0
Semateusz 26 lipca 2018 14:08
Witam Was serdecznie!

Długo zastanawiałem się, czy napisać te relacje, po mojej wcześniejszej-niedokonczonej-relacji z wypadu na Karaiby...ale co mi tam. Ta podróż była podróżą mego życia. Najlepsza w moim dotychczasowym, krótkim życiu podróżnika.

Pomysł na Chile pojawił się trochę przypadkowo...może nawet bardzo przypadkowo. Pewnego poranka, moja małżonka obudziła się na potwornym kacu i stwierdziła, że:
Małżonka: Śniły mi się Chile! Jedziemy do Chile!
Ja: Yyy..okej. Ale jak Ty to chcesz zrobić, skoro nam się budżet nie domyka po weselu?
M: G*wno mnie to obchodzi jak, postanowione, w kwietniu jedziemy.
Ja: oookeeejjj... :shock:

Myślę sobie, fajnie, marzyc można, ale skąd w 5 miesięcy wytrzasnąć pieniądze na wyjazd na drugi koniec świata? Będę jadł kamienie, pil wodę z kałuży, a nuż widelec cos się uzbiera... Plan był prosty, kupujemy bilet do Chile na kwiecień(był listopad), a potem jakoś to będzie.

Spędziłem trochę czasu na szukanie najtańszych biletów na trasie GOT-SCL-GOT, ale nie mogłem znaleźć jakiejś zadowalającej ceny w stosunku do czasu, jaki mamy spędzić na tranzycie. Musiałem pogodzić się z cena około 2700 PLN za osobę. Bilety kupione! :D :D Teraz mamy duuuużo czasu na planowanie całego pobytu (13 dni) w Chile. Zakładaliśmy dwie wersje, wszystko na miejscu lub wszystko zaplanowane, kupione, zabukowane przed wylotem. Stwierdziliśmy, ze wciąż nie nadeszła ta podróż całkowicie spontaniczna, wiec wybraliśmy opcje numer dwa. Zaczerpnęliśmy trochę informacji co zobaczyć w Chile. Hmmm... Było tego tyle, ze życia nie starczyłoby na objechanie tego pięknego kraju. Nie byliśmy pewni kiedy i czy kiedykolwiek wrócimy tam, postanowiliśmy wiec zrobić trasę Santiago-Punta Arenas-Puerto Montt-Iquique-Buenos Aires-Santiago. Wszystkiego po trochu, trochę Patagonii, trochę pustyni, szybki wypad do Argentyny.

Raz, dwa obczajka na możliwości lotów, do wyboru były dwie linie lotnicze, Sky Airlines oraz LATAM. Mieliśmy trochę szczęścia, bo na kilka miesięcy w przód bilety były za śmieszne pieniądze. I tak za cala trasę zapłaciliśmy jakieś 1600 zl za osobę co przy łącznie 7 lotach wydawało się być atrakcyjna cena. (pod koniec podróży, ostatecznie dowiedzieliśmy się, ze były to atrakcyjne ceny :? :? , ale o tym później)

Postaram się opisać dzień po dniu, co gdzie i jak. Dodam też po kilka zdjęć dla każdego dnia, żeby umilić oko.

c.d.n..Wylot+dzień pierwszy

Dzień wylotu nie za bardzo pamiętam, może dlatego ze spałem dwie godzinki, gdyż do pozna pakowaliśmy swoje graty. Każde z nas zabrało bagaż podręczny plus aparat i dron. Nie jesteśmy z tych, co biorą cale walizy :D To miał być mój pierwszy lot samolotem z dronem na pokładzie, wiec starałem się go zabezpieczyć jak tylko się da, żeby służby na lotnisku nie przyczepiły się do niczego. Mieliśmy mały problem z zapakowaniem odzieży na trzy różne strefy temperatury (od -2 do +35), ale jakoś daliśmy rade. Na kilka dni przed wylotem dowiedziałem się o strajku Air France, odwoływane były loty m.in. do Chile. Nasze szczęście, ze ostatni dzień strajku był dzień przed wylotem, ale wiedzieliśmy, że będzie tłoczno w samolocie…

Lot mieliśmy z międzylądowaniem w Paryżu, niestety nie jesteśmy doświadczeni w wyjściu z lotniska na szybkie zwiedzanie, wiec stwierdziliśmy że czekamy 11 godzin… Nuuuuudy, tak duże lotnisko I nic ciekawego do roboty. Dobrze, że jest darmowy roaming, to cosik się pooglądało, pograło i jakoś dotrwaliśmy do 23.

Lot minął nam szybko, pewnie dlatego że był nocny. Po około 14 godzinach wylądowaliśmy w Chile. Nasza przygoda zaczęła się na dobre! :D :D Na lotnisko umówiłem się z moja kuzynka, która tam mieszka od kilku lat. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy się, to miało być nasze pierwsze spotkanie. Mimo tego, w gąszczu ludzi czekających na swoich bliskich, jak i tych, co to mają najlepsze ceny za przejazd taksówka, szybko rozpoznaliśmy się nawzajem. Plan na ten dzień był taki, ze Santiago opuszczamy i jedziemy do Vina del Mar, a potem Valparaíso. Ogólnie trochę pozwiedzać, trochę pogadać. Kupiliśmy bilet powrotny na autobus do Santiago na 22, a potem chodziliśmy dookoła. Nie powiem, około 16 nogi weszły mi w d..pe I zastanawialiśmy się, czy nie zmienić biletu na wcześniejszy. Po krótkiej naradzie poszliśmy do kasy, ale okazało się, ze wszystkie bilety są już sprzedane. Trafiliśmy na dzień, w którym mecz grały lokalne drużyny, cos na wzór El Classico tyle, ze Chilijskie. No nic, trochę zmęczeni dreptaliśmy dalej. Valparaíso to bardzo urocze miasto, troche studenckie, hippisowskie można powiedzieć. Co rusz jakieś kolorowe Arty na ścianach, które robiły na mnie wielkie wrażenie. Wiadomo, polskie JPna100% na murze nie jest forma sztuki. Tamte były prawdziwym arcydziełem. Jedno zdjęcie zamieszczam niżej..


Co chwile czuć było won zielonej rośliny, czułem, ze zaraz ja będę na haju, tak geste było powietrze. Valparaíso jest dla ludzi z dobra kondycja, my do nich nie należymy. Te pagórki, wzgórza, przerastały nasze możliwości, zaczęliśmy czuć niesamowite zmęczenie w nogach, ale naszym postanowieniem było, żeby zobaczyć jak najwięcej, każdy dzień na 200%.

Wciąż nie mieliśmy wykupionego noclegu, mieliśmy spać na lotnisku, bo rano o 5:30 mieliśmy lot do Punta Arenas. Po tak długiej podróży, po tylu kilometrach zrobionych w Valparaiso marzyliśmy o tym, żeby wziąć prysznic I się położyć w łóżku chociaż na te kilka godzin. Około 20 dowiedzieliśmy się o zamieszkach, które wywołali ‘’kibice’’ COLO COLO-druzyny z Santiago. Były dość poważne, napadli na kasjerki w ZOO, zaczęły się burdy na ulicach. Tego nie mieliśmy w planach, ale zostaliśmy zmuszeni do wykupienia noclegu nie w mieście, a jak najbliżej przystanku, na którym mieliśmy wysiąść. Pewnie wielu z was się domyśla, że lotniskowe hotele nie są tanie… I tak o to pozbyliśmy się 210 dolarów. Plan budżetowy zaczął się powoli sypać już pierwszego dnia, ale nie chcieliśmy ryzykować dostania po mordzie. Nocleg wykupiony, idziemy na dworzec, a tu okazuje sie, ze autobus nie przyjedzie, bo…kibice napadli na kierowcę. Zastanawiające było to, ze wszyscy wiedza, ze kierowca nie ma pieniędzy, bo bilety kupuje się w kasach. Jaki był motyw nie wiadomo, ale my zaczęliśmy sie martwic o nasz wyjazd I jutrzejszy lot do Punta Arenas. Z godzinnym opóźnieniem udało nam się wyjechać innym podstawionym autokarem. Do hotelu dotarliśmy przed 2 w nocy. Jaka ulga! Wziąć prysznic i położyć się spać o 3. Tak, o 5:30 mieliśmy samolot, na lotnisko minuta, szybka kalkulacja, śpimy do 4 i w drogę. Obudziliśmy się o 5 rano.. Gdyby ktoś mi mierzył czas na 100metrow, na pewno byłbym szybszy niż ten Pan z Jamajki. Dobrze, ze podróżujemy bez bagażu głównego, zdążyliśmy na 5 minut przed odprawa. Lecimy do Punta Arenas!Dzień drugi
i kolejne...

Tak jak we wcześniejszym poście napisałem, ledwo co zdążyliśmy na samolot do Punta Arenas. Ale co żeśmy przebiegli i wypocili to nasze :D
Na południu Chile mieliśmy być 4 dni. Lądowaliśmy o wczesnej godzinie, więc chcieliśmy od razu złapać jakiegoś busa do miasta i wykupić wycieczkę na pingwiny. Niestety okazało się, że wszystkie turismo odjechały pół godziny przed nami i nic już dziś nie zobaczymy. Tutaj rozjechał nam się plan, bo w Punta Arenas nie ma ''nic'' ciekawego do zobaczenia, muzea i pomniki nie bardzo nas interesowały. Zdecydowaliśmy się na podróż tego samego dnia do Puerto Natales, skąd mieliśmy ''rzut beretem'' do większości ciekawych miejsc. Pani, z którą rozmawialiśmy na migi odradzała nam wynajem samochodu, ponieważ wiatry wyrywają drzwi od samochodu i mogą być potem z tego tylko problemy. Poleciła nam złapać jakiś autobus(o ile pamiętam Bus-Sur) i tym sposobem dostać się do P.N . Tak też zrobiliśmy, bilety w jedną stronę kosztował chyba 8.000 pesos, ale standardowo wygoda pierwsza klasa ;) ;) Trasa przejazdu miała około 250 km , to była najnudniejsza podróż autokarem. Żeby jeszcze jakieś zakręty czy coś, ciągle proste, ciągnące się kilometrami drogi... Jednak im bliżej celu, tym krajobraz zmieniał się coraz bardziej. Zaczęły się górki, pagórki, wzgórza. Piękne zniszczone, wysuszone lasy, a raczej pozostałości obrośnięte grubą warstwą mchu.

Do celu dojechaliśmy około 16, na miejscu szybkie rozeznanie, wykupienie noclegu i w miasto szukać jakiegoś biura turystycznego. Z tym akurat nie ma tam najmniejszego problemu, weszliśmy do pierwszego napotkanego. Skromne biuro, a w środku miły pan, który nie umiał po angielsku(im dłużej w Chile, tym bardziej nam to doskwierało, ponieważ my hiszpański to tylko w telenowelach słyszeliśmy) Najpierw próbował ściągnąć translatora, ale po 10 minutach stwierdził, że internet ''noł working'' . Korzystając z naszego perfekt hiszpańskiego powiedzieliśmy że chcemy zobaczyć jak najwięcej, jak najtaniej i w ciągu dwóch dni. Nie było to łatwe, ale udało nam się dojść do porozumienia, Jutro lodowiec Perito Moreno w Argentynie, a pojutrze Park Narodowy Torres del Paine. Zadowoleni wpłaciliśmy wymaganą kaucję i poszliśmy do hotelu się zameldować i trochę odświeżyć. Resztę dnia spędziliśmy na wycieczce po mieścinie.

Puerto Natales to naprawdę piękne miejsce. Tak czystego miasta nigdy nie widziałem. Przez cały pobyt nie znalazłem ani jednego papierosa leżącego na ziemi. Sam jestem palaczem, więc dla nas było jasne, że musimy dbać o czystość. Kosze na śmieci wyrastały z chodników jak grzyby po deszczu, chyba w tym tkwił sukces czystości.
Jednym z takich ważniejszych punktów w mieście jest nabrzeże, jedno fajne miejsce na tę ''idealną'' fotkę z wakacji. Nigdy nie widziałem tylu ludzi fotografujących jeden widok. Oczywiście też do nich należę :D (zdjęcia wrzucam na samym dole, każde będzie podpisane gdzie było robione)
Gdy powoli zapadł mrok, zobaczyliśmy terenówkę...na polskich rejestracjach. Oczywiście nie mogłem odmówić sobie pogawędki z rodakami prawie na końcu świata. Spotkaliśmy ''Szpilki na mapie'' pewnie wielu z Was kojarzy ;) bardzo sympatyczni ludzie, podziwiam ich za wytrwałość w dążeniu do celu. Pozdrawiamy gdyby kiedyś przypadkiem natrafili na ten wpis... :D

Dzień 3

Jeśli dobrze pamiętam, mieliśmy zostać odebrani spod hotelu o godzinie 4:30. Podjechał po nas typowy minibusik z kilkoma ludźmi na pokładzie. Szybki objazd dookoła, żeby zabrać pozostałych i.. nagle słyszymy polskie imię. No ale ni byliśmy pewni więc siedzieliśmy cicho. Trasa jaką mieliśmy pokonać tego dnia była dość długa bo było to łącznie około 800 kilometrów. Na granicy z Argentyną były dwa 'punkty kontrolne, wyjazdowy z Chile oraz wjazdowy do Argentyny. Pan kierowca coś tam powiedział po hiszpańsku, więc zagadaliśmy do ''Polaka'' czy rozumie hiszpański. Okazało się, że trochę i że jest z..Polski. No to super kolejny Polak na końcu świata! Nas to chyba wszędzie widzieli :D kolega odbywał akurat podróż dookoła świata i traf chciał, że zmierzaliśmy w tym samym celu. Czekaliśmy wszyscy grzecznie, aż celnicy otworzą punkt kontrolny po czym każdy musiał pokazać paszport i karteczkę którą dostaje się przy wjeździe do Chile. Tak, ja musiałem oczywiście zapomnieć jej, i był mały problem z puszczeniem mnie dalej. Stałem chyba 2-3 minuty z błagalnym wzrokiem, blokując kolejkę. Wydaje mi się że celnik chciał mnie tylko postraszyć, ale sam nie wiem... sprawiają wrażenie służbistów, po czym chwile poźniej wszyscy się śmieją i żartują. No nic, udało mi się dostać pieczątkę wyjazdową. Na drugim punkcie poszło zdecydowanie lepiej :D po kilku godzinach jazdy, w kooooooooońcu dojechaliśmy pod lodowiec. Pierwszy widok z kilku kilometrów już zrobił na mnie wielkie wrażenie... cały festiwal zaczął się już na miejscu. To są takie momenty w życiu, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że jest tak naprawdę niczym, w stosunku do natury. Nie wiem, czytałem opinie różnych ludzi, niektórzy mówią, że lodowiec jest taki sobie... Szanuję zdanie każdej osoby, ale się z tym nie zgadzam! :D :D Miałem nadzieję, że będę mógł zrobić jakieś fajne ujęcia dronem, ale tutaj pojawiły się pierwsze problemy. Dowiedziałem się, że praktycznie wszystkie parki, rezerwaty itp są obszarami wolnymi od dronów, latanie jest surowo karane bla bla bla... miałem szczęście, że pogoda była masakryczna, bo chyba bym zaryzykował :D :D
Mówiąc o pogodzie mam na myśli oczywiście pogodę pod lodowcem, bo jakieś 10 km dalej już piękne niebo i ciepełko. Zdecydowaliśmy się na rejs promem, z którego można z bliska podziwiać lodowiec. I tu miałem mieszane uczucia, niby fajnie, niby lepszy widok, ale jednak trochę za drogo.. Jeśli ktoś chce wydać ostatnie pieniądze, żeby zobaczyć bliżej, nie polecam.

Po kilku godzinach zwiedzania, czas na powrót. Pamiętajcie, nie można wwozić na teren Chile jedzenia, owoców itd. Nawet jabłka kupione w Chile :) kolega, którego poczęstowaliśmy właśnie jabłkiem nie skonsumował go i zostawił w plecaku. Zgadnijcie komu zrobili chilijscy celnicy problem na granicy :D :D
Również pozdrawiamy, jeśli przypadkiem trafi na te relację!DZIEN 4

Troche musze pomeczyc was brakiem polskich znakow. Mam nadzieje, ze nie bedzie stanowic to problemu... :D


Dzien czwarty zaczelismy podobnie jak wszystkie poprzednie dni, czyli baaardzo wczesnie. Plan byl prosty, jedziemy zorganizowana wycieczka do parku Torres del Paine National Park, zobaczyc jak najwiecej w jak najkrotszym czasie. Niestety nie sa to dobre opcje, ale jesli nie ma sie czasu, nie zostaje nic innego niz wybrac sie na taka wycieczke. Ludzie, z ktorymi jechalismy byli hiszpanskojezyczni. Na szczescie przewodnik smigal ladnie po angielsku i nawet sie polubilismy. Bardzo sympatyczny gosc, ktory bardzo ciekawie opowiadal. Nie wiem czy warto opisywac szczegolowo ten dzien, poniewaz tak naprawde bylo to wszystko na wariackim tempie. Sam park robi wielkie wrazenie, ale jestem pewien, ze to co zobaczylismy, to byl tylko procent tego, co ma od siebie do zaoferowania. W parku niestety obowiazuje zakaz latania dronem... ale co tam, zaryzykowalem na ''obrzezach'' i...prawie go stracilem. Jak ruszylem w gore, wszystko bylo pieknie i ladnie, ale po paru minutach zerwal sie taki wiatr ze nie bylem w stanie zawrocic. Musialem wyladowac i biec jakies 500 metrow po niego. To dalo mi do zrozumienia, dlaczego ten zakaz jest wprowadzony. :D
Zanim wjechalismy do parku, mielismy krotka przerwe przy granicy z Argentyna. Oczywiscie ja nie wiedzialem, ze stoimy przy komisariacie policji i zaczalem robic zdjecia z powietrza. Zorientowalem sie, ze jestem na celowniku, kiedy przed komisariat wyszlo kilku policjantow i z zaciekawieniem patrzeli na mnie co robie. 3 minuty pozniej siedzialem juz w busie, trzesac sie jak galareta :D :D Nie wiem czemu, ale sluzby typu policja, wojsko, celnicy sprawiaja wrazenie skorumpowanych, wiecie kokaina, Escobar itp. Chyba za duzo filmow sie naogladalem :D


Pod koniec wycieczki juz wracajac do domu zajechalismy obejrzec jakies jaskiniopodobne miejsca. Powiedzieli nam, ze mozna zobaczyc tygrysa szablozebnego, jakies inne ciekawe gatunki zwierzat itp. Nie wiem czy ze zmeczenia, czy z glupoty nie wyczailem od razu, ze cos sie nie zgadza. Kupilismy dodatkowy bilet i poszlismy na tygrysy. Znalezlismy! Tylko to byly figurki... Czemu od razu nie wpadlem na to, ze one juz dawno wyginely?! No i strata pieniedzy, bo nic ciekawego tam nie bylo...

Wrocilismy do hostelu okolo 18, zmeczeni kilometrazem, pogoda i glodem... Szybko odebralismy spakowane rzeczy, a kierowca busu posluchawszy naszego zaprzyjaznionego przewodnika zawiozl nas na dworzec. Bez problemu udalo nam sie kupic bilet na autobus do Punta Arenas. Na dworcu bylo dostepne WIFI wiec zabookowalismy tez nocleg w okolicach centrum. I po raz kolejny dalem ciala. Poszlismy kolo 12 w nocy zjesc cos, sprawdzam swoj paszport(bardzo czesto sprawdzalismy czy go mamy przy sobie) no i kuzwa nie mam! Drugi raz zblizam sie do rekordu na 100 metrow sprintem, biegnac do hostelu. W pokoju nie znalazlem, w lazience tez nie. Juz widze to jak zamykaja mnie w wiezieniu za nielegalny pobyt plus latanie dronem w niedozolonych miejscach... Ale przypomnialem sobie, ze skanowalem paszport w recepcji! I oczywiscie zapomnialem go odbrac z kserokopiarki. Nie wiem czy i ile kredytow na moj paszport zostalo wzietych, ale recepcjonistka sprawiala wrazenie zaskoczonej znaleziskiem :D

Wrocilem do restauracji, zeby zjesc obiad/kolacje. Bylo to okolo polnocy, ale na ulicy czulem sie bardzo bezpiecznie. Naczytalem sie tyle bzdetow, jak to jest niebezpiecznie itd, ale nic bardziej mylnego! zamowilismy jeszcze transport poranny na lotnisko i poszlismy spac. Nastepny cel: Puerto Montt!


DZIEN 5

Sam nie wiem dlaczego wybralismy ten kierunek. Nie jestem pewien, ale wydaje mi sie ze polaczenie PUQ-PMC-SCL bylo najtansze, dlatego skorzystalismy z dlugiej przesiadki na zwiedzanie. Niestety zawiedlismy sie bardzo. Samo Puerto Montt nie zachwycilo. Lokalni polecili nam pojechac do Puerto Varas, ponoc mialo byc tam lepiej.. Ale nie bylo :D jedyny ciekawy widok na wulkan zostal przysloniety chmurami i mgla. No ale nic, troche sie pokrecilismy tu i tam. W pewnym momencie podszedl do nas jakis pan i pytal sie o ogien. Oczywiscie nie odmowilem, ale raczej nie chcialem wdawac sie w dyskusje hiszpansko-angielskojezyczna(sprawial wrazenie kogos, kto zaczepia ludzi i prosi o pieniadze). Po raz kolejny utwierdzilem sie w przekonaniu, ze mozna bardzo pomylic sie na ''pierwszych wrazeniach'' o ludziach. Ten sympatyczny Pan okazal sie byc zolnierzem Chilijskiej armi, ktory wrocil niedawno z misji na Bliskim Wschodzie. Rozmawialismy chyba z godzine, calkowicie sie nie rozumiejac :D :D powiedzial, ze mial w bazie Polakow i nauczyl sie kilka slow po polsku. Zdziwilem sie, ze nie uslyszalem charakterystycznego ''k**wa''. Chwala naszym zolnierza! Nauczyli go ''zubrowka'' oraz '' morofka''czyli zapewne chodzilo mu o mrowki :D

Po 5 dniach pobytu w Chile, wciaz nie udalo sie nam posmakowac takich prawdziwych, prawdziwych regionalnych, chilijskich potraw, deserow itp. W kazdej restauracji pokazywalismy zdjecie z grafika, na ktorej byly wymienione *Must to eat'', ale tylko slyszelismy, ze akurat tego nie moga nam zaoferowac, zamiast tego mozemy zjesc np amerykanskie hamburgery z frytkami itp... Eh... W Puerto Varas udalo nam sie zamowic cos na ksztalt deseru chilijskiego. Nigdy wiecej! nalesnik jak to nalesnik, ale ilosc kajmaku, czekolady i wszelkiej innej masci cukrow sprawilo, ze bardzo zle sie poczulem. Ogolnie pyszne, ale bez przesady z tym slodkim. Moja porcje podzielilbym na 10 mniejszych :shock:

Kolejne etapy podrozy: nocka w Santiago i lot do Iquique!

zdjecia wrzuce pozniej, jak wroce do domu :D :DWitam, niestety z powodu prywatnych spraw musiałem zastopować relacje, ale już jestem ;) póki co, lecą obiecane wcześniej zdjęcia z objazdówki po parku. Z Puerto Montt nie mam żadnego zdjęcia, bo widocznie nic ciekawego nie było do focenia :D
Nie wiem, chyba nie umiem dodawać zdjęć, bo kompresuje je do kiepskiej jakości.. Ale dacie rade 8-)Kurcze, wypadałoby skończyć choć jedna relacje z podroży... Także tego :D

DZIEŃ 6

Po raz kolejny do Santiago dotarliśmy późnym wieczorem, jeśli 23 to jeszcze wieczór.. Zameldowaliśmy się w jednym z hoteli i zapytaliśmy o możliwość zjedzenia czegoś. Oczywiście Pan w recepcji odpowiedział pozytywnie na nasza prośbę i zaprosił nas do stolika. Oczywiście nie było nikogo dookoła, bo kto je o 23? Ledwo ruszyliśmy w stronę jadłodajni i nagle zatrzymuje nas kelner i mówi, Panie, nie ma takiej opcji, zamknięte nic Pan nie zje tu. No to siup, do recepcji ruszam z kopyta, bo żołądek na lewa strone juz wywrócony z głodu i mowie, jak mnie srogo potraktował Pan kelner. Po krótkiej rozmowie miedzy kolegami okazało się, ze jednak będziemy mogli coś zjeść :D Troche się obawiałem co robią z naszym jedzeniem na zapleczu, widząc miny wszystkich pracowników kuchni... suma summarum jedzenie bylo pyszne! :D

Standardowo rano mieliśmy samolot, ale tym razem nie zaspaliśmy :D udało sie zgrabnie dojść do bramki, jednak wejście do samolotu sprawiło nam już więcej problemow. Nie wiem czy już wspominałem, ale Chilijczycy, jeśli chodzi o podróżowanie samolotami, to trochę takie Janusze. Myślę, ze gdyby była u nich biedronka, to na pewno mieli by na pokładzie reklamówki tejże marki :D Mimo iż każdy ma miejscówki, wejście do samolotu to prawie jak walka o przetrwanie. Wszechobecne dookoła smartfony wykonujące selfie czy filmiki na portale społecznościowe były ważniejsze, niz sprawne zapakowanie sie do samolotu i posadzenie się na miejscu. Ktos stoi na środku rozmawiając przed facetime, zgrabnie blokując przejście innym, inni wypakowują rzeczy z jednej do drugiej torby.. itd, itd...
Moja kuzynka wspomniała nam, ze w Chile ważna jest pozycja społeczna, ludzie dzielą się na klasy społeczne, bogaci z biednymi nie mogą się spotykać, bo co koleżanki powiedzą.. Chilijczyk z wyższej klasy nie poda reki zwykłemu rybakowi, bogatszy nie pójdzie do zwykłej przychodni, tylko do KLINIKI, nie pomijając oczywiście tej informacji na wszelkich portalach, zeby inni widzieli.. Troche to przykre. I to zauważyłem własnie na pokładzie samolotu, jeszcze nie dotknęliśmy pasa podczas lądowania, a ludzie już wysyłali do znajomych wiadomości ze są w IQUIQUE! ( Iquique symbolicznie nazywane jest Chilijskimi Miami). No ale cóż, dla nas najważniejsze, ze wylądowaliśmy cało i zdrowo.
Po kontroli na lotnisku ruszyliśmy na miast..na pustynie? No tak, przecież jesteśmy w pustynnym regionie! Chcieliśmy oczywiście po kosztach znaleźć busa, ale okazało się, ze jeżdżą tylko taxowki i wszystkie maja te same cenniki(pewnie były busy, ale za taxi zapłaciliśmy rozsądna cenę, ponieważ jechało z nami dodatkowo 6 innych ludzi).

Droga z lotniska do Iquique była chyba lepsza niż nasze autostrady :D Po raz kolejny zachwyciła i zaskoczyła mnie czystość jaka zastaliśmy w tym pięknym mieście. Przez te kilka dni, które tam spędziliśmy, codziennie służby porządkowe nawadniały trawniki, sprzątały ulice, malowali drewniane ławki i lampy. Cos pięknego :)

Stwierdziliśmy, ze ten dzień poświęcamy na odpoczynek typu plażowanie i pozałatwianie wycieczek na następne dni. W planie mieliśmy zobaczyć Lagune Roja, opuszczone miasto Humberstone, lot paralotnia oraz sandboarding. Najpierw zabukowaliśmy sobie Lagune i Humberstone, zapłaciliśmy wymagający haracz w chilijskich pesos i udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Generalnie nic ciekawego nie było, ale miejsce samo w sobie przyjemne. Następnego dnia w okolicach godziny 4 rano miał nas odebrać jakiś Pan swoim pojazdem 4x4, ponieważ laguna leży na wysokości ok 3400m n.p.m. No i odebrał... Samochód terenowy to to nie był... stara zdezelowana toyota, fakt 4x4 ale modliliśmy się, żeby dojechac gdziekolwiek.. Jechaliśmy z jakaś dziewczyna z Austri, która znała hiszpański, a jako ze nasz opiekun Kubańczyk ni w ząb po angielsku, pomogło nam to bardzo :) Droga do laguny zajęła nam ponad 5 godzin, po drodze zatrzymywaliśmy się, żeby kierowca uzupełniał wodę w chłodnicy. Zeby to zrobić, musiał zdemontować kierownice :O na początku myślałem, ze cos mu sie urwało, bo nigdy wcześniej nie widziałem takiego patentu :D Na śniadanie, które było w cenie, zajechaliśmy do jakiejś wioski wysoko w gorach. Zawsze marzyłem o tym, żeby spotkać tych ludzi, którzy tak żyją sobie z dnia na dzien, z dala od cywilizacji. Na śniadanie byly jakiej placki kukurydziane robione w piecu glinianym, herbatka i jakieś zakąski. Wszystko pyszne i w dużych ilościach! To własnie rożni restauracje od posiłowania się u lokalnych. Ci drudzy nie żałują :D

Droga była masakryczna, ponad 3 godziny pięcia sie w gore po bezdrożach, wszechobecny pyl, wyłączająca sie muzyka(moja zona robila za DJ'a, wpinała USB które wypadało podczas jazdy na wyboistej drodze :D ) no i ogólnie ten samochód... Na prawdę nie miałem zaufania do niego :D
Na szczęście dojechaliśmy cali i zdrowi, a ja mogłem w końcu (!) uzyc mojego drona, bo w promieniu 2 godzin jazdy samochodem ani żywej duszy :D Kto tam będzie mnie sprawdzał... Laguna składa się z trzech jeziorek: czerwone-największe, żółte i zielone-mniejsze. Swoje kolory zawdzięczają zwiazka chemicznym, które rozpuszczone w wodzie, zabarwiały ja.
Na miejscu mieliśmy dla siebie godzinę wolnego czasu na podziwianie. Szybko osiągnięta wysokość 0-3400m spowodowała lekkie bóle głowy, ale nie bylo to nic strasznego. No i to wszystko... trzeba było wracać, niby z górki ale wcale nie szybciej. Sama jazda była tak wykańczająca, ze wszyscy posnęli(oprócz kierowcy oczywiście :D ) Na obiad zatrzymaliśmy się u tej samej rodziny, tym razem zaserwowali nam mięso z lamy oraz zupę z lamy. Byl to mój pierwszy raz, i jak na pierwszy raz było całkiem całkiem. Smakowało nieźle, chociaż mięso samo w sobie było trochę twarde, nie wiem czy tak miało być... Na końcu wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi oraz popatrzyliśmy na rękodzieła, które Pani gospodarz zrobiła. Cennik miała zaporowy, ponad 300% przebitki względem cen ''na dole'' ale nie ma co się dziwić, Reczna robota, to ręczna :) Pewnie ponczo wykonane z lamy, która przed chwila zjedlismy :D

Pan Kubańczyk powiedział, ze te trasę robi 3 razy w tygodniu... MA-SA-KRA! Do hotelu zawitaliśmy w okolicy 22, wyczerpani i lekko głodni.Oczywiście nie poszlibyśmy spać w takim stanie wiec ruszyliśmy na miasto zjeść jakaś pizze. :) Wieczorami robi się chłodnawo, wiec kurta zawsze sie przydaje, miejscowi mieli na sobie coś w rodzaju pochowek zimowych, my mieliśmy ''tylko'' jesienne wiatrówki :D Wystarczało w zupełności.

Plan na kolejny dzień: Humberstone.

Standardowo fotki wrzucę przy wolnym czasie :)Obiecane zdjecia!

Dodam ciekawostke, ze miejscowi wierza, ze Laguna jest swietym miejscem, czerwona barwa to krew. Nie mozna sie tam kapac, a kto zaryzykuje, umrze w krotkim czasie.. Balem sie nawet dotkanac tej wody :DTroche czasu minęło od naszej podroży i wydaje mi się, ze trochę pomyliłem się w dniach, ale nie to jest najważniejsze :)

Dzień 8


Kolejny dzień zarezerwowaliśmy na paralotnie, a potem leżakowanie na plazy. Wykupilismy jedna opcje lot + film oraz lot bez filmu, ponieważ ja używałem swojego GoPro. Wyszło ciut taniej i co najważniejsze, uwieczniłem to co chciałem, a nie to co ktoś chciał :D
Moge z góry polecić te firmę http://www.iquiqueparagliding.com/ Stanęli na wysokości zadania, instruktorzy angielskojęzyczni oraz sympatyczna atmosfera!
Nie będę za bardzo rozpisywał się na temat samego lotu, ale ktoś kto lubi andrenaline musi spróbować :) Cena 45.000 pesos za osobę + 10.000 jeśli chce się zdjęcia i film.

W naszym hoteliku spotkaliśmy grupę Polaków. Niestety nasze spotkanie nie przebiegło w pozytywnych nastrojach. Nasi rodacy jadąc autokarem na północ Chile meli dość poważny wypadek i to w pierwszych dniach swojej podroży. Byla to dla nas przykra wiadomość, zwłaszcza ze nie mieliśmy nawet jak im pomoc. Mam nadzieje, ze wszystko skończyło się dla nich dobrze. Pozdrawiamy serdecznie jeśli trafia na te relacje!


Po locie mieliśmy sporo wolnego czasu, ponieważ loty odbywają się w godzinach wczesnoporannych. Stwierdziliśmy, ze spróbujemy umówić się na wieczorny sandboarding :D Taki dzień ekstremalny. Poszliśmy w tym celu do najbliższego biura i jako tako dogadaliśmy się, ze wieczorem nas odbiorą itd. Czekaliśmy z niecierpliwością na wiadomość od nich, o której konkretnie maja nas odebrać. Dostaliśmy sms, ze jednak nas nie wezmą nigdzie i przepraszają :shock: :shock: szkoda tylko, ze zrobili to o 20... No cóż, jak nie teraz to kiedy indziej :)



DZIEŃ 9



Na ten dzień zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do opuszczonego miasta Humberstone. Byla to wycieczka zorganizowana i oczywiście my byliśmy jedynymi nie-hiszpańskojęzyczni... Chyba zacznę się uczyć tego języka, bo jednak przyda sie na przyszłe podroże :D Wyjechaliśmy wczesnym rankiem, kiedy temperatura była znośna, w okolicy 20 stopni. Jak już dojechaliśmy na miejsce, to nie było wcale tak znośnie :D

Humberstone to opuszczone miasto, w którym znajdował się ośrodek wydobycia rud saletry. Pod koniec XIX wieku zamieszkiwało go około 5 tys ludzi. Chodząc tam po tych ulicach, mijając te stare budynki czy tez obiekty przemysłowe, ma sie wrażenie, ze czas się zatrzymał. Nie mogłem sobie wyobrazić tego, w jaki sposób Ci ludzie funkcjonowali na codzien w tak surowych warunkach. W Humberstone mieszkali zarówno pracownicy kopalni wraz z rodzinami jak i wyższe ''sfery'' tj kierownicy, szefowie itd. Od razu można było zobaczyć różnice i odgadnąć kto gdzie mieszkał.

Na miejscu miałem trochę przygód z panem strażnikiem, który pilnował porządku :D Odpaliłem swojego drona poza zasięgiem jego wzroku, mając cicha nadzieje, ze nie zauważy. Niestety jego spostrzegawczość stała na najwyższym poziomie :D Szybko mnie znalazł i krzyczał coś po hiszpańsku. Nasz przewodnik powiedział, ze muszę lądować, bo jest zakaz latania nad miastem. Wykorzystując wysoki pułap drona podczas lądowania robiłem na oślep zdjęcia, żeby cokolwiek mieć z tego.
Strażnik powiedział, ze muszę mu pokazać pozwolenie od policji, inaczej nie mogę nigdzie latać.
Jako, ze takiego nie posiadałem, stwierdziłem, ze wyjde poza teren i tam z dalszej odległości będę fotografował z powietrza. Strażnik niestety nie pochwalił mojego zachowania, twierdząc, ze pustynia dookoła miasteczka należny również do prywatnego właściciela i tam jest taki sam zakaz. Druga jego wypowiedz była już chyba ostrzeżeniem ostatecznym, bo był baaardzo naburmuszony. :D No i nici z latania, wyszło na to, ze bezsensu zabierałem moja zabawkę.

Podsumowując te wycieczkę, jeśli ktoś stacjonuje w Iquique jak najbardziej polecam, ponieważ to rzut beretem. Specjalnie jechać tam nie wiem czy warto, zależny kto co lubi. Fajnie jest cofnąć się do XIX wieku, zobaczyć jak w tamtych czasach wyglądały miasteczka, teatry, a nawet zabawki dzieci :)

Wracając do tego, co pisalem w pierwszym poście odnośnie cen biletów. Jak zaznaczyłem, wydawało nam się, ze bilety były tanie i takie były, porównując je do cen z jakimi przyszlo nam sie zmierzyć później, ale po kolei...
Mieliśmy leciec do Buenos Aires, ale zrezygnowaliśmy na rzecz dłużej spędzonego czasu w północnej części Iquique. Anulowaliśmy rezerwacje, no i zabraliśmy sie za szukanie lotu powrotnego Iquique-Santiago. Na samym początku w dwie strony płaciliśmy ok 60$ za osobę. Jak zaczęliśmy szukać, to dowiedzieliśmy się, ze linie LATAM maja strajk i chyba 80% samolotów nie lata... w tym Iquique-Santiago. :D Podroż autokarem wydawała się nam najmniej atrakcyjna, bo długa. Szkoda tracić czas na sama jazdę. Obłożenie samolotów wynosiło 100% przy każdym locie, wiec znaleźć bilety i to w rozsądnej cenie graniczyło z cudem. Ostatecznie udało nam sie znaleźć bilety, ale cena 600$ nie była rozsądna. Mimo wszystko po zwrotach z anulowanych biletów Iquique-Santiago-Buenos-Santiago wyszło nam około 150$, wiec nie było aż tak źle. Niemniej jednak linie SKY Airline wykorzystały strajk konkurencji i podwyższyli ceny prawie 10 razy. To sie nazywa biznes :D

Na tym chyba zakończę relacje, bo pozostałe dni spędziliśmy leząc na plaży, a potem u mojej kuzynki :) Myślę, ze wstawię jeszcze jakieś zdjęcia i to będzie na tyle :)
W razie jakichś pytań, piszcie śmiało, może uda mi się jakoś pomoc :D Dziękuję wszystkim którzy dotrwali do tej nigdy nie kończącej się opowieści :D Następnym razem chyba zrobię tak, ze najpierw napisze cala relacje, a dopiero wtedy ja opublikuje :) nigdy nie bylem dobrym pisarzem....Nie rozumiem dlaczego zdjęcia są tak słabej jakości :( ale ważne, ze cokolwiek widać. :)

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

grotek 27 lipca 2018 19:56 Odpowiedz
Czekam na pierwsze fotki!
semateusz 31 sierpnia 2018 09:27 Odpowiedz
DZIEN 4Troche musze pomeczyc was brakiem polskich znakow. Mam nadzieje, ze nie bedzie stanowic to problemu... :DDzien czwarty zaczelismy podobnie jak wszystkie poprzednie dni, czyli baaardzo wczesnie. Plan byl prosty, jedziemy zorganizowana wycieczka do parku Torres del Paine National Park, zobaczyc jak najwiecej w jak najkrotszym czasie. Niestety nie sa to dobre opcje, ale jesli nie ma sie czasu, nie zostaje nic innego niz wybrac sie na taka wycieczke. Ludzie, z ktorymi jechalismy byli hiszpanskojezyczni. Na szczescie przewodnik smigal ladnie po angielsku i nawet sie polubilismy. Bardzo sympatyczny gosc, ktory bardzo ciekawie opowiadal. Nie wiem czy warto opisywac szczegolowo ten dzien, poniewaz tak naprawde bylo to wszystko na wariackim tempie. Sam park robi wielkie wrazenie, ale jestem pewien, ze to co zobaczylismy, to byl tylko procent tego, co ma od siebie do zaoferowania. W parku niestety obowiazuje zakaz latania dronem... ale co tam, zaryzykowalem na ''obrzezach'' i...prawie go stracilem. Jak ruszylem w gore, wszystko bylo pieknie i ladnie, ale po paru minutach zerwal sie taki wiatr ze nie bylem w stanie zawrocic. Musialem wyladowac i biec jakies 500 metrow po niego. To dalo mi do zrozumienia, dlaczego ten zakaz jest wprowadzony. :D Zanim wjechalismy do parku, mielismy krotka przerwe przy granicy z Argentyna. Oczywiscie ja nie wiedzialem, ze stoimy przy komisariacie policji i zaczalem robic zdjecia z powietrza. Zorientowalem sie, ze jestem na celowniku, kiedy przed komisariat wyszlo kilku policjantow i z zaciekawieniem patrzeli na mnie co robie. 3 minuty pozniej siedzialem juz w busie, trzesac sie jak galareta :D :D Nie wiem czemu, ale sluzby typu policja, wojsko, celnicy sprawiaja wrazenie skorumpowanych, wiecie kokaina, Escobar itp. Chyba za duzo filmow sie naogladalem :D Pod koniec wycieczki juz wracajac do domu zajechalismy obejrzec jakies jaskiniopodobne miejsca. Powiedzieli nam, ze mozna zobaczyc tygrysa szablozebnego, jakies inne ciekawe gatunki zwierzat itp. Nie wiem czy ze zmeczenia, czy z glupoty nie wyczailem od razu, ze cos sie nie zgadza. Kupilismy dodatkowy bilet i poszlismy na tygrysy. Znalezlismy! Tylko to byly figurki... Czemu od razu nie wpadlem na to, ze one juz dawno wyginely?! No i strata pieniedzy, bo nic ciekawego tam nie bylo... Wrocilismy do hostelu okolo 18, zmeczeni kilometrazem, pogoda i glodem... Szybko odebralismy spakowane rzeczy, a kierowca busu posluchawszy naszego zaprzyjaznionego przewodnika zawiozl nas na dworzec. Bez problemu udalo nam sie kupic bilet na autobus do Punta Arenas. Na dworcu bylo dostepne WIFI wiec zabookowalismy tez nocleg w okolicach centrum. I po raz kolejny dalem ciala. Poszlismy kolo 12 w nocy zjesc cos, sprawdzam swoj paszport(bardzo czesto sprawdzalismy czy go mamy przy sobie) no i kuzwa nie mam! Drugi raz zblizam sie do rekordu na 100 metrow sprintem, biegnac do hostelu. W pokoju nie znalazlem, w lazience tez nie. Juz widze to jak zamykaja mnie w wiezieniu za nielegalny pobyt plus latanie dronem w niedozolonych miejscach... Ale przypomnialem sobie, ze skanowalem paszport w recepcji! I oczywiscie zapomnialem go odbrac z kserokopiarki. Nie wiem czy i ile kredytow na moj paszport zostalo wzietych, ale recepcjonistka sprawiala wrazenie zaskoczonej znaleziskiem :D Wrocilem do restauracji, zeby zjesc obiad/kolacje. Bylo to okolo polnocy, ale na ulicy czulem sie bardzo bezpiecznie. Naczytalem sie tyle bzdetow, jak to jest niebezpiecznie itd, ale nic bardziej mylnego! zamowilismy jeszcze transport poranny na lotnisko i poszlismy spac. Nastepny cel: Puerto Montt!DZIEN 5Sam nie wiem dlaczego wybralismy ten kierunek. Nie jestem pewien, ale wydaje mi sie ze polaczenie PUQ-PMC-SCL bylo najtansze, dlatego skorzystalismy z dlugiej przesiadki na zwiedzanie. Niestety zawiedlismy sie bardzo. Samo Puerto Montt nie zachwycilo. Lokalni polecili nam pojechac do Puerto Varas, ponoc mialo byc tam lepiej.. Ale nie bylo :D jedyny ciekawy widok na wulkan zostal przysloniety chmurami i mgla. No ale nic, troche sie pokrecilismy tu i tam. W pewnym momencie podszedl do nas jakis pan i pytal sie o ogien. Oczywiscie nie odmowilem, ale raczej nie chcialem wdawac sie w dyskusje hiszpansko-angielskojezyczna(sprawial wrazenie kogos, kto zaczepia ludzi i prosi o pieniadze). Po raz kolejny utwierdzilem sie w przekonaniu, ze mozna bardzo pomylic sie na ''pierwszych wrazeniach'' o ludziach. Ten sympatyczny Pan okazal sie byc zolnierzem Chilijskiej armi, ktory wrocil niedawno z misji na Bliskim Wschodzie. Rozmawialismy chyba z godzine, calkowicie sie nie rozumiejac :D :D powiedzial, ze mial w bazie Polakow i nauczyl sie kilka slow po polsku. Zdziwilem sie, ze nie uslyszalem charakterystycznego ''k**wa''. Chwala naszym zolnierza! Nauczyli go ''zubrowka'' oraz '' morofka''czyli zapewne chodzilo mu o mrowki :D Po 5 dniach pobytu w Chile, wciaz nie udalo sie nam posmakowac takich prawdziwych, prawdziwych regionalnych, chilijskich potraw, deserow itp. W kazdej restauracji pokazywalismy zdjecie z grafika, na ktorej byly wymienione *Must to eat'', ale tylko slyszelismy, ze akurat tego nie moga nam zaoferowac, zamiast tego mozemy zjesc np amerykanskie hamburgery z frytkami itp... Eh... W Puerto Varas udalo nam sie zamowic cos na ksztalt deseru chilijskiego. Nigdy wiecej! nalesnik jak to nalesnik, ale ilosc kajmaku, czekolady i wszelkiej innej masci cukrow sprawilo, ze bardzo zle sie poczulem. Ogolnie pyszne, ale bez przesady z tym slodkim. Moja porcje podzielilbym na 10 mniejszych :shock: Kolejne etapy podrozy: nocka w Santiago i lot do Iquique! zdjecia wrzuce pozniej, jak wroce do domu :D :D
semateusz 20 listopada 2018 08:46 Odpowiedz
Kurcze, wypadałoby skończyć choć jedna relacje z podroży... Także tego :DDZIEŃ 6Po raz kolejny do Santiago dotarliśmy późnym wieczorem, jeśli 23 to jeszcze wieczór.. Zameldowaliśmy się w jednym z hoteli i zapytaliśmy o możliwość zjedzenia czegoś. Oczywiście Pan w recepcji odpowiedział pozytywnie na nasza prośbę i zaprosił nas do stolika. Oczywiście nie było nikogo dookoła, bo kto je o 23? Ledwo ruszyliśmy w stronę jadłodajni i nagle zatrzymuje nas kelner i mówi, Panie, nie ma takiej opcji, zamknięte nic Pan nie zje tu. No to siup, do recepcji ruszam z kopyta, bo żołądek na lewa strone juz wywrócony z głodu i mowie, jak mnie srogo potraktował Pan kelner. Po krótkiej rozmowie miedzy kolegami okazało się, ze jednak będziemy mogli coś zjeść :D Troche się obawiałem co robią z naszym jedzeniem na zapleczu, widząc miny wszystkich pracowników kuchni... suma summarum jedzenie bylo pyszne! :DStandardowo rano mieliśmy samolot, ale tym razem nie zaspaliśmy :D udało sie zgrabnie dojść do bramki, jednak wejście do samolotu sprawiło nam już więcej problemow. Nie wiem czy już wspominałem, ale Chilijczycy, jeśli chodzi o podróżowanie samolotami, to trochę takie Janusze. Myślę, ze gdyby była u nich biedronka, to na pewno mieli by na pokładzie reklamówki tejże marki :D Mimo iż każdy ma miejscówki, wejście do samolotu to prawie jak walka o przetrwanie. Wszechobecne dookoła smartfony wykonujące selfie czy filmiki na portale społecznościowe były ważniejsze, niz sprawne zapakowanie sie do samolotu i posadzenie się na miejscu. Ktos stoi na środku rozmawiając przed facetime, zgrabnie blokując przejście innym, inni wypakowują rzeczy z jednej do drugiej torby.. itd, itd... Moja kuzynka wspomniała nam, ze w Chile ważna jest pozycja społeczna, ludzie dzielą się na klasy społeczne, bogaci z biednymi nie mogą się spotykać, bo co koleżanki powiedzą.. Chilijczyk z wyższej klasy nie poda reki zwykłemu rybakowi, bogatszy nie pójdzie do zwykłej przychodni, tylko do KLINIKI, nie pomijając oczywiście tej informacji na wszelkich portalach, zeby inni widzieli.. Troche to przykre. I to zauważyłem własnie na pokładzie samolotu, jeszcze nie dotknęliśmy pasa podczas lądowania, a ludzie już wysyłali do znajomych wiadomości ze są w IQUIQUE! ( Iquique symbolicznie nazywane jest Chilijskimi Miami). No ale cóż, dla nas najważniejsze, ze wylądowaliśmy cało i zdrowo. Po kontroli na lotnisku ruszyliśmy na miast..na pustynie? No tak, przecież jesteśmy w pustynnym regionie! Chcieliśmy oczywiście po kosztach znaleźć busa, ale okazało się, ze jeżdżą tylko taxowki i wszystkie maja te same cenniki(pewnie były busy, ale za taxi zapłaciliśmy rozsądna cenę, ponieważ jechało z nami dodatkowo 6 innych ludzi). Droga z lotniska do Iquique była chyba lepsza niż nasze autostrady :D Po raz kolejny zachwyciła i zaskoczyła mnie czystość jaka zastaliśmy w tym pięknym mieście. Przez te kilka dni, które tam spędziliśmy, codziennie służby porządkowe nawadniały trawniki, sprzątały ulice, malowali drewniane ławki i lampy. Cos pięknego :) Stwierdziliśmy, ze ten dzień poświęcamy na odpoczynek typu plażowanie i pozałatwianie wycieczek na następne dni. W planie mieliśmy zobaczyć Lagune Roja, opuszczone miasto Humberstone, lot paralotnia oraz sandboarding. Najpierw zabukowaliśmy sobie Lagune i Humberstone, zapłaciliśmy wymagający haracz w chilijskich pesos i udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Generalnie nic ciekawego nie było, ale miejsce samo w sobie przyjemne. Następnego dnia w okolicach godziny 4 rano miał nas odebrać jakiś Pan swoim pojazdem 4x4, ponieważ laguna leży na wysokości ok 3400m n.p.m. No i odebrał... Samochód terenowy to to nie był... stara zdezelowana toyota, fakt 4x4 ale modliliśmy się, żeby dojechac gdziekolwiek.. Jechaliśmy z jakaś dziewczyna z Austri, która znała hiszpański, a jako ze nasz opiekun Kubańczyk ni w ząb po angielsku, pomogło nam to bardzo :) Droga do laguny zajęła nam ponad 5 godzin, po drodze zatrzymywaliśmy się, żeby kierowca uzupełniał wodę w chłodnicy. Zeby to zrobić, musiał zdemontować kierownice :O na początku myślałem, ze cos mu sie urwało, bo nigdy wcześniej nie widziałem takiego patentu :D Na śniadanie, które było w cenie, zajechaliśmy do jakiejś wioski wysoko w gorach. Zawsze marzyłem o tym, żeby spotkać tych ludzi, którzy tak żyją sobie z dnia na dzien, z dala od cywilizacji. Na śniadanie byly jakiej placki kukurydziane robione w piecu glinianym, herbatka i jakieś zakąski. Wszystko pyszne i w dużych ilościach! To własnie rożni restauracje od posiłowania się u lokalnych. Ci drudzy nie żałują :D Droga była masakryczna, ponad 3 godziny pięcia sie w gore po bezdrożach, wszechobecny pyl, wyłączająca sie muzyka(moja zona robila za DJ'a, wpinała USB które wypadało podczas jazdy na wyboistej drodze :D ) no i ogólnie ten samochód... Na prawdę nie miałem zaufania do niego :DNa szczęście dojechaliśmy cali i zdrowi, a ja mogłem w końcu (!) uzyc mojego drona, bo w promieniu 2 godzin jazdy samochodem ani żywej duszy :D Kto tam będzie mnie sprawdzał... Laguna składa się z trzech jeziorek: czerwone-największe, żółte i zielone-mniejsze. Swoje kolory zawdzięczają zwiazka chemicznym, które rozpuszczone w wodzie, zabarwiały ja. Na miejscu mieliśmy dla siebie godzinę wolnego czasu na podziwianie. Szybko osiągnięta wysokość 0-3400m spowodowała lekkie bóle głowy, ale nie bylo to nic strasznego. No i to wszystko... trzeba było wracać, niby z górki ale wcale nie szybciej. Sama jazda była tak wykańczająca, ze wszyscy posnęli(oprócz kierowcy oczywiście :D ) Na obiad zatrzymaliśmy się u tej samej rodziny, tym razem zaserwowali nam mięso z lamy oraz zupę z lamy. Byl to mój pierwszy raz, i jak na pierwszy raz było całkiem całkiem. Smakowało nieźle, chociaż mięso samo w sobie było trochę twarde, nie wiem czy tak miało być... Na końcu wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi oraz popatrzyliśmy na rękodzieła, które Pani gospodarz zrobiła. Cennik miała zaporowy, ponad 300% przebitki względem cen ''na dole'' ale nie ma co się dziwić, Reczna robota, to ręczna :) Pewnie ponczo wykonane z lamy, która przed chwila zjedlismy :DPan Kubańczyk powiedział, ze te trasę robi 3 razy w tygodniu... MA-SA-KRA! Do hotelu zawitaliśmy w okolicy 22, wyczerpani i lekko głodni.Oczywiście nie poszlibyśmy spać w takim stanie wiec ruszyliśmy na miasto zjeść jakaś pizze. :) Wieczorami robi się chłodnawo, wiec kurta zawsze sie przydaje, miejscowi mieli na sobie coś w rodzaju pochowek zimowych, my mieliśmy ''tylko'' jesienne wiatrówki :D Wystarczało w zupełności. Plan na kolejny dzień: Humberstone. Standardowo fotki wrzucę przy wolnym czasie :)
peta 21 listopada 2018 10:36 Odpowiedz
Zdjęcia z drona robią wrażenie. Czekam na kolejne dni tej relacji. Mam tylko nadzieje, że nie będzie to za miesiąc albo dłużej ;)
semateusz 6 grudnia 2018 13:18 Odpowiedz
Troche czasu minęło od naszej podroży i wydaje mi się, ze trochę pomyliłem się w dniach, ale nie to jest najważniejsze :)Dzień 8Kolejny dzień zarezerwowaliśmy na paralotnie, a potem leżakowanie na plazy. Wykupilismy jedna opcje lot + film oraz lot bez filmu, ponieważ ja używałem swojego GoPro. Wyszło ciut taniej i co najważniejsze, uwieczniłem to co chciałem, a nie to co ktoś chciał :D Moge z góry polecić te firmę http://www.iquiqueparagliding.com/ Stanęli na wysokości zadania, instruktorzy angielskojęzyczni oraz sympatyczna atmosfera! Nie będę za bardzo rozpisywał się na temat samego lotu, ale ktoś kto lubi andrenaline musi spróbować :) Cena 45.000 pesos za osobę + 10.000 jeśli chce się zdjęcia i film. W naszym hoteliku spotkaliśmy grupę Polaków. Niestety nasze spotkanie nie przebiegło w pozytywnych nastrojach. Nasi rodacy jadąc autokarem na północ Chile meli dość poważny wypadek i to w pierwszych dniach swojej podroży. Byla to dla nas przykra wiadomość, zwłaszcza ze nie mieliśmy nawet jak im pomoc. Mam nadzieje, ze wszystko skończyło się dla nich dobrze. Pozdrawiamy serdecznie jeśli trafia na te relacje! Po locie mieliśmy sporo wolnego czasu, ponieważ loty odbywają się w godzinach wczesnoporannych. Stwierdziliśmy, ze spróbujemy umówić się na wieczorny sandboarding :D Taki dzień ekstremalny. Poszliśmy w tym celu do najbliższego biura i jako tako dogadaliśmy się, ze wieczorem nas odbiorą itd. Czekaliśmy z niecierpliwością na wiadomość od nich, o której konkretnie maja nas odebrać. Dostaliśmy sms, ze jednak nas nie wezmą nigdzie i przepraszają :shock: :shock: szkoda tylko, ze zrobili to o 20... No cóż, jak nie teraz to kiedy indziej :) DZIEŃ 9Na ten dzień zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do opuszczonego miasta Humberstone. Byla to wycieczka zorganizowana i oczywiście my byliśmy jedynymi nie-hiszpańskojęzyczni... Chyba zacznę się uczyć tego języka, bo jednak przyda sie na przyszłe podroże :D Wyjechaliśmy wczesnym rankiem, kiedy temperatura była znośna, w okolicy 20 stopni. Jak już dojechaliśmy na miejsce, to nie było wcale tak znośnie :D Humberstone to opuszczone miasto, w którym znajdował się ośrodek wydobycia rud saletry. Pod koniec XIX wieku zamieszkiwało go około 5 tys ludzi. Chodząc tam po tych ulicach, mijając te stare budynki czy tez obiekty przemysłowe, ma sie wrażenie, ze czas się zatrzymał. Nie mogłem sobie wyobrazić tego, w jaki sposób Ci ludzie funkcjonowali na codzien w tak surowych warunkach. W Humberstone mieszkali zarówno pracownicy kopalni wraz z rodzinami jak i wyższe ''sfery'' tj kierownicy, szefowie itd. Od razu można było zobaczyć różnice i odgadnąć kto gdzie mieszkał. Na miejscu miałem trochę przygód z panem strażnikiem, który pilnował porządku :D Odpaliłem swojego drona poza zasięgiem jego wzroku, mając cicha nadzieje, ze nie zauważy. Niestety jego spostrzegawczość stała na najwyższym poziomie :D Szybko mnie znalazł i krzyczał coś po hiszpańsku. Nasz przewodnik powiedział, ze muszę lądować, bo jest zakaz latania nad miastem. Wykorzystując wysoki pułap drona podczas lądowania robiłem na oślep zdjęcia, żeby cokolwiek mieć z tego. Strażnik powiedział, ze muszę mu pokazać pozwolenie od policji, inaczej nie mogę nigdzie latać. Jako, ze takiego nie posiadałem, stwierdziłem, ze wyjde poza teren i tam z dalszej odległości będę fotografował z powietrza. Strażnik niestety nie pochwalił mojego zachowania, twierdząc, ze pustynia dookoła miasteczka należny również do prywatnego właściciela i tam jest taki sam zakaz. Druga jego wypowiedz była już chyba ostrzeżeniem ostatecznym, bo był baaardzo naburmuszony. :D No i nici z latania, wyszło na to, ze bezsensu zabierałem moja zabawkę. Podsumowując te wycieczkę, jeśli ktoś stacjonuje w Iquique jak najbardziej polecam, ponieważ to rzut beretem. Specjalnie jechać tam nie wiem czy warto, zależny kto co lubi. Fajnie jest cofnąć się do XIX wieku, zobaczyć jak w tamtych czasach wyglądały miasteczka, teatry, a nawet zabawki dzieci :)Wracając do tego, co pisalem w pierwszym poście odnośnie cen biletów. Jak zaznaczyłem, wydawało nam się, ze bilety były tanie i takie były, porównując je do cen z jakimi przyszlo nam sie zmierzyć później, ale po kolei...Mieliśmy leciec do Buenos Aires, ale zrezygnowaliśmy na rzecz dłużej spędzonego czasu w północnej części Iquique. Anulowaliśmy rezerwacje, no i zabraliśmy sie za szukanie lotu powrotnego Iquique-Santiago. Na samym początku w dwie strony płaciliśmy ok 60$ za osobę. Jak zaczęliśmy szukać, to dowiedzieliśmy się, ze linie LATAM maja strajk i chyba 80% samolotów nie lata... w tym Iquique-Santiago. :D Podroż autokarem wydawała się nam najmniej atrakcyjna, bo długa. Szkoda tracić czas na sama jazdę. Obłożenie samolotów wynosiło 100% przy każdym locie, wiec znaleźć bilety i to w rozsądnej cenie graniczyło z cudem. Ostatecznie udało nam sie znaleźć bilety, ale cena 600$ nie była rozsądna. Mimo wszystko po zwrotach z anulowanych biletów Iquique-Santiago-Buenos-Santiago wyszło nam około 150$, wiec nie było aż tak źle. Niemniej jednak linie SKY Airline wykorzystały strajk konkurencji i podwyższyli ceny prawie 10 razy. To sie nazywa biznes :DNa tym chyba zakończę relacje, bo pozostałe dni spędziliśmy leząc na plaży, a potem u mojej kuzynki :) Myślę, ze wstawię jeszcze jakieś zdjęcia i to będzie na tyle :) W razie jakichś pytań, piszcie śmiało, może uda mi się jakoś pomoc :D Dziękuję wszystkim którzy dotrwali do tej nigdy nie kończącej się opowieści :D Następnym razem chyba zrobię tak, ze najpierw napisze cala relacje, a dopiero wtedy ja opublikuje :) nigdy nie bylem dobrym pisarzem....
ruda-laur 4 stycznia 2019 11:51 Odpowiedz
super relacja, zazdraszczam strasznie! :) zdjecia lodowca petarda!
jurzystas 8 stycznia 2019 05:26 Odpowiedz
Fajna relacja. Hiszpański rzeczywiscie w Americe del Sur baaardzo pomaga. Na szczęście łatwy język. Ja zacząłem sie uczyć 2 tyg przed wyjazdem- i pod koniec dało radę się do-ablać. Ale włóczyłem się ze 2 miesiące. Pozdroofka i życzę fajnych kolejnych wypraw w Ciekawe Rejony :-)