyrodę to po pierwsze wypada mieć do tego przewidywalną pogodę i odpowiednie ubranie. My obydwu nie mieliśmy. Dodatkowo dziewczyny odmówiły wzięcia plecaków. Jak pisałem pustynię zobaczymy następnym razem, a góry to nie nasza bajka - znaczy ładne są, ale żeby się męczyć wchodząc po to by chwilę potem zejść? Beskid Niski to szczyt moich ambicji górskich. Zdobyłem co prawda jeden najwyższy szczyt Europy, ale to była Dzierżyńska Góra, więc zdobywanie polegało na znalezieniu właściwego autobusu z Mińska. Napisałem, że uczestnikami wycieczki były dwa francuskie pieski i księżniczka. To miało pewne konsekwencje jeśli chodzi o oczekiwany standard noclegów. Noclegi przez booking, 10% cashback jakoś zapewniał mi komfort, że za dużo nie przepłacamy Swoją drogą to nie wiem jak w Rabacie chodzić od chaty do chaty?el sueño de la razon produce monstruos
cypel 10 maja 2019 10:02 Odpowiedz
pabien napisał:Napisałem, że uczestnikami wycieczki były dwa francuskie pieski i księżniczka. To miało pewne konsekwencje jeśli chodzi o oczekiwany standard noclegów. Noclegi przez booking, 10% cashback jakoś zapewniał mi komfort, że za dużo nie przepłacamy Swoją drogą to nie wiem jak w Rabacie chodzić od chaty do chaty?Ech ta młodzież.Tak samo jak w Marrakeszu czy Fezie.Żeby się powłóczyć po pięknych dolinach nie trzeba mieć odzieży technicznej. No chyba, że faktycznie w krótkich majtach i rękawkach pojechaliście ;) i spadła temp. do kilku/kilkunastu stopni to może być problem.Swoją drogą nie rozumiem tej niechęci do nie zabierania plecaka przez latorośl. Przecież to i wygodniejsze i bardziej praktyczne od walizeczki.
pabien 10 maja 2019 10:36 Odpowiedz
Ja też nie rozumiałem, ale mi dziewczyny wytłumaczyły. Nie dam rady nieść trzech plecaków, ale za to nieść plecak i ciągnąć dwie walizki - owszem.Tak, wieczorem temperatura spadała do kilku stopni, a w najzimniejszy dzień doszła może do szesnastu.
cypel 10 maja 2019 10:43 Odpowiedz
@pabien zawsze mogło być gorzejtaka ciekawostka viewtopic.php?p=1039032#p1039032
e-prezes 13 maja 2019 12:06 Odpowiedz
Ciekawa wycieczka, ale w narracji zabrakło trochę emocji i większej interakcji z resztą współpodróżujących.